poniedziałek, 24 lutego 2014

Kamil

To miały być nasze najwspanialsze wakacje. Razem z żoną i dwójką naszych cudownych szkrabów jechaliśmy pociągiem z Warszawy nad morze. Szkoda tylko, że w dniu naszego wyjazdu cały świat się skończył.  Innego końca świata nie będzie (Cz.Miłosz)

14.06.2014
- Kochanie, myślisz, że mamy wszystko ? – zapytała
-Jestem pewny, a nawet więcej. Ta walizka waży chyba z 10 kg. Nie chce Ci nic mówić, ale jedziemy tylko na 5 dni.
Zrobiła wtedy tą swoją minę małego szczeniaczka. W mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Do wyjazdu pozostało kilka godzin. Nasze dwa małe szkraby spały w pokoju obok. Klaudia kończyła pakowanie. Następnego dnia miał zacząć się nasz wymarzony urlop. Po wszystkich przykrych wydarzeniach tego roku, w pełni na to zasługiwaliśmy. Godzinę później do salonu zawitała moja żona w przepięknym gorsecie, który dostała ode mnie na walentynki i czarnych pończochach. Widząc swoją kobietę, w takim stroju przestałem się zamartwiać jutrzejszą podróżą. Ważna była tylko ona. Czym prędzej zaprowadziłem ją do sypialni by skonsumować naszą miłość.

16.06.2014

Nieszczęsny budzik zadzwonił o 5:30.
-Kochanie wstawaj, na nas już pora. Idę obudzić dzieci.
-Jeszcze 5 minut, proszę..
-Nie ma mowy ! Wstawaj !
Zawsze była kobietą stanowczą, nie ma, co się z nią kłócić bo i tak nie wygram. Zająłem się bagażami, kiedy w mieszkaniu rozchodziły się wspaniałe zapachy jajecznicy.  Tomek i Ania siedzieli na swoich miejscach i czekali grzecznie na talerze. Nie zdawałem sobie sprawy, jak on szybko rósł. Za rok pójdzie do zerówki. To będzie bardzo ważny dzień w jego życiu. Ania natomiast dzielnie przechodziła z jednej grupy w przedszkolu do drugiej. Udało mi się małżeństwo, udały mi się dzieci.
Kolejne godziny upłynęły dość monotonnie.  8 godzinna podróż samochodem to nie jest coś czego dzieci pragną. Ciężko było je uspokoić, aż w pewnym momencie  smacznie zasnęły.
-Myślisz, że możemy zboczyć trochę z drogi na mały posiłek ? – zapytała
-Tak, ale dopiero we Włocławku. Bałbym się tych przydrożnych knajpek. Nigdy nie wiadomo jaka świeżonka dziś będzie na obiad.  
Oboje wybuchnęliśmy szczerym śmiechem..

10.03.2016

Tak wiele wtedy miałem. Tak bardzo byłem szczęśliwy. Wszystko co kochałem.. Następne godziny, były najgorsze w moim życiu. Przed samym Włocławkiem zaczęły się korki.  Myślałem, że to normalne, w sumie nadchodziły wakacje. Nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł, żeby pojechać na wcześniejszy odpoczynek. Przejechanie kilku km zajęło nam ponad godzinę. Byliśmy zdenerwowani, dzieci znudzone. Klaudii coraz trudniej było wymyślać dobre zabawy. Nagle usłyszeliśmy jeden wielki huk. Ziemia zadrżała. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Ludzie powychodzili ze swoich samochodów. Po niebie leciały cztery helikoptery. Czarne, służbowe, przeznaczone dla największych osobistości kraju. Za nimi dwie awionetki. Zastanawiało was kiedyś jak będzie wyglądało rozpylenie wirusa ? Zawsze myślałem o takich dwóch awionetkach, które rozpylają biały proszek. Lecz nic takiego się nie stało. Przynajmniej nic takiego nie zaobserwowałem, ale coś się zmieniło. Ludzie zaczęli panikować, krzyczeć, trąbić. Wróciliśmy do samochodu. Nie było powodu do zmartwień. Jeszcze…

2h później.
Droga trochę się rozluźniła. Umożliwiło nam to szybsze dotarcie do celu. Dojechaliśmy do Włocławka i wstąpiliśmy do pierwszej napotkanej restauracji. Byliśmy bardzo zmęczeni i głodni, a do Szczecina jeszcze ogromny kawałek drogi. Klaudia wraz z dzieciakami poszła do toalety. Mnie jako głowie rodziny pozostało wybrać dania dla każdego i zapłacić rachunek. Restauracja była dosyć pusta, pewnie wszyscy korkowicze od razu ruszyli w drogę, wstępując do Mcdonald’a a nie do „szarej” restauracji.  

