To miały być nasze najwspanialsze wakacje. Razem z żoną i
dwójką naszych cudownych szkrabów jechaliśmy pociągiem z Warszawy nad morze.
Szkoda tylko, że w dniu naszego wyjazdu cały świat się skończył. Innego końca świata nie będzie (Cz.Miłosz)
14.06.2014
- Kochanie, myślisz, że mamy wszystko ? – zapytała
-Jestem pewny, a nawet więcej. Ta walizka waży chyba z 10
kg. Nie chce Ci nic mówić, ale jedziemy tylko na 5 dni.
Zrobiła wtedy tą swoją minę małego szczeniaczka. W mojej
głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi.
Do wyjazdu pozostało kilka godzin. Nasze dwa małe szkraby spały w pokoju obok.
Klaudia kończyła pakowanie. Następnego dnia miał zacząć się nasz wymarzony
urlop. Po wszystkich przykrych wydarzeniach tego roku, w pełni na to
zasługiwaliśmy. Godzinę później do salonu zawitała moja żona w przepięknym
gorsecie, który dostała ode mnie na walentynki i czarnych pończochach. Widząc
swoją kobietę, w takim stroju przestałem się zamartwiać jutrzejszą podróżą.
Ważna była tylko ona. Czym prędzej zaprowadziłem ją do sypialni by skonsumować
naszą miłość.
16.06.2014
Nieszczęsny budzik zadzwonił o 5:30.
-Kochanie wstawaj, na nas już pora. Idę obudzić dzieci.
-Jeszcze 5 minut, proszę..
-Nie ma mowy ! Wstawaj !
Zawsze była kobietą stanowczą, nie ma, co się z nią
kłócić bo i tak nie wygram. Zająłem się bagażami, kiedy w mieszkaniu
rozchodziły się wspaniałe zapachy jajecznicy.
Tomek i Ania siedzieli na swoich miejscach i czekali grzecznie na
talerze. Nie zdawałem sobie sprawy, jak on szybko rósł. Za rok pójdzie do zerówki.
To będzie bardzo ważny dzień w jego życiu. Ania natomiast dzielnie przechodziła
z jednej grupy w przedszkolu do drugiej. Udało mi się małżeństwo, udały mi się
dzieci.
Kolejne godziny upłynęły dość monotonnie. 8 godzinna podróż samochodem to nie jest coś
czego dzieci pragną. Ciężko było je uspokoić, aż w pewnym momencie smacznie zasnęły.
-Myślisz, że możemy zboczyć trochę z drogi na mały
posiłek ? – zapytała
-Tak, ale dopiero we Włocławku. Bałbym się tych
przydrożnych knajpek. Nigdy nie wiadomo jaka świeżonka dziś będzie na obiad.
Oboje wybuchnęliśmy szczerym śmiechem..
10.03.2016
Tak wiele wtedy miałem. Tak bardzo byłem szczęśliwy.
Wszystko co kochałem.. Następne godziny, były najgorsze w moim życiu. Przed
samym Włocławkiem zaczęły się korki.
Myślałem, że to normalne, w sumie nadchodziły wakacje. Nie tylko my
wpadliśmy na taki pomysł, żeby pojechać na wcześniejszy odpoczynek.
Przejechanie kilku km zajęło nam ponad godzinę. Byliśmy zdenerwowani, dzieci
znudzone. Klaudii coraz trudniej było wymyślać dobre zabawy. Nagle usłyszeliśmy
jeden wielki huk. Ziemia zadrżała. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Ludzie powychodzili
ze swoich samochodów. Po niebie leciały cztery helikoptery. Czarne, służbowe,
przeznaczone dla największych osobistości kraju. Za nimi dwie awionetki.
Zastanawiało was kiedyś jak będzie wyglądało rozpylenie wirusa ? Zawsze
myślałem o takich dwóch awionetkach, które rozpylają biały proszek. Lecz nic
takiego się nie stało. Przynajmniej nic takiego nie zaobserwowałem, ale coś się
zmieniło. Ludzie zaczęli panikować, krzyczeć, trąbić. Wróciliśmy do samochodu.
Nie było powodu do zmartwień. Jeszcze…
2h później.
Droga trochę się rozluźniła. Umożliwiło nam to szybsze
dotarcie do celu. Dojechaliśmy do Włocławka i wstąpiliśmy do pierwszej
napotkanej restauracji. Byliśmy bardzo zmęczeni i głodni, a do Szczecina jeszcze
ogromny kawałek drogi. Klaudia wraz z dzieciakami poszła do toalety. Mnie jako
głowie rodziny pozostało wybrać dania dla każdego i zapłacić rachunek.
