czwartek, 28 maja 2015

:(

Niestety moi drodzy, nie daję rady. Uczelnia pochłania mnie do końca. Mam głęboką nadzieję, że podczas wakacji napiszę sobie kilka opowiadań na zapas, ale niczego nie mogę obiecać. Jeśli wciąż ktoś tutaj zagląda i czeka na kolejne opowiadanie to przepraszam, że zawiodę.



Zawieszam bloga do odwołania...

Uważajcie na szwendaczy! 

sobota, 18 kwietnia 2015

Jeszcze wrócą..

-Nie mogę uwierzyć, że przez Ciebie zginał nasz syn! Do cholery! Mogłaś mi powiedzieć o jakichś głupich kartkach!
-Ale jest mu dużo lepiej na tamtym świecie. Nie musi się martwić o jutro...
-Ty chyba jesteś nie normalna?

Od tragicznych wydarzeń minął tydzień.  Podczas burzowej pogody Agnieszka straciła syna i połowę swojej drużyny. Żeby tego było mało została porwana przez grupę uzbrojonych ludzi po same zęby. Niestety wiele wydarzeń spowodowało, że zostali z mężem sami. Reszta współpracowników została delikatnie mówiąc uznana za króliki doświadczalne i delikatnie pozbawiona życia. Może delikatne to złe słowo. Po prostu grupa naukowców wstrzyknęła im preparat do usypiania psów i o dziwo zadziałało. Może nie było to zbyt humanitarne ale co począć. Mówiąc, że pozostali we dwójkę.. w tym też jest trochę zaprzeczenia. Sławek nie potrafi wybaczyć, że jego własna żona pozwoliła na śmierć ich ukochanego syna. Gdyby były to normalne czasy już dawno wystąpiłby o rozwód a całą tą sprawę zgłosił tam gdzie trzeba, ale jak wiadomo od jakiegoś czasu nie ma już tamtych czasów i trochę trudno domagać się swoich praw w świecie pełnym zombie. Mężczyzna ma dwie możliwości. Może po prostu zapomnieć o sprawie i udawać, że nic się nie stało, albo może iść w swoją stronę i spróbować uciec. Jednakże jest to dość trudne, bo podróżowanie w pojedynkę nie sprawdzi się na dłuższą metę, a po drugie od tygodnia są zamknięci w piwnicy i tylko dwa razy w ciągu dnia ktoś schodzi, żeby podać im wodę i coś do jedzenia. Nie ma mowy o niczym ciepłym, albo o dwóch porcjach. Dostają puszkę mielonki i muszą się nią jakoś zająć. Woda, którą dostają też nie jest zbyt pierwszej jakości, a tym bardziej nie ma mowy o czystej źródlanej wodzie. Jest co jest nie warto narzekać. Dlatego postanowił zostać z Agnieszką, ale o miłości nie ma mowy, o wspieraniu tym bardziej. Jednakże podróżowanie razem też jest pewnego rodzaju problemem dlatego, że nigdy nie wiadomo co ubzdura się w głowie tej dziewczyny. Może pewnego dnia się nie obudzi bo stwierdzi, że pora na niego, że tam po drugiej stronie jest lepiej. Kolejną możliwością jest to, że sama sobie coś zrobi.. I tak źle i tak nie dobrze...

-Masz jakiś plan na nasze życie?
-Sławek, nie będę oszukiwać, że mogłam inaczej rozwiązać tą sprawę, ale myślałam, że blefują. Przecież nie zabili by dziecka tylko dla kilku odczynników do ich laboratorium
-Nie chcę Cię martwić, ale właśnie to zrobili! Nie mogę uwierzyć, że mi nic nie powiedziałaś. Kiedy to się zaczęło?
-Mniej więcej wtedy jak zaczęliśmy robić wyprawy po przedmioty dla dziecka i po nowych zombie do badań. Jednego dnia wyruszyliście na zwiady a ja zostałam sama z Frankiem i Elą.

Na dźwięk imienia swojego zmarłego syna Sławek westchnął głęboko i powstrzymywał łzy, które same cisnęły mu się do oczu. Najgorsze było to, że dla Agnieszki to wszystko wydawałoby się jest zwykłym zdarzeniem. Nic szczególnego. Tydzień temu zamordowali mi dziecko..

-... Koło 15 usłyszałam charakterystyczne pukanie do drzwi, myślałam, że to wam się coś pomyliło i chcieliście wejść głównym wejściem. Dlatego poszłam na balkon, żeby wyjrzeć o co chodzi. Kiedy już weszłam na balkon to zobaczyłam na dole dwóch mężczyzn w wojskowych strojach moro, którzy oddalali się od naszego wejścia, jeden z nich się obrócił i pokazał kartkę, którą schował pod kamieniem przy najbliższym drzewie. Powiedziałam Eli, że idę na chwilę na dwór i żeby zajęła się Frankiem.
-Co było napisane na tej kartce?
-Zwykła informacja, że potrzebują kilku odczynników, które na pewno są w naszym laboratorium i że chcą nawiązać współpracę i nawet oferują nam schronienie. Podpisane przez jakiegoś profesora Jana, ale wątpię żeby kartkę złożył osobiście..
-Ahah czyli treść takiej karteczki w ogóle nie wydała Ci się na tyle ważna, żeby mi o niej powiedzieć?
-Stwierdziłam, że to tylko głupie gadanie i że było ich tylko dwóch więc pewnie już nigdy nie wrócą.
-Nie mogę w to uwierzyć... Ile razy jeszcze przychodzili?
-Jeszcze tylko dwa. Na ostatnim była informacja, że chcieli po dobroci, ale skoro mi nie pasuje to, spowodują, że zmienią zdanie. W rogu kartki było napisane, żebym strzegła syna.
-No kurwa! Ty idiotko! Ktoś Ci jawnie grozi, a w sumie Twojemu synowi, a Ty mnie o niczym nie informujesz a tym bardziej zostawiasz syna samego w laboratorium podczas pogrzebu?
-Nie krzycz na mnie! To było najlepsze wyjście.
-Chyba kpisz!
-A poza tym myślałam, że pozamykaliście drzwi i nie będzie możliwości żeby dostali się do środka..
-Ty naiwna... drzwi zamknęliśmy, ale równie dobrze mogli wejść balkonem.. Czy Ty chociaż widziałaś co zrobili naszemu synowi? Obejrzałaś go?
-Tak.. miał ślady po ukłuciach..
-Czyli trucizna..
-Myślę, że to mogła być szczepionka, nad którą pracują
-Wiesz coś o tym, czy zmyślasz?
-W drugim liście pisali, że pracują nad jedną i dlatego potrzebują odczynników ode mnie.
-Wybacz, ale po tym co usłyszałem nie mam ochoty zamienić z Tobą słowa. Ale wiesz co jest najgorsze?

Agnieszka bez słowa podniosła głowę i czekała na odpowiedź męża.
-Że chroniłaś swoją dupę i nigdy nie kochałaś swojego syna..
-Nie mów tak! Jak możesz tak mówić?
-Powiedz mi jaka matka pozwoliłaby na śmierć swojego syna, która matka zasłoniłaby się ciałem swojego maleńkiego synka? ... albo wiesz co? Nic już nie mów.