2016
-Od czego się zaczęło w Twoim przypadku ? zapytała
-Od telefonu. To zawsze zaczyna się od telefonu

Restauracja

Dawno temu przeczytałem książkę S.Kinga pod tytułem „Komórka”. Ogólnie rzecz biorąc chodziło o to, żeby nie odbierać telefonu, bo zamieniałeś się bezpowrotnie w zombie. Ciekawiło mnie jak to możliwe.
Nie drogi czytelniku, nie zamieniłem się w zombie odbierając telefon. Zacząłem się po prostu panicznie bać, tego co może nas czekać. Dzwoniła moja siostra. Mówiła, że coś zaczęło się w Warszawie. Że po ulicach chodzą brudni ludzie, którzy jedzą siebie nawzajem. Byłem pewny, że żartuje.
-Co Ty wygadujesz ? Dobry żart Saro. Co u Ciebie ?
-Kamil, ja mówię prawdę. Wracajcie szybko i uważajcie na ludzi. Zamknęłam się z rodzicami w ich mieszkaniu. Wracajcie !  Nie pozwólcie się ugryźć. – krzyczała
-Ugryźć ? Co Ty pleciesz ? – zapytałem
-Ci ludzie.. oni gryzą. Widziałam przez okno. Pan Chojewski wyszedł przed blok ze swoim pieskiem i dopadł go jakiś obcy mężczyzna  – zaczęła łkać
-Dopadł ?
-On… on tam leżał i krwawił, a ten człowiek go jadł. Rozumiesz ?! On go jadł.. Zaczęłam panikować, zadzwoniłam na pogotowie, ale szpitale zostały zamknięte. Zamknięte..
Nagle jej ton głosu się zmienił. To najbardziej mnie wystraszyło. Zaczęła szeptać.
-Kamil wracajcie.. Oni tu idą.. Denerwuje ich każdy hałas.
Nagle po drugiej stronie słuchawki usłyszałem brzdęk naczyń. Coś jakby zaczęło napierać na drzwi. Jakby ktoś warczał.
-Oni tu chcą wejść.. ratujcie się proszę..
Połączenie zostało zerwane. Co się działo z moją siostrą ? Nie mam pojęcia. Zacząłem biec do łazienki po żonę i dzieci, żeby jak najszybciej stąd uciec. Wtedy to zobaczyłem. Przed łazienką leżał mój najdroższy synek i jakiś typ, który jadł mu  wnętrzności. Zamarłem.. Widocznie jak zawsze czekał przed łazienką na mamę i siostrę.
 Dlaczego mój syn ? Bezwiednie zacząłem płakać. Musiałem go uratować. Tylko jak ?  Chwyciłem pierwsze co było pod ręką. Jakaś miotła, pewnie sprzątaczki. Uderzyłem raz, drugi napastnika mojego syna. Po chwili odpuścił. Ale mój syn już nie żył. Nie oddychał. Nie było w nim życia… Ze łzami w oczach wbiegłem do łazienki. Starsza kobieta czołgała się po podłodze. Jej ręce wędrowały w stronę kabiny.
-Klaudia.. Anka ! –krzyknąłem
Nagle starsza kobieta odwróciła się. To co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Była cała umorusana w krwi (czyjej ? ). Ręce maczugowato zakończone z długimi paznokciami. Wydawała z siebie tylko dziwne jęki, warkot ? Nie wiedziałem co mam z nią zrobić.
-Kamil tutaj ! Ratunku, jesteśmy w kabinie, ale ta kobieta..
-Już spokojnie, poczekajcie..
Serce waliło mi jak oszalałe. Miotały się we mnie emocje. Zamachnąłem się i uderzyłem kobietę rączką od miotły. Ale ona była twardsza niż ten facet. To nic nie pomogło. Nie wiem skąd miałem w sobie tyle siły. Chwyciłem ją i zacząłem uderzać jej głową o umywalkę. Roztrzaskałem jej głowę.. Wszędzie była jej krew. Nienawidziłem siebie za to. Kim się stałem ?
-Kamil, jak dobrze. Co się dzieje ? Ta kobieta tak nagle zaczęła się zbliżać do nas. Kazałam Ani schować się w kabinie i sama wbiegłam do niej.. – łkała
-Już dobrze, już dobrze. –uspokajałem ją. Jak miałem jej powiedzieć, że jej syn nie żyje ?
Pamiętam to bardzo dobrze. Jej łzy, ból po utracie syna. Nigdy tego nie zapomnę. Tak bardzo chciała być matką i w jednej chwili go straciła. Chwyciła Anię na ręce. Zasłoniła jej oczy i czym prędzej wybiegliśmy na zewnątrz. Na szczęście nikogo nie spotkaliśmy po drodze. Wsiedliśmy do samochodu. Kazałem zamknąć im drzwi na zamek i ruszyłem. Ale nie nad morze. Z powrotem do domu. Do Warszawy. Po drodze opowiedziałem im całą historię, którą mówiła mi Sara.


