środa, 15 października 2014

Żywy to znaczy lepszy

-Czy to była nasza Lidia?
-Jest duże prawdopodobieństwo.. ale powiedziała, że razem z profesorem Janem.. Nigdy nic nie wspominała, że ktoś z ich laboratorium przeżył.. Nie podoba mi się to.
-A jeśli ona chciała nas ostrzec?
-Ostrzec?
-No wiesz.. Mimo wszystko, że coś jest nie tak?
-Chyba jest jeden sposób żeby się przekonać..

****

Jesień w tym roku przyszła bardzo wcześnie. Zanim to wszystko nastało, często we wrześniu można było chodzić w ubraniach z krótkim rękawem, w krótkich spodenkach i trampkach na stopach. Niestety nie w tym roku. Na początku września nocne temperatury spadły do poniżej 5 stopni.. Podróże nocami stały się bardzo uciążliwe. Jedynym plusem niskich temperatur jest dłuższa świeżość jedzenia. W letnich miesiącach puszkowe jedzenie trzeba było zjadać od razu, bo nie wytrzymywało do następnego dnia. Skoro zmniejszyły się temperatury to i słońce nie dawało potrzebnego oświetlenia. Długo było ciemno i wcześniej zachodziło słońce. Skutkując mniejszą ilością godzin potrzebną do przemierzania Warszawy czy innych miejsc.. Na ulicach pojawiało się coraz więcej liści, które wysychając stawały się niebezpieczne. Dlaczego niebezpieczne? Pamiętacie jak w dzieciństwie, najlepszą zabawą było szuranie nogami wśród największej liczby liści? Obecnie nie jest to takie fajne, bo każdy szmer zwraca uwagę szwendaczy.. Niech nadejdzie zima..


****

-Myślisz, że w większych miastach mają łatwiej?
-Nie wiem Kochanie.. Czemu pytasz?
-Bo zastanawiam się, czy nie powinniśmy ruszyć do Warszawy..
Oliwia miała długie brązowe włosy i dość szczupłą sylwetkę. Dzień przed rozpoczęciem apokalipsy przyjechała wraz ze swoim narzeczonym do rodziców. Miał to być wyjątkowy niedzielny dzień. Rodzice mięli dowiedzieć się, że Tomek poprosił ją o rękę. Planowali skromny ślub tylko dla najbliższych, najlepiej rok później. Oliwia przygotowywała się do ogłoszenia rodzicom cudownej nowiny od kilku dobrych dni. Podczas wieczornych rozmów z mamą, gryzła się w język żeby się nie wygadać. Chciała im zrobić niespodziankę. Chociaż mama jak zawsze była czujna i kilka razy pytała co takiego wydarzyło się w jej życiu, że szczebiocze w słuchawkę. Planowali zostać na kilka dni w swojej małej miejscowości oddalonej od Warszawy o 50 km. Wieczorem Oliwia spakowała swoją walizkę i czekała, aż Tomek wróci z pracy. Była bardzo podekscytowana. Po skończonym pakowaniu porozmawiała jeszcze na skypie ze swoją najbliższą przyjaciółką. Obiecała jej, że podczas ich pobytu zorganizują wspólne spotkanie.

Tomek od zawsze był dobrym uczniem. Interesowała go chemia i biologia, aczkolwiek miewał problemy z językiem polskim. Jak to mówią nie można mieć wszystkiego. Uznawany był za klasowego przystojniaka. Każda dziewczyna chciała się z nim umówić. Brunet o niebieskich oczach był ideałem każdej koleżanki z klasy. Jednakże kiedy przypadkiem poznał Oliwię, żadna kobieta już nic dla niego nie znaczyła. Był w niej zakochany po uszy. Dzień przed apokalipsą był w pracy na zastępstwie, za swojego najlepszego przyjaciela. Tak się złożyło, że obaj pracowali w instytucie chemii fizycznej PAN. W sobotni wieczór zastępował Michała, ponieważ jego małżonka rodziła mu dziecko w pobliskim szpitalu wolskim. Po północy Tomasz wrócił do mieszkania, szybko spakował rzeczy i poszli spać. Następnego dnia czekał go trudny dzień. Przez całą noc śniły mu się koszmary. Rano stwierdził, że to dlatego, że bał się reakcji rodziców Oliwii.
W niedzielę spakowali swoje rzeczy i wyruszyli do Sochaczewa. Oboje byli zestresowani dlatego wybrali poniekąd krótszą drogę. Dom rodzinny Oliwi znajdował się poza granicami miasta. Rodzice, a może i przyszli teściowie cenili sobie spokój. Po kilku latach spokój został zakłócony. Po przeciwnej stronie, na wspaniałej łące, która była miejscem spotkań właścicieli psów, stała się osiedlem domków jednorodzinnych. Jednakże dość długo czasu zajęło mieszkańcom wynajęcie lub zakup tych domów, dlatego rodzice Oliwii postanowili posadzić drzewa wokół swojego domu. Z nadzieją, że niedługo wyrosną na określoną wysokość. W sumie nikt z drugiej strony i tak by ich nie podglądał bo domy stały bardziej poziomo. Jednakże jak ktoś się na coś uprze to już nie zmieni zdania. Po 5 latach wyrosły piękne tuje, które zablokowały dostęp wścibskim sąsiadom.