Małżeństwo nie odzywało się do siebie przez kolejne kilka dni. Jedyna rozmowa jaką prowadzili to, była to rozmowa z żołnierzem, który przynosił im jedzenie. Można by wnioskować, że trochę się z nim zaprzyjaźnili, ponieważ to on powiedział im o śmierci ich przyjaciół/współpracowników.. Sławek przeżywał to ogromnie, Agnieszka nie wykazywała żadnego zainteresowania.
- Nie mogę uwierzyć, że masz w dupie swoich przyjaciół, dzięki którym przeżyłaś ten rok.

Agnieszka spojrzała wymownie na swojego męża i już nic więcej nie odpowiedziała. Jednakże na Sławka twarzy widać było, że jest bliski wybuchu. Nie mógł pojąć całej tej dziwnej sytuacji, ani tego, że jego własna żona miała przed nim tajemnicę, która doprowadziła go do straty syna. Zastanawiał się czy przez ten czas, wydała się choć jednym małym gestem, ale dobrze wiedział, że nie. Zachowywała się jak gdyby nigdy nic.. Jakby jej dziecku nic nie zagrażało. Jaka matka ma tyle "siły", żeby pozwolić zabić swoje dziecko? Na wiele pytań Sławek nie otrzyma teraz odpowiedzi, a na pewno nie takie, które by chciał usłyszeć....

*****
-Myślę, że nasza para była już wystarczająco długo w odosobnieniu, możemy ich spokojnie wziąć do pracy
-Myślałam, że mają być królikami doświadczalnymi jak ich znajomi?
-Sara i Kamil są dla Ciebie królikami doświadczalnymi, oni będą Twoimi współpracownikami
-I wcale mi się to nie podoba... szepnęła Lidia
-Coś mówiłaś?
-Nie, skąd.. Zastanawiam się tylko.. przecież ten Sławek nie ma żadnego pojęcia o badaniach laboratoryjnych..
-Tak, ale dzięki niemu Agnieszka zrobi co chce. Ma chłopak charakterek.

Jan oddalił się do swoich "apartamentów" a Lidia wróciła do pokoju, który dzieli z Marcinem.
-Nie wyobrażasz sobie co Jan wymyślił tym razem?
-Mhm?
-Sławek i Agnieszka mają być moimi, sorki naszymi pomocnikami, a Kamil i Sara obiektem badań.
-Właśnie.. jeśli o tym mowa.. Rozmawiałem z Kamilem i o wszystkim mu opowiedziałem. Dziś wieczorem spróbujemy wdrożyć nasz stary plan w życie.
-Czy jest jakieś ale?
-Tak..
-No to słucham?
-Musisz tutaj zostać..
-Słucham?
-Żeby nam się udało musi to być jak najbardziej wiarygodne. Musimy udać, że nie miałaś o wszystkim pojęcia..
-Myślisz, że w to uwierzą?
-Nie wiem, ale musimy spróbować..


****
15 lat później

-Idziesz na paradę?
-Nie uważasz, że to wszystko jest takie staro-amerykańskie?
-Co masz na myśli?
-Te wszystkie parady.. Za murami pełno szwendaczy, a my bawimy się jak gdyby nigdy nic.
-Właśnie o ten spokój walczyła moja mama. Myślę, że powinnyśmy iść i uczcić jej poświęcenie..

Dziewczyny chwyciły się za ręce i wyszły na paradę zorganizowaną z okazji 5 lat wolności od szwendaczy, za murami otaczającymi Warszawę. Już nikt z młodego pokolenia nie pamięta Pałacu Kultury, który był ogromnym przełomem w całej walce z zombie. Mało kto również wie, że swoją wolność zawdzięczają dwójce biologów molekularnych, którzy za plecami istniejącej władzy pracowali nad swoją szczepionką.
-Oh o to i ona, piękna Maria. Urodę odziedziczyłaś po Lidii, ale charakter to tylko po Marcinie.
-Marcinie? Kim był Marcin? - zapytała dziewczyna
-Jak to? A Twoja mama nie była w związku z Marcinem? Przecież wrócił po nią do Pałacu?
-Nie wiem kim był Marcin, ale na pewno nie moim ojcem. Mama wspominała, że podczas apokalipsy pracowała z kimś o imieniu Marcin, ale moim ojcem jest Marek.. ale czekaj, jak to wrócił po nią do pałacu?
- Myślę, że powinnaś poznać..
-Kamil! Gdzie się schowałeś? O tutaj jesteś, zostaw córkę Lidii i choć na paradę. Nie zanudzał Cię kochanie?
-Nie, ciociu Saro. Właśnie próbował opowiedzieć mi historię mojej mamy..
-Przed jej zaginięciem?
-Tak, Saro.. czy możemy umówić się wieczorem u mnie w mieszkaniu i opowiecie mi całą historię?
-Tak, będziemy po 20.

Rodzeństwo oddaliło się czym prędzej. Sara chwyciła brata pod rękę i szybko zniknęli w tłumie ludzi.
-Bracie, nie wiem czy to dobry pomysł.. obiecałeś coś Lidii.. i zapomniałeś się o Marcinie.. Lidia specjalnie chciała go wymazać z pamięci tłumu..
-Myślisz, że jeszcze wróci?
-Myślę, że oboje jeszcze wrócą.
-Marcin i Lidia?
-Myślę, że wciąż żyją i próbują to wszystko naprawić..

piątek, 3 kwietnia 2015

Spotkanie

Czasem gdy potrzebuję odpocząć wjeżdżam bez pozwolenia na 30 piętro Pałacu Kultury i patrzę na umarłe miasto. Niestety.. Wszystko co kiedyś związane było z szybko żyjącą Warszawą nagle staje się bez znaczenia. Obecnie życie zwolniło ponad 200%. Wszyscy  ludzie, których mogę obserwować na placu czy ulicach nigdzie się nie śpieszą, nic na nich nie czeka. Jedyne co ich interesuje to smaczne żywe mięso. Najlepiej jeszcze jakby nie trzeba było dzielić się z innymi swoją zdobyczą. Z Marcinem jest coraz lepiej, nie torturują go już. Pomaga mi jak tylko może podczas badań. Ostatnio próbowaliśmy wyizolować DNA z przypadkowych komórek szwendaczy. Niestety w obecnych warunkach, czyli bez rękawiczek i świeżych odczynników jest to prawie nie możliwe. Nawet jeśli uda się izolacja to sprawdzenie na żelu agarozowym jest prawie nie możliwe. W obecnych warunkach całe DNA gdzieś mi ucieka i nie mam szans zobaczenia prążków, nawet kiedy profesor sprowadził mi maszynę z UV. Najgorsze jest to, że on też ma doświadczenie w amplifikacji i wie jak ważne są pewne zasady, ale ciągle uważa, że to ja robię coś nie tak. 
Z najważniejszych spraw to mama nadal się nie przemieniła. Niestety nie możemy jej dłużej trzymać w pokoju. Jednakże jest ważnym materiałem badawczym dlatego musimy wymyślić jak ją "przechować". Nie mogę uwierzyć, że w ogóle tak myślę.. Mama najlepszym materiałem badawczym. Minęło zbyt wiele dni, żeby pobrać nową próbkę krwi, teraz już jest po prostu za późno. 