2016

-Mówisz, że uciekliście we trójkę. Gdzie jest teraz Twoja żona ? –zapytała
- Razem z moją córką błąka się pewnie po lesie… Zabrakło nam paliwa. Szliśmy lasem kiedy moja mała Ania się przewróciła. Byłem pogrążony w swoich myślach. Usłyszałem tylko krzyk. Kiedy ta kobieta gryzła moją córkę po jej pięknych małych rączkach.  Najgorsze było to, że wiedziałem że nic nie da się zrobić. Tak jak mówiono przez telefon. Nikt nie mógł jej pomóc. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie mogłem się poddać. Chwyciłem Klaudię i zaczęliśmy uciekać. Ale ona już nie miała dla kogo żyć. To smutne, ale nawet ja nie mogłem zastąpić jej dzieci.
-Powinnam tu zostać. – powiedziała
-Żartujesz ?  Kochanie musimy uciekać !
-Po co? Chcesz uciekać cały czas ? –płakała
-Muszę wrócić do Sary. Ona mnie potrzebuje. Potrzebuje nas !
-Moja cała rodzina odeszła. Moje dzieci odeszły. Muszę tu zostać.
Serce mi pękło na pół. Nie mogłem jej zostawić, ale wiedziałem, że nie pójdzie ze mną dalej. Chwyciłem ją, zarzuciłem sobie na plecy. Było jej wszystko tak bardzo obojętne. W lesie znaleźliśmy porzucony samochód. Dobrze sprawdziłem czy nie ma nikogo w środku. Na przednim siedzeniu był tylko martwy mężczyzna. W ręku trzymał broń. Już pewnie wiesz co się stało.
-Zastrzeliła się ?
-Tak, ale nie trafiła w skroń. Chybiła. Zaczęła tak strasznie krwawić. Nie mogłem jej pomóc. Powiedziałem, że ją kocham i żeby zajęła się naszymi dziećmi. Odpowiedziała mi to samo i odeszła. Chciałem zrobić to samo. Chciałem się zabić.. W broni były dwa naboje. Mogłem wystrzelić. Nie mogłem. Czekała na mnie rodzina.
-Co zrobiłeś z Klaudią ?  - zapytała
Przykryłem swoją marynarką. Kiedy odchodziłem spojrzała na mnie. Wyobrażasz sobie co czułem ?
-Tak, chyba tak.
Myślałem, że zmysły z rozpaczy płatają mi figle. Ale ona zaczęła syczeć, warczeć, szarpać się. Wtedy to zrozumiałem.. Tylko strzał w głowę może ją uratować. Ale..
-Ale ?
-Jestem tchórzem.. Nie zrobiłem tego. Spojrzałem na nią ostatni raz i zacząłem uciekać. Obejrzałem się tylko raz..
- I co zobaczyłeś ?
-Anie. Zmierzała w stronę swojej matki. Dziś wszyscy mówią, że szwendacze nie mają uczuć, ale ona wtedy złapała Klaudię za rękę i razem poszły w głąb lasu…