Restauracja była dosyć pusta, pewnie wszyscy korkowicze od razu ruszyli w
drogę, wstępując do Mcdonald’a a nie do „szarej” restauracji.
2016
-Od czego się zaczęło w Twoim przypadku ? zapytała
-Od telefonu. To zawsze zaczyna się od telefonu
Restauracja
Dawno temu przeczytałem książkę S.Kinga pod tytułem „Komórka”.
Ogólnie rzecz biorąc chodziło o to, żeby nie odbierać telefonu, bo zamieniałeś
się bezpowrotnie w zombie. Ciekawiło mnie jak to możliwe.
Nie drogi czytelniku, nie zamieniłem się w zombie
odbierając telefon. Zacząłem się po prostu panicznie bać, tego co może nas
czekać. Dzwoniła moja siostra. Mówiła, że coś
zaczęło się w Warszawie. Że po ulicach chodzą brudni ludzie, którzy jedzą
siebie nawzajem. Byłem pewny, że żartuje.
-Co Ty wygadujesz ? Dobry żart Saro. Co u Ciebie ?
-Kamil, ja mówię prawdę. Wracajcie szybko i uważajcie na
ludzi. Zamknęłam się z rodzicami w ich mieszkaniu. Wracajcie ! Nie pozwólcie się ugryźć. – krzyczała
-Ugryźć ? Co Ty pleciesz ? – zapytałem
-Ci ludzie.. oni gryzą. Widziałam przez okno. Pan
Chojewski wyszedł przed blok ze swoim pieskiem i dopadł go jakiś obcy mężczyzna –
zaczęła łkać
-Dopadł ?
-On… on tam leżał i krwawił, a ten człowiek go jadł.
Rozumiesz ?! On go jadł.. Zaczęłam panikować, zadzwoniłam na pogotowie, ale
szpitale zostały zamknięte. Zamknięte..
Nagle jej ton głosu się zmienił. To najbardziej mnie
wystraszyło. Zaczęła szeptać.
-Kamil wracajcie.. Oni tu idą.. Denerwuje ich każdy
hałas.
Nagle po drugiej stronie słuchawki usłyszałem brzdęk
naczyń. Coś jakby zaczęło napierać na drzwi. Jakby ktoś warczał.
-Oni tu chcą wejść.. ratujcie się proszę..
Połączenie zostało zerwane. Co się działo z moją siostrą
? Nie mam pojęcia. Zacząłem biec do łazienki po żonę i dzieci, żeby jak
najszybciej stąd uciec. Wtedy to zobaczyłem. Przed łazienką leżał mój
najdroższy synek i jakiś typ, który jadł mu
wnętrzności. Zamarłem.. Widocznie jak zawsze czekał przed łazienką na
mamę i siostrę.
Dlaczego mój syn ?
Bezwiednie zacząłem płakać. Musiałem go uratować. Tylko jak ? Chwyciłem pierwsze co było pod ręką. Jakaś
miotła, pewnie sprzątaczki. Uderzyłem raz, drugi napastnika mojego syna. Po
chwili odpuścił. Ale mój syn już nie żył. Nie oddychał. Nie było w nim życia… Ze
łzami w oczach wbiegłem do łazienki. Starsza kobieta czołgała się po podłodze.
Jej ręce wędrowały w stronę kabiny.
-Klaudia.. Anka ! –krzyknąłem
Nagle starsza kobieta odwróciła się. To co zobaczyłem
przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Była cała umorusana w krwi (czyjej ? ).
Ręce maczugowato zakończone z długimi paznokciami. Wydawała z siebie tylko
dziwne jęki, warkot ? Nie wiedziałem co mam z nią zrobić.
-Kamil tutaj ! Ratunku, jesteśmy w kabinie, ale ta
kobieta..
-Już spokojnie, poczekajcie..
Serce waliło mi jak oszalałe. Miotały się we mnie emocje.
Zamachnąłem się i uderzyłem kobietę rączką od miotły. Ale ona była twardsza niż
ten facet. To nic nie pomogło. Nie wiem skąd miałem w sobie tyle siły.
Chwyciłem ją i zacząłem uderzać jej głową o umywalkę. Roztrzaskałem jej głowę..
Wszędzie była jej krew. Nienawidziłem siebie za to. Kim się stałem ?
-Kamil, jak dobrze. Co się dzieje ? Ta kobieta tak nagle
zaczęła się zbliżać do nas. Kazałam Ani schować się w kabinie i sama wbiegłam
do niej.. – łkała
-Już dobrze, już dobrze. –uspokajałem ją. Jak miałem jej powiedzieć,
że jej syn nie żyje ?
Pamiętam to bardzo dobrze. Jej łzy, ból po utracie syna.