Wracając do moich podróży na 30 piętro. Muszę to robić nad ranem, bo wieczorem nie ma szans żeby kogokolwiek zobaczyć. Od miesiąca pojawiają się przymrozki. Powietrze z samego rana jest bardzo rześkie, a do tego wszędzie otacza nas mgła. Oczywiście wtedy nie ma szans na obserwacje Warszawy. Pamiętam, jak na wycieczkach najgorszą rzeczą była mgła, która nie pozwalała na obserwacje ludzi małych jak mróweczki. Jednak kiedy dopisuje pogoda staram się dokładnie obejrzeć każdy kawałek świata na dole z każdej możliwej lunety. Mam nadzieję, że zobaczę kogoś normalnego i w jakiś sposób odwrócę ich uwagę. Nikt nowy nie może tutaj przybyć. Komunikat brzmiał jak brzmiał, ale ludzie będą tutaj służyć jako króliki doświadczalne. Profesor uważa, że nowi ludzie umożliwią jakiś postęp w badaniach, ale to naprawdę nie ma sensu. Powinien poszukać jakiegoś wirusologa, a nie biologa molekularnego. Skoro dobrze wiemy, że wirus rozprzestrzenił się drogą powietrzną. Cholera jasna, nie ma ratunku dla naszego świata. 

-Wybaczysz mi kiedyś? 
-Kochanie, przecież to nie Twoja wina.. To ja rozpyliłem to cholerstwo.
-Mówię o tych torturach..
Marcin spojrzał na mnie, westchnął i mocno mnie przytulił. Pocałunek w czoło spowodował, że całe moje ciało pokryło się gęsią skórką. Zawsze tak reaguje na przyjemny dotyk. Ku mojemu zdziwieniu Marcin zaczął szeptać do mojego lewego ucha:
-Musimy się stąd wydostać. Wczoraj udało mi się zaobserwować gdzie trzymają sprzęt, którym nas tutaj sprowadzili z dołu. Nie jest zabezpieczony kluczem, ze względu na ich warty przy drzwiach. Musimy uciec. Praca nad tym w takich warunkach nie ma sensu.. dobrze o tym wiesz. Musimy dostać się do lepszego miejsca, a może gdzieś już ktoś pracuje nad możliwym lekiem. 

Spojrzałam mu głęboko w oczy i pokiwałam głową. Miał rację.. Nie możemy tutaj dłużej zostać. 
Kilka dni zajęło nam opracowywanie planu ucieczki. Najważniejszą rzeczą dla mnie było pochowanie mojej mamy. Nie mogę im jej zostawić. Zebrałam kilka próbek, które mogły mi się przydać i włożyłam do plecaka. Cztery dni zajęło mi błaganie profesora, żeby pochować mamę na cmentarzu. Ale się udało. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Następnego wieczora podczas kolacji kiedy wszyscy są w jednym miejscu (oprócz warty oczywiście) miałam wymknąć się do toalety a tak naprawdę powędrować do schowka, w którym jest lina z pistoletem, który umożliwi nam ucieczkę. W tym czasie Marcin miał udawać jak gdyby nigdy nic. Nasza ucieczka powinna odbyć się po północy, kiedy profesor i jego świta smacznie spali. Przestali nas pilnować kilka tygodni temu, dzięki naszemu dobremu sprawowaniu jak skomentował to profesor. Wszystko było dopracowane, tylko jedna mała kwestia.. 



-Lidio Kochanie, mamy gości. Na dole czeka na Ciebie młode rodzeństwo. Usłyszeli Twoje ogłoszenie, w którym zapewniałaś, że jest tutaj tak bezpiecznie. Oczywiście ja wiem, że szukamy królików doświadczalnych, ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Zadecydowałem, że sama ich przywitasz.
-Jesteś najgorszym sk*** jakiego znam.
-To mało ich znasz w takim razie.

Założyłam swój "wyjściowy" fartuch, który miał przedstawić mnie jako czystą, schludną panią biolog, która panuje nad sytuacją. Chciałam się odpowiednio przygotować na to spotkanie, dlatego najpierw wyjrzałam z za kolumny, w jakim wieku jest rodzeństwo.
-Nie, tylko nie to.. 



Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Na dole stał Kamil z Sarą i jak gdyby nigdy nic wymachiwali do mnie moim własnym dziennikiem. Cholera jasna.. cały plan umarł.. nie uda nam się wydostać tutaj w czwórkę, a na pewno nie w taki sposób jak to sobie zaplanowaliśmy... 


********

Jakiś czas wcześniej.

Odkrycie małżeństwa, które prawdopodobnie popełniło samobójstwo i nie udane morderstwo ich dziecka wpłynęło na rodzeństwo bardzo mocno. Przez kilka dni Sara nie potrafiła się otrząsnąć. Wciąż miała do siebie pretensję, że jakoś nie zareagowali. Mogli wyjść im na przeciw i powiedzieć, że tutaj się ukrywają i mogą podzielić się swoimi znalezionymi fantami. Nie zrobili tego.. Dlaczego? Bali się o własne życie? A może nie chcieli się dzielić swoimi rzeczami? Wiedziała, że teraz to już bez sensu. Musieli jednak coś zrobić bo smród rozkładających się zwłok przyciągał szwendaczy. Coraz częściej musieli wychodzić na rutynowe kontrole, żeby sprawdzić cały blok. 
-Kamil.. chyba już pora, nie sądzisz? 
-Ale na co?
-Na przejście tych kilku metrów i spotkanie się z Lidią i Marcinem. Oni tam są. Jesteśmy już tak blisko. 
-Wiem, masz racje.. Jesteśmy tak blisko, ale nie potrafię się przemóc, żeby zrobić krok do przodu. A jeśli to podstęp? 
-Przestań, przecież to Lidia.
-Ale to ona stoi za stworzeniem tego ustrojstwa. 
-Chodźmy. 

Dziewczyna chwyciła plecak, drugi podała bratu. Kiedy wychodziła obejrzała się, żeby spojrzeć na mieszkanie, które dało im schronienie. Ruszyli przed siebie. Starali się omijać wszystkie możliwe wejścia do metra. Nadal było słychać, że są tam uwięzieni szwendacze. Ich charczenie i sapanie odbijało się echem od tunelu i wychodziło ze zdwojoną siłą na zewnątrz. Jeszcze tylko kilka kroków dzieliło ich od Pałacu. Ku ich zdziwieniu na głównych drzwiach, gdzie kiedyś mieściła się Kinoteka teraz widniało prześcieradło z napisem, że jest to miejsce bezpieczne. W drzwiach zamontowany był prostokątny otwór ze szkła, przez który jak się domyślali ludzie patrzyli czy coś złego się do nich nie zbliża. Kiedy weszli po kilku schodkach drzwi się otworzyły i do środka zaprosił ich mężczyzna około 30 lat, ubrany na czarno z bronią w ręku.
-Wchodźcie!
-Jesteście ugryzieni? - zapytał drugi
-Nie, nikt nas nie ugryzł.
Szybko wepchnęli ich do środka. Nie wiedzieć czemu w środku paliło się światło i ewidentnie cały mechanizm grzewczy spełniał swoje obowiązki.
-Zaraz przyjdzie do was profesor Jan i objaśni wszystkie obowiązujące tu zasady. 
-Ten profesor Jan?- szepnęła w stronę Kamila Sara
-Cś... - odpowiedział Kamil
Reszta procedur potoczyła się w mgnieniu oka. Profesor przedstawił to miejsce jako bezpieczne sanktuarium, do którego bardzo mało osób dociera ze względu na obawę, że nikt tutaj nie przeżył. Wyjaśnił, że wcześniej używali specjalnych urządzeń do wprowadzania ludzi na najwyższe piętro. Jednakże udało im się oczyścić budynek i teraz cały jest bezpieczny. Po chwili zaproponował, że zapozna nas ze swoim najlepszym biologiem molekularnym. 
Czekali kilka chwil. Spojrzeli na górę schodów i zobaczyli Lidię. Kobieta była przerażona. W jej oczach można było zauważyć łzy. 
-Witam, miło mi was poznać nazywam się Lidia i jesteście w bezpiecznym miejscu. 
Kiedy Sara chciała jej przypomnieć, że przecież się znają..
-Ale Lidio..
Kobieta nieznacznie poruszyła głową w geście niezgody.
-Na razie musicie odpocząć, później opowiecie mi swoją historię. Wracam do badań. Chłopcy zajmijcie się naszymi gośćmi. 