-Tak się cieszę, że po mnie wróciłeś. Szkoda, że rodzice nie doczekali tego.. Masz jakiś pomysł co teraz zrobić ?
-Nie wiem Saro. Chciałem dotrzeć do Ciebie. Teraz nie wiem co mamy zrobić.
-Przetrwać – wyszeptała…

 *****


10.01.2014
Dzieci spały a Klaudia przy zapalonej lampce czytała wiersze.
-Co czytasz ? – zapytałem
-Mój ulubiony wiersz Czesława Miłosza. Chcesz posłuchać ?
-Tak oczywiście. – odpowiedziałem

- W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie. 

-Piękny – odparłem
-Jak myślisz jaki będzie nasz ? – zapytała

-Mam nadzieję, że nie nadejdzie szybko. Odparłem i pocałowałem ją w policzek. Zgasiłem światło i szybko zasnąłem.. 





*(Piosenka o końcu świata. Cz.Miłosz z http://wiersze.doktorzy.pl/piosenka.htm )

Ps: Jak myślicie czy ścieżki Lidii i Kamila się połączą ? 

sobota, 22 lutego 2014

Początek

Celem wprowadzenia/ wstępu.
Zombie to moja trzecia miłość :) zaraz po biologii i śpiewaniu. Dlatego pora opublikować swoje opowiadania.

Zapraszam do czytania i komentowania. Zastrzegam sobie błędy (obiecuje poprawę) wszelakiego rodzaju.

Początek ! 


Wyjrzyj za okno, co widzisz ?


Mam nadzieje, że nie to co ja. Zniszczone budynki, bród, krew, śmierć. Nie.. to nie krajobraz po 3  wojnie światowej. A po lekarstwie na raka. Będzie dobre mówili, pomoże wielu ludziom..


Nie pomogło..


Jest 2016 rok .2 lata po aplikacji szczepionki. Wszyscy, którzy ją otrzymali dawno nie żyją.


Ale są nowi, Ci co wcześniej byli zdrowi. Nie wiedzą o sobie nic, interesuje ich tylko jedno – jedzenie.


Co jedzą ?


Ludzi… Tych zdrowych, nie zarażonych. Tacy smakują najbardziej.


A co ze mną ?


Jestem biologiem molekularnym. Chciałam przeszkodzić w aplikacji szczepionki, ale nikt mnie nie  słuchał…
Udało nam się z Marcinem “opanować” cały 4 piętrowy blok w Warszawie. Jak najdalej od centrum. W metrze jak i na peronach dworca jest najwięcej zarażonych. Niebezpiecznie jest też przy lasach. Jest nas 20 osób. Zajmujemy 10 mieszkań. 2 zostawiliśmy dla nowych. Ostatnio jest ich coraz mniej. Wiele razy patrząc przez okno dostrzegam kogoś jak ucieka, ale zawsze popełniają te same błędy. Nie możemy im wtedy pomóc. Mamy cztery samochody. Czasem trzeba zapuścić się w inne obszary miasta, po jedzenie, albo amunicje. W naszym  świecie nie ma elektryczności, internetu, telefonu. Uczymy się od nowa żyć w świecie bez udogodnień. Nie wiemy co z naszymi najbliższymi, czy żyją ? Chce myśleć, że tak bo jest nadzieja. Każdego dnia dbamy o siebie nawzajem. Bloku nie opuszczamy jeśli nie ma potrzeby.


Pytacie czy pracuje nad lekarstwem ?

