sobota, 22 lutego 2014

Początek

Celem wprowadzenia/ wstępu.
Zombie to moja trzecia miłość :) zaraz po biologii i śpiewaniu. Dlatego pora opublikować swoje opowiadania.

Zapraszam do czytania i komentowania. Zastrzegam sobie błędy (obiecuje poprawę) wszelakiego rodzaju.

Początek ! 


Wyjrzyj za okno, co widzisz ?


Mam nadzieje, że nie to co ja. Zniszczone budynki, bród, krew, śmierć. Nie.. to nie krajobraz po 3  wojnie światowej. A po lekarstwie na raka. Będzie dobre mówili, pomoże wielu ludziom..


Nie pomogło..


Jest 2016 rok .2 lata po aplikacji szczepionki. Wszyscy, którzy ją otrzymali dawno nie żyją.


Ale są nowi, Ci co wcześniej byli zdrowi. Nie wiedzą o sobie nic, interesuje ich tylko jedno – jedzenie.


Co jedzą ?


Ludzi… Tych zdrowych, nie zarażonych. Tacy smakują najbardziej.


A co ze mną ?


Jestem biologiem molekularnym. Chciałam przeszkodzić w aplikacji szczepionki, ale nikt mnie nie  słuchał…
Udało nam się z Marcinem “opanować” cały 4 piętrowy blok w Warszawie. Jak najdalej od centrum. W metrze jak i na peronach dworca jest najwięcej zarażonych. Niebezpiecznie jest też przy lasach. Jest nas 20 osób. Zajmujemy 10 mieszkań. 2 zostawiliśmy dla nowych. Ostatnio jest ich coraz mniej. Wiele razy patrząc przez okno dostrzegam kogoś jak ucieka, ale zawsze popełniają te same błędy. Nie możemy im wtedy pomóc. Mamy cztery samochody. Czasem trzeba zapuścić się w inne obszary miasta, po jedzenie, albo amunicje. W naszym  świecie nie ma elektryczności, internetu, telefonu. Uczymy się od nowa żyć w świecie bez udogodnień. Nie wiemy co z naszymi najbliższymi, czy żyją ? Chce myśleć, że tak bo jest nadzieja. Każdego dnia dbamy o siebie nawzajem. Bloku nie opuszczamy jeśli nie ma potrzeby.


Pytacie czy pracuje nad lekarstwem ?

Pracowałam rok. Marcin wraz z innymi łapali dla mnie szczury. Ba, nawet przywieźli mi sprzęt z pobliskiego szpitala. Raz szczur wyzdrowiał. Zaczął normalnie funkcjonować. Do dziś jest z nami. Ale to tylko szczur.. Dał nam tylko złudną nadzieję.
Marcin odnalazł swoich rodziców. Mama miała kulę w skroni, natomiast tata chybił. Poprosił mnie, żebym podała mu szczepionkę. Nie chciałam tego robić. Jeden szczur niczego nie dowodzi. Ale to nie miało znaczenia, był uparty. Związaliśmy mu ręce. Podaliśmy miksturę.
Wydawałoby się, że zadziałała. Otworzył oczy, nie były tak zamglone jak u mężczyzny z domu 2 lata temu. Przeprosił za żonę. Zostawiłam ich razem, mieli sobie tak dużo do opowiedzenia.
Zamknęłam drzwi i usiadłam w kuchni. Nagle usłyszałam cichy strzał. Pobiegłam do pokoju. Marcin trzymał poduszkę przy głowie ojca.
-Odszedł.. - powiedział
Od tamtej pory nie pracuje nad szczepionką tylko staram się przetrwać. Codziennie poświęcam godzinę na pisanie tego co nas otacza. Czasem czytam to co napisałam i pocieszam się, że jest lepiej niż było na początku. Ciągle udaje mi się przetrwać !


21.03.2011


Praca nad szczepionką wre. W Warszawskim laboratorium zatrudniłam się zaraz po studiach. Byłam bardzo ambitną studentką, więc z pracą nie było problemu. Kiedy zaproponowano mi założenie grupy badawczej, która miałaby zająć się opracowaniem szczepionki na raka płuc, byłam wniebowzięta.
Taka szansa na rozgłos, a zarazem pomoc głównie starszym ludziom. Od razu przyjęłam te propozycję i co za tym idzie zaczęłam szukać swojego, własnego i tylko mnie słuchającego zespołu. Dostałam kilka CV, które miałam przepatrzeć. Dałabym im wszystkim szanse gdyby nie to, że niektórzy naprawdę się do tego nie nadawali. Jako młoda, nie doświadczona postanowiłam poradzić się swojego szefa. Profesora odznaczonego wieloma zasługami dla kraju. Wysokiego, siwego a zarazem przyjaznego mężczyzny, który sprawił,że zmieniłam zdanie..
- Czy naprawdę muszę wybierać wśród tej pozostałej 20 ? Oni są naprawdę świetni. Nie wiem pod jakim względem miałabym dokonywać wyboru ?
-Pani Lidio, musi mieć pani do nich pełne zaufanie. Proszę zastanowić się z kim chciałaby pani pracować i dlaczego z nim a potem go odrzucić.
-Ale jak to ?
-Ma pani zebrać zespół do pracy, a nie zespół wzajemnej adoracji, który niczego w życiu nie dokona.