Kobieta odwróciła się i natychmiast podążyła na piętro. Musiała znaleźć Marcina. Po drodze powstrzymywała łzy. Czym prędzej musiała powiedzieć mu co się stało. Weszła do ich wspólnego pokoju. 
-Marcin..
-Tak?
-Kamil i Sara są tutaj. Nie możemy teraz uciec..
Mężczyzna spojrzał na nią, westchnął i pokiwał głową. Muszą wszystko wymyślić od nowa... 






wtorek, 10 lutego 2015

Pani biolog

Już chyba pora żebym opowiedziała wam jak zmienił się świat od naszego ostatniego spotkania. Niestety nie udało mi się odzyskać mojego dziennika, wydaję mi się, że gdzieś zgubiłam go po drodze. Może jeszcze kiedyś go znajdę, choć szanse są małe. W wolnych chwilach zabieram puste kartki i zapisuje je swoimi myślami. Mam nadzieję, że profesor Jan i jego ekipa nie znajdą tych zapisków. Zapewne nie chcieliby, żeby ich historia wyszła na światło dzienne. Myślę, że wszystko co tu robią powinno zostać głęboko pod ziemią. Mimo, że wszystkie laboratoria znajdują się na 23 piętrze dawnego Pałacu Kultury i Nauki.
Kiedy zostało mi postawione ultimatum, wiedziałam, że nie miałam wyjścia. Marcina kilka dobrych dni podtruwali dwutlenkiem węgla. Jestem zdziwiona, że jego organizm jeszcze funkcjonuje. Już dawno powinien wpaść w śpiączkę, taką z której nie byłoby szansy go uratować. Jan zaprowadził mnie do mojego laboratorium, w którym przede wszystkim nie było sprzętu do odpowiednich badań. Co dziwne, miał przecież swoje własne laboratorium, a to które stworzył.. brak słów. Jedyne co go tłumaczy to pobliskie szpitale, z których uzyskał sprzęt typu, ekg, maszynę do spirometrii i kilka innych przenośnych urządzeń. Błagam.. gdzie wirówka.. gdzie PCR? cokolwiek! w czym mogłabym najpierw zreplikować DNA, a później zacząć badać różnice pomiędzy "zdrowym" a "szwendaczym". Chociaż wątpię bym mogła cokolwiek zaobserwować skoro wirus już dawno zadomowił się w naszych "zdrowych" ciałach. Nie miałam pojęcia jak mu pomóc. Wtedy dowiedzieli się o istnieniu grupy laborantów z pobliskiego laboratorium. Z tego co mnie informowali zaproponowali ich głównej "prowadzącej" mały układ, na który się nie zgodziła. Co za tym idzie straciła dziecko. A jej dalsze losy nie są mi znane. Miała się znaleźć u mnie, jako królik doświadczalny, ale transport z nią nie dotarł. Mam nadzieję, że udało jej się wydostać. Nie chce żeby była kolejną osobą, na której mam przetestować jeszcze nie gotową szczepionkę.  Ale po kolei..

-Myślę, że powinienem przedstawić Ci nasze główne źródło żywego mięsa, na którym będziesz opierała swoje badania.
-Domyślam się, że wysyłasz swoich przydupasów i łapiecie byle jakiego szwendacza, a później dostarczacie go do mnie- odpowiedziała gniewnie Lidia
-Myślisz, że jesteśmy tak beznadziejni?
-Szczerze mówiąc tak!
W tym momencie profesor zamachnął się i uderzył Lidię w prawy policzek. W oka mgnieniu pojawiła się czerwona plama w kształcie dłoni..
-Dobrze, zamieniam się w słuch..
Profesor zaprowadził ją na parter Pałacu. Wszystkie drzwi były mocno zabezpieczone, przy każdym wejściu stało dwóch strażników, na wypadek wtargnięcia szwendaczy łatwo można było zawiadomić pozostałych. Mało kto wie, że Pałac posiada piwnice, w których wcześniej składano nie wykorzystane dekoracje, albo wystawy które jeszcze kiedyś się pojawią. Tym razem jednak pomieszczenia służyły do czegoś innego.
-Zapraszam, zapoznaj się ze swoimi żywymi trupami.
To co Lidia zobaczyła za drzwiami przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Na podłodze w równoległych rzędach były poustawiane świece, lampiony albo urządzenia na baterie, które emitowały światło. Jednakże nie to było najbardziej przerażające. Na ścianach znajdowały się nagie zombiaki. Część z nich jeszcze żyła, a część posiadała dziury w czaszce.
-Ukrzyżowaliście je?
-Ładne określenie. Wolę, nazywać to żywym dowodem pani pomyłki. Ale jestem tak wspaniałomyślny, że może pani to naprawić. Ah gdzie moje maniery, przecież już dawno mówimy sobie po imieniu, prawda Lidio?
-Tak..- z niesmakiem odpowiedziała Lidia
Biolożka zastanawiała się jak mają pomóc jej te zaczepione zwłoki. Laboratorium znajduje się 23 piętra wyżej. Przecież nie będą transportować żywych szwendaczy to zbyt niebezpieczne. Usunięcie im rąk czy zębów też może nie zdać egzaminu..
-Czego ode mnie wymagasz? Mam tutaj przygotowywać sobie próbki?
-Tak byłoby najlepiej. Zostawię Ci mojego najlepszego naukowca, on pomoże Ci zebrać wszystko co będziesz chciała; wymazy, tkanki, krew. Wszystko moja droga..
-Jesteś dla mnie taki łaskawy.. ale najpierw chce porozmawiać z Marcinem. Bez rozmowy z nim w niczym Ci nie pomogę.
-Ostatnio kiedy wspomniałem o Twojej rodzinie inaczej odnosiłaś się do współpracy..
-Człowieku zaraziłeś moją matkę, dałeś mi dwa tygodnie pracy. Przecież to jest nie możliwe.. Przede wszystkim mówiłeś o laboratorium pod Pałacem Prezydenckim..
-Tak złotko, tam nadal odbywają się badania pod okiem moich ludzi. To laboratorium stworzyłem tylko i wyłącznie dla Ciebie, powinnaś być zaszczycona.. A Twoja mama to tylko mała poganiaczka. Dzięki niej będziesz pracować szybciej.