Pracowałam rok. Marcin wraz z innymi łapali dla mnie szczury. Ba, nawet przywieźli mi sprzęt z pobliskiego szpitala. Raz szczur wyzdrowiał. Zaczął normalnie funkcjonować. Do dziś jest z nami. Ale to tylko szczur.. Dał nam tylko złudną nadzieję.
Marcin odnalazł swoich rodziców. Mama miała kulę w skroni, natomiast tata chybił. Poprosił mnie, żebym podała mu szczepionkę. Nie chciałam tego robić. Jeden szczur niczego nie dowodzi. Ale to nie miało znaczenia, był uparty. Związaliśmy mu ręce. Podaliśmy miksturę.
Wydawałoby się, że zadziałała. Otworzył oczy, nie były tak zamglone jak u mężczyzny z domu 2 lata temu. Przeprosił za żonę. Zostawiłam ich razem, mieli sobie tak dużo do opowiedzenia.
Zamknęłam drzwi i usiadłam w kuchni. Nagle usłyszałam cichy strzał. Pobiegłam do pokoju. Marcin trzymał poduszkę przy głowie ojca.
-Odszedł.. - powiedział
Od tamtej pory nie pracuje nad szczepionką tylko staram się przetrwać. Codziennie poświęcam godzinę na pisanie tego co nas otacza. Czasem czytam to co napisałam i pocieszam się, że jest lepiej niż było na początku. Ciągle udaje mi się przetrwać !


21.03.2011


Praca nad szczepionką wre. W Warszawskim laboratorium zatrudniłam się zaraz po studiach. Byłam bardzo ambitną studentką, więc z pracą nie było problemu. Kiedy zaproponowano mi założenie grupy badawczej, która miałaby zająć się opracowaniem szczepionki na raka płuc, byłam wniebowzięta.
Taka szansa na rozgłos, a zarazem pomoc głównie starszym ludziom. Od razu przyjęłam te propozycję i co za tym idzie zaczęłam szukać swojego, własnego i tylko mnie słuchającego zespołu. Dostałam kilka CV, które miałam przepatrzeć. Dałabym im wszystkim szanse gdyby nie to, że niektórzy naprawdę się do tego nie nadawali. Jako młoda, nie doświadczona postanowiłam poradzić się swojego szefa. Profesora odznaczonego wieloma zasługami dla kraju. Wysokiego, siwego a zarazem przyjaznego mężczyzny, który sprawił,że zmieniłam zdanie..
- Czy naprawdę muszę wybierać wśród tej pozostałej 20 ? Oni są naprawdę świetni. Nie wiem pod jakim względem miałabym dokonywać wyboru ?
-Pani Lidio, musi mieć pani do nich pełne zaufanie. Proszę zastanowić się z kim chciałaby pani pracować i dlaczego z nim a potem go odrzucić.
-Ale jak to ?
-Ma pani zebrać zespół do pracy, a nie zespół wzajemnej adoracji, który niczego w życiu nie dokona.


21.03.2016


Jaka ja byłam wtedy głupia, że go posłuchałam.. Wybrałam zespół, który nie szanował siebie, ciężko szła im współpraca, ale paradoksalnie pracowali szybciej i efektowniej. Już po miesiącu były pierwsze wyniki. A teraz proszę… Wszyscy dawno umarli.. Jeśli mogę tak to nazwać. Najpierw zginęła Emily.


15.06.2014


- Emily, musimy natychmiast stąd uciekać. Widzisz co się stało ?
-Nie mogę ich zostawić, to nasi pacjenci.
-Słuchaj zrobisz co chcesz, ale ja nie zamierzam zginąć z ich rąk.
Szybko wybiegłam z laboratorium. Zamknęłam drzwi. Nigdy nie zapomnę tego krzyku jaki rozległ się kiedy tylko je zamknęłam. Okropny pisk, a zarazem rozdzierający ból. Jeden z pensjonariuszy rzucił się w stronę Emily. Próbowała go uciszyć, ale dobrze wiedziałam, że to nic nie da. Ugryzł ją w ramię a reszta jakby na komendę, poczuła zapach krwi ? Rzuciła się na nią. Ostatnie co zobaczyłam to jej smutne spojrzenie, które wołało pomocy. Ale dobrze wiedziałam, że już nic nie mogę zrobić..


Złapałam coś co było pod ręką. Okazało się zwykłym śrubokrętem. W tle wciąż słyszałam dźwięk syreny ogłaszającej, że za 10 min całe laboratorium zostanie zamknięte i spalone od wewnątrz. Tak mało czasu. Miałam nadzieje, że po drodze nie spotkam żadnych zarażonych istot. Zdążyłam przekroczyć próg swojego miejsca pracy. Już wtedy wiedziałam, że ucieczka nie będzie  możliwa.