Nigdy tego nie zapomnę. Tak bardzo chciała być matką i w jednej chwili go
straciła. Chwyciła Anię na ręce. Zasłoniła jej oczy i czym prędzej wybiegliśmy
na zewnątrz. Na szczęście nikogo nie spotkaliśmy po drodze. Wsiedliśmy do
samochodu. Kazałem zamknąć im drzwi na zamek i ruszyłem. Ale nie nad morze. Z powrotem
do domu. Do Warszawy. Po drodze opowiedziałem im całą historię, którą mówiła mi
Sara.
2016
-Mówisz, że uciekliście we trójkę. Gdzie jest teraz Twoja
żona ? –zapytała
- Razem z moją córką błąka się pewnie po lesie… Zabrakło
nam paliwa. Szliśmy lasem kiedy moja mała Ania się przewróciła. Byłem pogrążony
w swoich myślach. Usłyszałem tylko krzyk. Kiedy ta kobieta gryzła moją córkę po
jej pięknych małych rączkach. Najgorsze
było to, że wiedziałem że nic nie da się zrobić. Tak jak mówiono przez telefon.
Nikt nie mógł jej pomóc. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie mogłem się poddać.
Chwyciłem Klaudię i zaczęliśmy uciekać. Ale ona już nie miała dla kogo żyć. To
smutne, ale nawet ja nie mogłem zastąpić jej dzieci.
-Powinnam tu zostać. – powiedziała
-Żartujesz ?
Kochanie musimy uciekać !
-Po co? Chcesz uciekać cały czas ? –płakała
-Muszę wrócić do Sary. Ona mnie potrzebuje. Potrzebuje
nas !
-Moja cała rodzina odeszła. Moje dzieci odeszły. Muszę tu
zostać.
Serce mi pękło na pół. Nie mogłem jej zostawić, ale
wiedziałem, że nie pójdzie ze mną dalej. Chwyciłem ją, zarzuciłem sobie na
plecy. Było jej wszystko tak bardzo obojętne. W lesie znaleźliśmy porzucony
samochód. Dobrze sprawdziłem czy nie ma nikogo w środku. Na przednim siedzeniu
był tylko martwy mężczyzna. W ręku trzymał broń. Już pewnie wiesz co się stało.
-Zastrzeliła się ?
-Tak, ale nie trafiła w skroń. Chybiła. Zaczęła tak
strasznie krwawić. Nie mogłem jej pomóc. Powiedziałem, że ją kocham i żeby
zajęła się naszymi dziećmi. Odpowiedziała mi to samo i odeszła. Chciałem zrobić
to samo. Chciałem się zabić.. W broni były dwa naboje. Mogłem wystrzelić. Nie
mogłem. Czekała na mnie rodzina.
-Co zrobiłeś z Klaudią ?
- zapytała
Przykryłem swoją marynarką. Kiedy odchodziłem spojrzała
na mnie. Wyobrażasz sobie co czułem ?
-Tak, chyba tak.
Myślałem, że zmysły z rozpaczy płatają mi figle. Ale ona zaczęła
syczeć, warczeć, szarpać się. Wtedy to zrozumiałem.. Tylko strzał w głowę może
ją uratować. Ale..
-Ale ?
-Jestem tchórzem.. Nie zrobiłem tego. Spojrzałem na nią
ostatni raz i zacząłem uciekać. Obejrzałem się tylko raz..
- I co zobaczyłeś ?
-Anie. Zmierzała w stronę swojej matki. Dziś wszyscy
mówią, że szwendacze nie mają uczuć, ale ona wtedy złapała Klaudię za rękę i
razem poszły w głąb lasu…
-Tak się cieszę, że po mnie wróciłeś. Szkoda, że rodzice
nie doczekali tego.. Masz jakiś pomysł co teraz zrobić ?
-Nie wiem Saro. Chciałem dotrzeć do Ciebie. Teraz nie
wiem co mamy zrobić.
-Przetrwać – wyszeptała…
10.01.2014
Dzieci spały a Klaudia przy zapalonej lampce czytała
wiersze.
-Co czytasz ? – zapytałem
-Mój ulubiony wiersz Czesława Miłosza. Chcesz posłuchać ?
-Tak oczywiście. – odpowiedziałem
- W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.
-Piękny – odparłem
-Jak myślisz jaki będzie nasz ? – zapytała
-Mam nadzieję, że nie nadejdzie szybko. Odparłem i
pocałowałem ją w policzek. Zgasiłem światło i szybko zasnąłem..
*(Piosenka o końcu świata. Cz.Miłosz z http://wiersze.doktorzy.pl/piosenka.htm )
Ps: Jak myślicie czy ścieżki Lidii i Kamila się połączą ?