Nie dawał mi wyboru. Moja mama zarażona tym świństwem, Marcin odurzany dwutlenkiem węgla i ja sama pośród Warszawy zamienionej w zombie. Kolejne dni mijały bardzo szybko. Nie spałam już od kilku dni. Ciągle czekałam na kolejne wyniki badań. Najgorsze niestety było to, że wszelkie tkanki szwendaczy, mojej mamy i moje były do siebie bardzo podobne. Jedyną różnicą było to, że mamy tkanki posiadały zdolności nowotworowe, co według mnie było spowodowane ukrytym nowotworem, o którym nie wiedziałam wcześniej. Nic nie wskazywało na jakie kolwiek różnice. Moja pierwsza hipoteza musiała upaść. Musiałam zająć tworzeniem się szczepionki. Szczepionka atenuowana odpadała. Nie było czasu na to, żeby organizm wytworzył własną odpowiedź na uciszoną formę wirusa.. Z prostej przyczyny, bo już miał z nim kontakt i starał się jak tylko mógł bronić na własną rękę. Po tygodniu żmudnych badań postanowiłam wytworzyć antybiotyk. Może nie powinno myśleć się o szczepionce, tylko o zaleczeniu. Może antybiotyk mógłby zniszczyć przynajmniej początkową fazę zarażenia. Wszystko wydawało się bez sensu. Jak antybiotyk może zniszczyć wirusa.. to wszystko bez sensu, ale nie miałam innego pomysłu. Zaczęłam od penicyliny. Najłatwiej można ją uzyskać w takich warunkach. Wytworzyłam małą dawkę i podałam ją najpierw jednemu szwendaczowi, a trzy dni później mojej mamie. Szwendacz był pod stałą kontrolą. Jego puls, ciśnienie i temperatura się unormowały. To było jak światełko w tunelu. Z utęsknieniem czekałam na wyniki mojej mamy. Dzięki tej całej sytuacji mogłam spędzić z nią trochę czasu. Wybaczyłyśmy sobie wszystkie okropności jakie sobie sprawiałyśmy nawzajem.

Cztery dni po aplikacji antybiotyku szwendacza serce uspokoiło się na tyle, że po prostu przestało bić.. Szwendacz umarł śmiercią naturalną. Byłam załamana, ale wciąż wierzyłam, że z mamą się uda.
Następnego dnia przyszłam do jej pokoju, mama była tak strasznie blada. Złapałam ją za rękę i przeprosiłam, że spowodowałam jej tyle bólu. Odpowiedziała tylko, że mnie kocha i zamknęła oczy na zawsze. Trzymałam ją za rękę przez kolejne dwie godziny. A ona wciąż nie przemieniała się. Wciąż była moją mamą. I wiecie co? Nie przemieniła się już nigdy. Wciąż trzymamy ją w pokoju 88 na czwartym piętrze. Każdego ranka zaglądam do niej. A ona nadal jest sobą..
Później zaglądam do Marcina i szepczę mu do ucha, że w pewnym stopniu to zatrzymałam. W pewnym stopniu penicylina działa. Mama nie zamieniła się w szwendacza. Organizm obronił się przed szkodliwym wirusem.

Niestety nie każdy rozumie, że to tylko ten jeden przypadek. Dlatego każdego ranka profesor i jego świta obserwowała plac przed Pałacem i czekała na odpowiednią grupę. Pewnego dnia zauważyli młode małżeństwo z dzieckiem, które wracało ze złotych tarasów, z kilkoma torebkami jedzenia. Można by powiedzieć, że byli na zwykłych niedzielnych zakupach, gdyby nie to że na około było pełno śmierdzących szwendaczy.
Profesor potrafi być przekonywujący. Zaproponował im schronienie. Przedstawił pałac jako coś wspaniałego i bezpiecznego. A oni uwierzyli. Zaprosili ich do mnie. Przedstawił jako najlepszego biologa w Warszawie. Powiedział, że odkryłam lek i w bardzo prosty sposób może ich uratować od przypadkowej przemiany w szwendaczy. Znowu uwierzyli. Profesor wspaniale sobie obmyślił, że to ja mam im podać antybiotyk. Oczywiście pilnował całe zdarzenie..
Posadziłam ich na krześle. Dla chłopczyka przygotowałam wersję rozpuszczalną, żeby łatwiej było mu ją zaaplikować. Rodzice poradzili sobie z popiciem leku zwykła niegazowaną wodą.
-Jesteśmy pani ogromnie wdzięczni, że uratuje pani nasz świat- mówił mężczyzna
Kobieta dodała, że cieszy się, że jej syn będzie żył w normalnym świecie. W oczach zebrały mi się łzy. Musiałam udawać, że to wspaniała wiadomość. Niestety trzy dni później zaczęły się ujawniać u nich dziwne objawy. Oboje dostali gorączki, ale ich serce w żaden sposób nie przyśpieszyło. Stali się zbędni dla profesora, kazał ich odwieźć do ich lokum. Zanim wyszli dałam im broń.
-Niestety to jedyne wyjście. Przepraszam..
Spojrzałam na nich ostatni raz i wróciłam do Marcina. Od czterech dni nie był truty i powoli wracał do zdrowia. Nie mam pojęcia co jest z jego organizmem, że to wszystko przetrzymał. Ja nie daje rady. Zabiłam własną matkę, trzy osobową rodzinę  i wciąż nie wiem co może uratować zniszczony świat.
Po prostu nie wiem...
Czas ucieka..


-Lidio Kochanie, mamy gości. Na dole czeka na Ciebie młode rodzeństwo. Usłyszeli Twoje ogłoszenie, w którym zapewniałaś, że jest tutaj tak bezpiecznie. Oczywiście ja wiem, że szukamy królików doświadczalnych, ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Zadecydowałem, że sama ich przywitasz.
-Jesteś najgorszym sk*** jakiego znam.
-To mało ich znasz w takim razie.

Założyłam swój "wyjściowy" fartuch, który miał przedstawiać mnie jako czystą, schludną panią biolog, która panuje nad sytuacją. Chciałam się odpowiednio przygotować na to spotkanie, dlatego najpierw wyjrzałam z za kolumny, w jakim wieku jest rodzeństwo.
-Nie, tylko nie to.. - szepnęła

Przy schodach stał Kamil z Sarą. Jej dawni znajomi..




***
Melduje, że wszystko pięknie zaliczone i już do was wracam :*
Trzymajcie się cieplutko! :)

środa, 28 stycznia 2015

Jestem jestem.. niedługo wrócę

Tak wiem.. dawno mnie nie było.. To nie jest tak, że pomysły mi się skończyły. Co to to nie! Po prostu pochłonęło mnie wszystko co biologiczne. Ale obiecuję poprawę. Pamiętajcie o tym, że opowiadania piszę na bieżąco, nie mam ich nigdzie zapisanych (wtedy to brak notek na blogu byłby tylko i wyłącznie lenistwem). 

Dopadła mnie.. w sumie tak jak wszystkich. Niektórzy są już po, inni w trakcie (tak to ja), inni dopiero ją spotkają. O kim mowa? O sesji... Nie narzekam, po 4 latach studiowania człowiek potrafi się przyzwyczaić, że dni głównie lecą na nauce. Kiedy już znajdzie się ta chwila wolna to przeważnie wykorzystuje się ją na jedzenie albo spanie ;) Materiału dużo, egzaminów dużo, a po drodze jeszcze końcowe kolokwia. 

Już niedługo wrócę. Obiecuję, że notek będzie więcej niż tylko jedna w miesiącu (toż to wstyd). Dziękuję za wciąż rosnącą liczbę czytelników. 
źródło: http://images.forwallpaper.com/files/thumbs/preview/31/311063__figure-monsters-zombies_p.jpg


Dziękuję, że jesteście. 
Uważajcie na szwendaczy.

niedziela, 14 grudnia 2014

Mały szwendacz.