Rozdział 2


Na szczęście po drodze spotkałam mojego najlepszego współpracownika. Wysoki, wysportowany brunet o niebieskich oczach. Ale nie to teraz było najważniejsze. Dał mi broń i kazał biec przed siebie, w tym czasie on zabijał celnym strzałem w głowę nadchodzące śmierci. Sama nie wiem jak tego dokonaliśmy ale udało nam się uciec. Schować za nabliższym budynkiem. Wtedy doszło do wybuchu.. Prysnęły szyby, ziemią zadrżało, nasi pacjenci zginęli przeraźliwie krzycząc. Płomienie od środka wypalały z nich życie.
Myśleliśmy, że już po wszystkim, że wszystkie zarażone osoby były w środku i nic nam nie grozi. Budynek stanął w płomieniach, z okien wypadali nasi pacjenci. Nie było dla nich szans, ale najgorsze dopiero miało nadejść.
- Chcieli mieć lekarstwo na raka to mają… Aplikacja tego wektora była śmiesznym pomysłem. Nie mogę uwierzyć, że się na niego zgodziłaś ! - krzyknął zdenerwowany
- Myślisz, że miałam wpływ na to wszystko ? Myślisz, że ktoś pytał mnie o zdanie ?
- Byłaś przewodniczącą całego projektu, więc to chyba oczywiste. - odparł pewny siebie
-Wyobraź sobie, że wszystkie decyzje podejmował Jan. Ja byłam tylko zwykłym naukowcem, który pracował nad głupią szczepionką. Nie chcieli mi wierzyć jak im powiedziałam, że komórki macierzyste zawarte w plazmidowym wektorze zaczną mutować i staną się nieśmiertelne, co może prowadzić do poważnych uszkodzeń mózgu. Nie sądziłam, że do aż tak poważnych - krzyczałam
- Dobrze już dobrze, masz rację to nie Ty zatwierdzałaś projekty. - odparł bez złości i przytulił mnie
Staliśmy dłuższą chwilę patrząc na ogień. Na szczęście laboratorium znajdowało się w dość pustym miejscu, pośród  pustego pola, czyli rozprzestrzenienie pożaru nie było możliwe. Jednakże zastanawiała mnie cisza, panująca wokół.
- Dlaczego nie przyjechała jeszcze żadna straż ? - zapytałam Marcina
- Właśnie też o tym myślę. Ludzie z tego domu nikogo nie zawiadomili ? Może chodźmy to sprawdzić ?
Chętnie się zgodziłam. Zawszę się zastanawiałam dlaczego ktoś chciał pobudować się na przeciwko laboratorium biologicznego. A jednak znalazło się młode małżeństwo, któremu to nie przeszkadzało. Ogród nie był otoczony płotem, dlatego łatwo mogliśmy dostać się na werandę. Marcin zapukał trzy razy, ale nikt nie odpowiadał.
-Może nikogo nie ma w domu ? - zapytałam ?
Jednak on nie słuchał tylko nacisnął klamkę.
Było otwarte
-Zwariowałeś ? Posądzą nas o włamanie
--Ciii, spokojnie.
Przekroczyliśmy próg. W korytarzu było bardzo cicho. Coś jednak do siebie nie pasowało. Nie wiedziałam tylko co. Miałam wrażenie, że słyszę jakieś skrzypienie.  Poszłam do kuchni, lecz nic nie znalazłam. Przeszłam do salonu był tam Marcin. Złapał za telefon, ale nie było sygnału.
-Pewnie nie zapłacili rachunków - stwierdził
Miałam wrażenie, że ktoś ciągle nas obserwuje. Może tak naprawdę mieszka tu psychopata ? Nagle usłyszałam kroki, na piętrze. Wskazałam Marcinowi palcem. Weszliśmy po schodach i to co zobaczyliśmy, spowodowało, że zrobiło mi się nie dobrze i włosy na moim ciele stanęły dęba. Po korytarzu czołgał się młody mężczyzna, w ręku trzymał śrubokręt.O ile można nazwać to czołganiem, ponieważ jego prawą nogę konsumowała  jego jak mniemam narzeczona. Marcin wyjął pistolet i strzelił dziewczynie w głowę. Mężczyzna drgnął.