Wyjechali z samego rana. Kiedy wyjeżdżali z Warszawy na zegarkach nie było jeszcze 7 rano. Jednakże ku ich zdziwieniu po drodze napotkali dużą liczbę samochodów. Większość kierowała się na Gdańsk, mimo tego, że do wakacji jeszcze daleko. Może to studenckie wakacje.. Po 30 minutach jazdy zauważyli kilka wypadków po drodze. Co dziwne, przy żadnym z nich nie było policji. Jedynie pozostawione samochody. Jeden z nich spowodował ciarki na plecach Oliwii. Ostatni opuszczony samochód nie był w cale taki opuszczony. Przednie drzwi były otwarte i w środku widać było szamotającego się mężczyznę. Oliwię przeszły ciarki. Jednakże wiedziała, że nie mogą mu pomóc. Poza tym, myślała, że coś jej się przywidziało. Nie powinna wspominać o tym Tomkowi, to na pewno tylko wymysł jej wyobraźni.

Dalsza część drogi przebiegała pomyślnie. Przy nowym centrum handlowym skręcili w prawo i skierowali się do centrum. To co zobaczyli po drodze, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Wszędzie było pełno ludzkich szczątków. Grupa osobników walczyła ze sobą, a jeden z nich konsumował sam siebie.
-Boże co tu się dzieje? Co to kurwa jest?
-Tomek! Boje się.. Cholera..
-Dzwoń do rodziców..

Oliwia cała w nerwach wybrała numer do mamy. Pięć sygnałów i poczta głosowa. Wybrała numer do taty. Kolejne sygnały i nic. Ze łzami w oczach oznajmiła Tomkowi, że nikt nie odbiera. Chłopak jak na zawołanie wcisnął pedał gazu i pędził, przez centrum miasta. Żadna sygnalizacja nie działa. Po drodze musieli jechać okrężnymi drogami, bo kilka ulic było zablokowanych. Wtedy Oliwia zrozumiała, że wcale się jej nie przewidziało. Teraz w centrum widziała taką samą sytuację. Tym razem była to kobieta. Kobieta, która nie potrafiła się uwolnić, a do tego jej ruchy były bardzo powolne.

Kiedy dojechali do domu rodzinnego Oliwii, zobaczyli otwartą na szeroko bramę. Na środku stał samochód taty. Wokół niego znajdowały się przyrządy do mycia. Najprawdopodobniej tata chciał umyć samochód. Serce Oliwii prawie stanęło gdy pod garażem znalazła swojego najukochańszego psa. Ares leżał i nie oddychał. Cały był zakrwawiony i nie miał połowy swojego ciała. Jakby ktoś z ogromną siłą oderwał mu tylne łapy. Tomek podbiegł do Oliwii w ostatnim momencie. Chwilę później a upadła by na połowę swojego ukochanego psa. Przytuliła się do niego i zaczęła okropnie płakać.
-Co tu się działo.. -wyszeptał Tomek
-Nie wiem.. - łkała Oliwia.

Chłopak przytulając Oliwię rozglądał się po ogródku. Nic nie wskazywało na napaść, ale ktoś musiał zamordować psa.. tylko kto? Wtem kątem oka zwrócił uwagę, że ktoś porusza się na tarasie. Spojrzał w górę i zobaczył swoją teściową, która przytrzymywała drzwi, żeby ktoś się do niej nie dostał.
-Pani Marto!
-Dzieci, pomocy!
-Gdzie tata?
-On, tutaj.. on.. chce.. on..
-Proszę się uspokoić, gdzie jest pan Mirosław?
-Po drugiej stronie drzwi.. on chce.. on.. ta zaraza.. on.. zabił.. psa.. on.. Oliwio.. on.. zmienił się.. uważajcie..
-Zostań tutaj, a ja pójdę na górę. Zobaczę co się stało z Twoim tatą i niedługo wracam. Tylko proszę rozmawiaj ze swoją mamą.
-Dobrze.
Tomek pocałował swoją narzeczoną w czoło i wbiegł do domu. Wszędzie porozrzucane były jakieś przedmioty. Do tego, na ścianach znajdował się brązowy szlam. Jakby ktoś wpadł do stawu i miał na sobie zbyt dużą ilość glonu. Wbiegł do kuchni po nóż. Nigdy nie wiadomo co będzie trzeba zrobić.. Wchodził na schody kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk Oliwii.

Oliwia bała się zostać sama, ale musiała wspierać swoją mamę.
-Mamo, zaraz tam pójdzie Tomek, spokojnie wszystko będzie dobrze
-Ale..on.. on.. chce mnie zabić.. proszę uciekajcie.. zostawcie mnie.. nie mam siły już.. dłużej nie utrzymam.. ja.. kocham Cię córeczko..
Kiedy Marta powiedziała córce, że ją kocha momentalnie puściła klamkę od drzwi. Drzwi się otworzyły i na taras wyszedł, włócząc lewą nogą tata Mirosław. Nie wyglądał na obłąkanego.. Miał tylko zielonkawy kolor skóry. Złapał mamę za ramiona i ugryzł ją w szyję.. Chwilę później oboje wypadli przez barierkę i ich ciała rozdzieliły się od upadku.. Niczym ciało psa..

Oliwia podbiegła do nich, upadła na kolana i mocno zapłakała. Z osiedla na przeciwko szły szwendacze. Najwidoczniej przywołał ich hałas. Bo kochają wszystko co głośne. Głośne to znaczy żywe. Żywe to znaczy lepsze niż martwe...

***
-Chcesz wrócić do Warszawy?
-A Ty? -zapytała
-Chce żeby to wszystko się skończyło..






***
Wybaczcie mi moi drodzy, że tak rzadko zostawiam notki, ale zmieniłam uczelnię i staram się trochę przyzwyczaić i wdrożyć w nowy rok akademicki ;) Ale z opowiadań nie rezygnuje. Do następnego!

PS: Wszystkie miejsca, nawiązania do Sochaczewa są urozmaicone przeze mnie. Nie doszukujcie się czegoś czego nie ma :)