Poranki wciąż piękne. Można je podziwiać z okien mieszkań, o których wcześniej mogliśmy tylko marzyć. Mieszkanie w centrum wiązało się z większymi pieniędzmi.. a teraz? Mieszkasz, gdzie chcesz. Przepraszam, uciekania nie można nazwać mieszkaniem. Zajmujesz czyjeś mieszkanie i starasz się nie myśleć, czy dana osoba jeszcze żyje. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że na ścianach wiszą zdjęcia. Uśmiechnięte pary. Zdjęcia ze ślubu. Zdjęcia z dziećmi. Wszystko przypomina o tym, że ktoś tu kiedyś prowadził (może) szczęśliwe życie. Gdzie jest teraz? Nie wiadomo.. 
Pozwólcie, że opowiem wam historię, która zdarzyła się nam kilka tygodni temu..

-Kamil, spójrz.
Sara wskazała ręką w niebo. W pierwszej chwili chłopak zastanawiał się o co jej chodzi, ale kilka sekund później zauważył szpicę Pałacu Kultury. 
-Nie możemy tak po prostu teraz podejść pod Pałac. Nie wiemy co tam jest i czy to czasem nie jest pułapka.
-Racja.. Jeśli dobrze pamiętam zaraz będziemy mieli domy centrum. Może spróbujmy zdobyć trochę zapasów? 
-Na przeciwko domów centrum są niskie bloki. Myślę, że będzie to dobre miejsce do obserwacji. 

Czujesz się dziwnie, kiedy zapchana i ciasna Warszawa, nagle jest taka pusta. Nocny przymrozek powoli słabł a na niebie pojawiało się piękne słońce. Jak podczas tych śnieżnych zim, kiedy jest tak pięknie.. Dlaczego człowiek wciąż poszukuje takich doznań? 

Rodzeństwo dość szybkim krokiem dotarło do bloków. Pierwszy, który wybrali był zamknięty. To dziwne, żeby w dzisiejszych czasach drzwi nadal zostały zamknięte. Coś tu nie pasowało, ale nie zwracali na to większej uwagi. Blok obok, nie posiadał drzwi w ogóle. Łatwo można było do niego wejść i nie zwrócić niczyjej uwagi. Przynajmniej taką mieli nadzieję. Blok zaledwie dwupiętrowy, więc mieszkań do sprawdzenia nie było wcale dużo. Potrzebowali mieszkania, które okna miałoby zwrócone w stronę domów towarowych. Z przezorności sprawdzali wszystkie mieszkania po kolei. Część z nich była zamknięta, ale to może tylko przez przezorność właścicieli. Wybrali jedno z czterech mieszkań na piętrze. Sara została w wybranym miejscu, żeby sprawdzić co i jak, a Kamil ruszył na piętro wyżej. 

Mieszkanie składało się z dwóch pokoi, sporej kuchni i dwóch oddzielnych łazienek. Nikt o tym nie wspomina, ale kiedy nie działa kanalizacja, to toalety są jednym wielkim zbiornikiem bakterii, a przede wszystkim ogromnie cuchną.. Dlatego wszelkie mieszkaniowe toalety nie otwiera się częściej niż raz. Wystarczy tylko sprawdzić czy nie ma tam jakiegoś szwendacza. W szafkach było trochę jedzenia, więc Sara spakowała je do swojego plecaka. Nigdy nie wiadomo kiedy będą musieli uciekać. 

Kamil ostrożnie wchodził po schodach na piętro wyżej. Wszystko wskazywało na to, że nikt tutaj dawno nie zaglądał. Blok wydawał się mega spokojny i od dawna nie zamieszkany. Dlaczego blok w centrum miasta nie był miejscem wyboru większości ocalałych? Czy to znaczy, że zostało nas tak mało? Czy szwendacze zwyciężyły? A może.. Od samego rana Kamil czuł się nieswojo. Miał wrażenie, że jakaś myśl krąży po jego głowie, której nie mógł ogarnąć. Coś wskazywało mu, że powinni wybrać inne miejsce. Wszystkie mieszkania na drugim piętrze były czyste. Udało mu się dostać na strych. Na strychu wszystko wyglądało w porządku. Wszystkie sprzęty, które właściciele wynieśli na strych schowane były w wielkich skrzyniach, które pokryte były ogromną ilością kurzu.. Teraz już nikt nie dba o porządek.. Pora wrócić do siostry. 

-Na górze wszystko w porządku. Nic ciekawego nie widziałem. Nie chciałem grzebać w szafkach, ale pewnie jak będziemy odchodzić to będzie trzeba to sprawdzić.
-Tutaj było kilka puszek, schowałam je już do naszych plecaków. 
-Obserwowałaś może okolicę? Widzę kilka sztuk szwendaczy wewnątrz sklepów. Ten jeden chyba się nawet zaplątał w ubrania. 
-To straszne, możesz za darmo mieć ubrania, które najbardziej Ci się podobają, ale to teraz nie ma sensu., I tak nikt na to nie patrzy! 
-Haha, kobietka się w Tobie odezwała. Ale małe zakupy to ciekawy pomysł. Przydałyby się nam kurtki albo kilka ubrań na nadchodzącą zimę. Nie wiem czy uda nam się przetrzymać trochę dłużej w jednym miejscu. Nie wiemy co nas czeka w Pałacu. 
-To co zakupy? 

Zostawili część swoich rzeczy w mieszkaniu i wybrali się po zakupy. Ciężko poruszać się w dzień, kiedy jest mała liczba szwendaczy. Nigdy nie wiadomo czy w pozostałych budynkach nie ma kogoś, komu nie podoba się co robisz. Prawda jest taka, że bardzo trudno jest spotkać jakąś inną grupę. Wszyscy ukrywają się przed sobą. Nigdy nie wiesz z jakimi zamiarami jest dana grupa.. 
Sara z Kamilem szybkim krokiem dotarli do domów centrum. Weszli do pierwszego sklepu, który nie był zbytnio zapchany przez zdezorientowane zombiaki. Część z nich leżała w przewróconych wieszakach i ekspozycjach sklepu. Wyglądało to okropnie. Ale nikt naprawdę nie zwraca już na to uwagi. Chwycili kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Sara zatrzymała się przy wieszakach ze spódnicami. Wiedziała, że żadna z nich nie przyda jej się teraz.. 
-Weź.. może już niedługo będziesz mogła ją założyć. 
Kamil spojrzał na nią wzrokiem pełnym miłości. Dziewczyna wahała się dłuższą chwilę. Dlatego Kamil chwycił spódnicę i włożył do swoich zdobyczy. 
-Pierwszy raz robiłam zakupy nie mierząc niczego..
-A ja nie płacąc :) 

Wrócili do swojego "wynajętego" mieszkania. Oboje bardzo zmęczeni. Do końca dnia już nic się nie wydarzyło. Nikt nie przechodził ulicą, nikt nie przejeżdżał. 