-Ona tego nie chciała.. To moja wina
-Jak do tego doszło ? - zapytałam
- Ona.. wieszała firanki. Nagle usłyszałem huk. Spadła ze stołka.. uderzyła się głową w parapet. Próbowałem dzwonić na pogotowie, ale telefony nie działają. Usiadłem i zacząłem płakać. Mieliśmy brać ślub za miesiąc.. Po chwili się ocknęła. Myślałem, że to cud.. Zacząłem ją gładzić po głowie, mówić do niej. Wtedy rzuciła się na mnie, zdążyłem się wyrwać, ale jak uciekałem wpadłem na ten cholerny stołek. Wtedy rzuciła się i zaczęła gryźć moją nogę. Boże co to jest za ból. Trzymała mnie tak mocno! Nie mogłem jej się wyrwać. Nie mogłem jej zabić.. - łkał
- Cii, spokojnie na razie trzeba zatamować krwawienie
Podczas opatrywania ran mężczyzny, kilka razy tracił przytomność. Nie wiedzieliśmy co robić. Żaden telefon nie odpowiadał. Labolatorium nadal było w płomieniach. Kiedy mężczyzna się ocknął, miał gorączkę i dreszcze.
-Wiem, że już z tego nie wyjdę, ale chce żebyście wzięli mój samochód. W kuchni są klucze. Wydostańcie się stąd. Tu nie jest bezpiecznie.
Ucichł, ale za chwilę..
-Przepraszam. wentylatory.. szczepionka..  -majaczył
-Co on pieprzy ? - krzyknął Marcin
Wtedy chłopak znowu zemdlał. Marcin pobiegł po kluczyki. Kiedy wrócił mężczyzna nagle otworzył oczy, ale to już nie były jego oczy. Białka były przekrwione i zamglone. Zdążyłam wstać kiedy wyciągnął swoje dłonie w moim kierunku. Na szczęście Marcin zdążył strzelić.
-Gdyby nie Ty.. nie wiem jak by się to skończyło.
-Nie przesadzaj, a teraz wydostańmy się stąd.
Wtedy to usłyszeliśmy. Szum, harmider, dziwne odgłosy, jęki. Myśleliśmy, że to policja czy wojsko. Wyjrzałam przez okno i zamarłam. W kierunku miasta podążała setka pozbawionych życia, świadomości ludzi. Poruszali się ruchem pląsawiczym, jakby mieli pląsawicę Huntingtona. Pewnie wybuch labolatorium ich tutaj przyciągnął, a może ciepło ?
Wtem z za domu wybiegła mała dziewczynka, trzymała misia za rączkę. Nie minęła sekunda kiedy zombie rzucili się na nią i zaczęli konsumować. Odwróciłam się ze łzami w oczach i zobaczyłam zdjęcie. Na, którym ta mała trzyma misia i śmieje się do aparatu. Nagle wszystko stało się jasne. Te piski, skrzypienia, które słyszałam musiały dobiegać z podwórka. Pewnie nie świadoma niczego bujała się na huśtawce. A w domu ojciec walczył o życie.
-Dlaczego do cholery nie powiedział, że mieli dziecko ? -załkałam
- Cii, Lidia proszę. Nie mogą nas teraz usłyszeć. Musimy dać im przejść. Wtedy ruszymy.
Minęła godzina.
- Znalazłem nam trochę jedzenia w puszkach, zupki chińskie. Czyste koszulki i trochę wody. Na co patrzysz ?
-Zastanawiałam się skąd znam tego mężczyznę i dlaczego powiedział, że tu nie jest bezpiecznie.
- I ? Nie rozumiem ?
-Spójrz na te dyplomy. Był biologiem molekularnym, tak jak ja. Pamiętam go na rozmowie kwalifikacyjnej, bardzo chciałam go przyjąć, ale według zasad profesora nie mogłam go wziąć. Wtedy zatrudnił się do spalarni.
-Czy on ?
-Na to wygląda.. Najprawdopodobniej rozpylił wirusa dzięki naszym labolatoryjnym wentylatorom, nie wszystkie są zabezpieczone...
-Co za idiota.. Czyli o tym majaczył chwilę przed śmiercią ?- stwierdził Marcin
-Wygląda na to, że tak. Ale wiesz co jest najgorsze ?- zapytałam
- Nie ? - odpowiedział
- My też to mamy. Jesteśmy zarażeni..


C.D.N