Nastał wieczór. Zastawili drzwi. Lepiej zabezpieczyć się dodatkowo od środka. Kamil położył się w pokoju obok, a Sara co kilka minut zmieniała okna, żeby była lepsza obserwacja. Ciężko obserwować ciemną ulicę, kiedy nie ma pełni. Mózg nadal chce widzieć kształty. Dlatego stara sobie coś przyłożyć do tego czego nie widzi. Tak samo było i w tym przypadku. Ale po chwili ziemia się zatrzęsła i środkiem drogi przejechał czołg. Sara zeszła z okna, nie chciała być widoczna w żaden sposób. Uklękła przy parapecie i obserwowała. 
-Kamil, szszsz obudź się.
Podczas apokalipsy przestajesz spać mocnym snem. Już kilka sekund później chłopak kucał przy swojej siostrze gotowy do ataku. Najpierw jednak obserwowali dziwną sytuację. 
-To ten sam czołg..- wyszeptała Sara 
-Patrz! 
Czołg nagle się zatrzymał. Stał tak dłuższą chwilę. Nagle właz się otworzył i wyszła z niego trzy osobowa rodzina. Mężczyzna, kobieta i małe dziecko. 
-To ich czołg? 
-Nie wydaje mi się.. 
Patrzyli dalej. Kobieta złapała dziecko na ręce i czym prędzej biegli prosto do kryjówki rodzeństwa. Kamil z Sarą mieli nadzieję, że nie zajmują ich mieszkania. W momencie kiedy rodzina wbiegła do bloku czołg odjechał w stronę Pałacu. Rodzeństwo podeszło do drzwi i słuchali nadchodzących kroków. Serce biło im ogromnie, ale odetchnęli z ulgą kiedy rodzina poszła na piętro. Zajęli mieszkanie dokładnie nad nimi. Jeszcze przez pół nocy słychać było ich kroki. Rankiem, Kamil postanowił się z nimi zapoznać, ale ku swojemu zdziwieniu nikogo nie zastał w mieszkaniu. 

8 dni później. 
-Minęło kilka dni odkąd ostatni raz widzieliśmy tą rodzinę i czołg. 
-Dziwne..
Wszystkie dni przeznaczyli na poszukiwanie jedzenia, ubrań i próbowaniu złapania sygnału od Lidii. Ostatni był ponad miesiąc temu. Nie mieli pewności, że ich znajomi wciąż żyją. Jak co wieczór rodzeństwo wzięło się za zabezpieczanie drzwi wejściowych. Już prawie kończyli, kiedy usłyszeli delikatne szuranie piętro wyżej. Spojrzeli po sobie..
-Szwendacz? -zapytała Sara
-Nie mógł wejść na górę, a ominąć nas.. Wszystko sprawdzałem. Nic tam nie było..
-Chodźmy to sprawdzić. Nie jesteśmy bezpieczni- zadecydowała Sara. 
Wzięli kilka przedmiotów, które umożliwiło by im cichsze zabicie szwendacza. Wciąż się na tym łapała. Jak można zabić coś co już nie żyje? 


Kamil szedł przodem. Schody skrzypiały niemiłosiernie.. Drzwi były przymknięte. Delikatnie je otworzył. Za chwilę podeszła do niego Sara. To co ujrzeli.. przeszło najśmielsze oczekiwania. Na łóżku leżała para, którą widzieli kilka dni temu. Oboje mięli broń w rękach. Popełnili samobójstwo.. 
-Ale.. gdzie..
Nie zdążyła skończyć.. z drugiego pokoju na czworaka wyszedł mały chłopiec. Chłopiec, który.. nigdy nie dorośnie. Chłopiec, który nie spełni swoich marzeń, nie zakocha się.. Chłopiec, który z braku pokarmu i wody zmienił się w szwendacza.. 
Kamil podszedł i wbił nóż w skroń chłopca. Sara upadła na podłogę i zaczęła okropnie płakać. Zalewała się łzami. Brat podszedł do niej. Podniósł ją i przytulił. 
-Nie mogliśmy nic innego zrobić.. 
-Ale dlaczego on nie płakał? 
-Czasem dzieci takie są..
-Dlaczego oni to zrobili.. Pomyśleli tylko o sobie.. 
-Miał ślad na plecach. Myślę, że użyli noża.. Zapomnieli tylko o tym, że dziecko też potrafi się przemienić. 
-Dla nich cała historia skończyła się dzisiaj...


******
10 lat później: 

-Dziewczynki co robicie? 
-Czytamy dziennik. Znalazłyśmy go dziś rano.
-Jaki dziennik? 
-Dwóch biologów molekularnych. Opowiada o tym jak to wszystko się zaczęło.
-I co fajna historia? 
-Tak, bardzo ciekawa. Mamo?
-Tak? 
-Czy to kiedyś się skończy? 
-Nie wiem kochanie, ale i tak jest lepiej niż było...
Kobieta podeszła do okna. Zbyt wiele się nie zmieniło. Jedyne co widziała to zniszczone budynki, bród, krew, śmierć, tym razem odgrodzone murem, który miał zapewnić im bezpieczne życie. Badania nad szczepionką wciąż trwają. Jej matka, mimo upływu lat, wciąż pracuje nad lekarstwem. Zapewniła jej bezpieczeństwo i możliwość normalnego życia. Nigdy jej tego nie zapomni.  Wszędzie gruz, zburzone budynki i mur, który odgranicza kilka domów. Tych wybranych. 

****
2016

-Dlaczego to zrobiłeś? 
-Nie byli nam potrzebni! 
-Ale to trzy osobowa rodzina..
-Lidio! Ja tu decyduje. Ty rób swoje.
Profesor Jan popatrzył na nią wzrokiem zwycięzcy, odwrócił się i odszedł do swojego gabinetu. 
Lidia wiedziała, że skazała tą rodzinę na śmierć. Ile jeszcze osób zginie przez nią? 


****
Dziękuję, że jesteście :* 



wtorek, 11 listopada 2014

Zgnieciona karteczka

Od ostatnich wydarzeń  w klinice minął ponad miesiąc. Sławek wciąż nie mógł pogodzić się ze śmiercią ich cudownego synka. Jednakże najbardziej przeżywała to Agnieszka. Nie ma się jej co dziwić. Kiedy matka straci swoje dziecko dochodzi do siebie dużo dłużej. Nie było szans na dalsze badania. Wszystko zostało zaniechane. Ich grupa również się zmniejszyła. Kiedy usłyszeli krzyk Eli natychmiast wszyscy pobiegli do pokoju pielęgniarek. Sławek otworzył drzwi kiedy szwendacz wgryzał się w szyję Eli. Nie było dla nich żadnego ratunku. Szwendacz został uderzony w głowę. Próbowali zatamować krwotok ich przyjaciółki, choć wszyscy wiedzieli że to da im tylko kilka dodatkowych minut na pożegnanie. Stracili ją. Nie mogli jej pomóc. Następny dzień spędzili na kolejnych pogrzebach. Najtrudniejsze jednak było pochowanie małego Franka, który miał całe życie przed sobą. Nikt nie mówił tego głośno, ale wszyscy wiedzieli, że Agnieszka obwinia się za całe wydarzenie. Gdyby Franek poszedł razem z nimi.. gdyby nie został sam. Prawdą okazało się stwierdzenie, że nigdy nie można się czuć zbyt pewnym. Nawet we własnym schronieniu. Zapewne do końca życia o tym nie zapomną. 

Pierwsze tygodnie bez Franka i Eli były dla wszystkich koszmarem. Najbardziej jednak dla Tomka, któremu brak nogi strasznie przeszkadzał w funkcjonowaniu. Mężczyzna, który część swojego życia spędzał na siłowni, utrata nogi nie ułatwiała życia. Stracił jaką kolwiek chęć do życia, funkcjonowania w obecnym świecie. Stracił ją do tego stopnia, że pewnego niedzielnego popołudnia Sławek znalazł go powieszonego na klamce drzwi balkonowych. Grupa bardzo się zmniejszyła, a do tego podupadła na zdrowiu psychicznym. Kiedy grupa traciła chęć do funkcjonowania szwendacze coraz częściej zaglądały do ich okien. Pojawiło się ich coraz więcej. Czasem wieczorami słychać było przemarsz hord w kierunku zachodnim. Szurały swoimi stopami i starały się przejść jak najwięcej. Mały szmer wewnątrz budynku alarmował je ze wzmożoną siłą. Jednakże po wszystkich wydarzeniach grupa głównie siedziała w pokoju dowodzenia i patrzyła się w ściany. Czasem Sławek z Mariuszem wybierali się na tak zwany obchód w celu sprawdzenia czy żadnemu szwendaczowi nie udało się wedrzeć do środka. 
-Czy mogę mieć pytanie? - delikatnie zapytał Mariusz
-Jasne stary, wal
-Zastanawiałeś się nad tym skąd w laboratorium wziął się ten szwendacz? Mam na myśli, jak Franek został ugryziony? Przecież gdy kopaliśmy groby, to wszystko dobrze zabezpieczyliśmy. Drzwi były zamknięte, a dzieciak leżał w pokoju dowodzenia. Przecież szwendacze nie umieją otwierać drzwi.. jeszcze..
-Myślę o tym cały czas. Myślisz, że ktoś nas obserwuje? 
-Nie wiem. Może jednak drzwi się otworzyły, było wietrznie.. ale może powinniśmy zostawić jakieś pułapki lub coś takiego? Albo lepiej patrzeć co się dzieje wokół nas? 
-Dobrze mówisz, ale jeśli ktoś nas obserwuje.. to będzie wiedział, że zostawiliśmy pułapki. Myślę, że wypadałoby obserwować nasze otoczenie i szwendaczy. 
-Jeśli ktoś się zbliża do naszego budynku musi być niewidoczny dla szwendaczy..
-I to mnie najbardziej martwi... 

Po powrocie do laboratorium wcale nie zdziwiło ich, że Agnieszka nie zmieniła swojej pozycji przez cały ten czas kiedy ich nie było. Sławek zostawił Mariusza ze swoją żoną a sam wskoczył na piętro, by jeszcze raz uważnie przejrzeć pokoje. Jeśli są obserwowani a może nawet ktoś był w budynku podczas ich nie obecności. Zastanawiający był również fakt, że generator padł właśnie wtedy kiedy zginął Franek, następnego ranka jak gdyby nigdy nic wystarczyło podłączyć kilka kabelków i wszystko wróciło do normy. Ewidentnie ktoś ich obserwował, a nawet majstrował w ich urządzeniach. Można by podejrzewać kogoś kto tu wcześniej pracował. Ktoś musiał wiedzieć jak obsługiwać takie maszyny, ale generatory przeważnie są konstruowane na takiej samej zasadzie. 

Sławek wchodził do poszczególnych pokoi na piętrze i z każdego wychodził tak samo zawiedziony. Nie znalazł nic, żadnej poszlaki, która wskazywałaby, że ktoś był tu przed nim. Po godzinie sprawdzania wrócił do pokoju dowodzenia. 
-Pora przygotować coś do jedzenia.. macie jakieś życzenia?-  delikatnie zażartował Sławek
-Chyba nie mamy zbyt dużego wyboru- odpowiedziała Agnieszka 

To było pierwsze zdanie jakie wypowiedziała w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Sławek już prawie zapomniał jak brzmi cudowny głos jego żony. Stwierdził, że teraz musi być już lepiej, że wszystko będzie dobrze. Kiedyś się ułoży, a świat wróci do normy. Może wtedy postarają się o nowe dziecko i postarają się wypełnić pustkę po Franku. Choć wiedział, że nigdy tak nie będzie. Franek zawsze pozostanie w ich sercu. 

Mariusz obserwował przez okno szwendaczy. Szukał kogoś, czegoś co zwróciłoby jego uwagę. Czegoś co zasugerowałoby, że są obserwowani. Jedyna osoba jaka go obserwowała obecnie to była Agnieszka, która wciąż siedziała w tej samej pozycji. Prezentowała tak zwaną postawę zamkniętą. Ręce skrzyżowane na piersi. Jedna oparta płasko, druga zwinięta w pięść. Wiedział, że jest jej ciężko. Nawet nie próbował sobie wyobrażać jak to jest stracić tak małe dziecko. Od kilku dni wokół budynku kręciło się mało zombiaków, tak jakby zmieniły swój tor. Dlaczego wcześniej podróżowały tędy tak ogromne hordy? Może coś w ich pobliżu tak je interesowało? Może gdzieś wybuchło jakieś "ludzkie" powstanie.. 

Po zjedzonym posiłku, nastąpiło to co zawsze. Czyli Sławek wyruszył z Mariuszem na obchód budynku. Znowu zajęło im to ponad godzinę. Kiedy wrócili do pokoju dowodzenia, ku ich zdziwieniu Agnieszka stała na środku pokoju. Ale nie płakała, była zdeterminowana.. i ciągle gniotła coś w prawej ręce. 
-Kochanie? coś się stało? 
-Od dłuższego czasu jesteśmy obserwowani.. 
-Co Ty mówisz? 
-Franek.. oni go zabili.. bo chcą mnie..
-Co? Kochanie uspokój się, to nie Twoja wina..
Sławek podszedł do żony, żeby ją pocieszyć, przytulić. Przeraziły go słowa żony. Myślał, że jest lepiej, a tu wychodzi, że się jej pogarsza.. Kiedy próbował się zbliżyć odepchnęła go..
-Zostaw.. i przeczytaj to! 

Rzuciła w jego stronę, coś co wcześniej mocno gniotła w prawej ręce. Kiedy rozprostował papierową kulkę, i zaczął czytać momentalnie poczuł serce w swoim gardle..
-Sławek, do cholery co to jest? - krzyczał Mariusz
-Powiedz mi lepiej kiedy to znalazłaś!? Dlaczego tego nie pokazałaś? I do cholery było tego więcej?!
-Było w spodenkach Franka..
-Co? Czy Ty wiesz co zrobiłaś?! 
-Sławek! Pokaż mi to! 

Sławek rzucił Mariuszowi kartkę, a sam zaczął biec do drzwi wejściowych. Tak jak się spodziewał drzwi zostały otwarte i grupa uzbrojonych ludzkich szwendaczy pod przykrywką* wpadła do środka. Zanim zostali schwytani Mariusz zdążył wypuścić kartkę na podłogę. 

Skoro nie chciałaś nas słuchać, masz za swoje. Wiemy o Twoich badaniach na ciężarną szwendaczką. Dajemy Ci czas na oswojenie. Dokładnie za miesiąc mamy nadzieję, że będziesz gotowa do współpracy. 
                                                                                                                      Pozdrawiamy Naukowcy


******
-Cały czas próbuje złapać tą "stację" z której nadawała Lidia, ale bezskutecznie.. 
-Zauważyłaś, że coraz mniej mijamy szwendaczy? - zapytał Kamil
-Tak, bardzo mnie to dziwi.. Zaczynam czuć się bezpieczna i zbyt pewna..
-Pamiętasz, że jak zaczynamy się tak czuć to tylko wróży coś niedobrego? 
-Tak i bardzo się tego boję, ale wiesz co?
-Nie? 

Sara wskazała palcem przed siebie.
-Widać już cel naszej podróży.
Niebo było dziś wyjątkowo pogodne. Czuć było nocny przymrozek. Na niebie było tylko kilka chmurek, które starały się ominąć szpicę Pałacu Kultury. W dzisiejszych czasach każdy chce przetrwać... 



***********
Dziękuję, że jesteście.
Uważajcie na szwendaczy!
* pod przykrywką
- mam tu na myśli umorusanie się wnętrznościami, aby być niewidocznym dla szwendaczy