21.03.2016


Jaka ja byłam wtedy głupia, że go posłuchałam.. Wybrałam zespół, który nie szanował siebie, ciężko szła im współpraca, ale paradoksalnie pracowali szybciej i efektowniej. Już po miesiącu były pierwsze wyniki. A teraz proszę… Wszyscy dawno umarli.. Jeśli mogę tak to nazwać. Najpierw zginęła Emily.


15.06.2014


- Emily, musimy natychmiast stąd uciekać. Widzisz co się stało ?
-Nie mogę ich zostawić, to nasi pacjenci.
-Słuchaj zrobisz co chcesz, ale ja nie zamierzam zginąć z ich rąk.
Szybko wybiegłam z laboratorium. Zamknęłam drzwi. Nigdy nie zapomnę tego krzyku jaki rozległ się kiedy tylko je zamknęłam. Okropny pisk, a zarazem rozdzierający ból. Jeden z pensjonariuszy rzucił się w stronę Emily. Próbowała go uciszyć, ale dobrze wiedziałam, że to nic nie da. Ugryzł ją w ramię a reszta jakby na komendę, poczuła zapach krwi ? Rzuciła się na nią. Ostatnie co zobaczyłam to jej smutne spojrzenie, które wołało pomocy. Ale dobrze wiedziałam, że już nic nie mogę zrobić..


Złapałam coś co było pod ręką. Okazało się zwykłym śrubokrętem. W tle wciąż słyszałam dźwięk syreny ogłaszającej, że za 10 min całe laboratorium zostanie zamknięte i spalone od wewnątrz. Tak mało czasu. Miałam nadzieje, że po drodze nie spotkam żadnych zarażonych istot. Zdążyłam przekroczyć próg swojego miejsca pracy. Już wtedy wiedziałam, że ucieczka nie będzie  możliwa.


Rozdział 2


Na szczęście po drodze spotkałam mojego najlepszego współpracownika. Wysoki, wysportowany brunet o niebieskich oczach. Ale nie to teraz było najważniejsze. Dał mi broń i kazał biec przed siebie, w tym czasie on zabijał celnym strzałem w głowę nadchodzące śmierci. Sama nie wiem jak tego dokonaliśmy ale udało nam się uciec. Schować za nabliższym budynkiem. Wtedy doszło do wybuchu.. Prysnęły szyby, ziemią zadrżało, nasi pacjenci zginęli przeraźliwie krzycząc. Płomienie od środka wypalały z nich życie.
Myśleliśmy, że już po wszystkim, że wszystkie zarażone osoby były w środku i nic nam nie grozi. Budynek stanął w płomieniach, z okien wypadali nasi pacjenci. Nie było dla nich szans, ale najgorsze dopiero miało nadejść.
- Chcieli mieć lekarstwo na raka to mają… Aplikacja tego wektora była śmiesznym pomysłem. Nie mogę uwierzyć, że się na niego zgodziłaś ! - krzyknął zdenerwowany
- Myślisz, że miałam wpływ na to wszystko ? Myślisz, że ktoś pytał mnie o zdanie ?
- Byłaś przewodniczącą całego projektu, więc to chyba oczywiste. - odparł pewny siebie
-Wyobraź sobie, że wszystkie decyzje podejmował Jan. Ja byłam tylko zwykłym naukowcem, który pracował nad głupią szczepionką. Nie chcieli mi wierzyć jak im powiedziałam, że komórki macierzyste zawarte w plazmidowym wektorze zaczną mutować i staną się nieśmiertelne, co może prowadzić do poważnych uszkodzeń mózgu. Nie sądziłam, że do aż tak poważnych - krzyczałam
- Dobrze już dobrze, masz rację to nie Ty zatwierdzałaś projekty. - odparł bez złości i przytulił mnie
Staliśmy dłuższą chwilę patrząc na ogień. Na szczęście laboratorium znajdowało się w dość pustym miejscu, pośród  pustego pola, czyli rozprzestrzenienie pożaru nie było możliwe. Jednakże zastanawiała mnie cisza, panująca wokół.
- Dlaczego nie przyjechała jeszcze żadna straż ? - zapytałam Marcina
- Właśnie też o tym myślę. Ludzie z tego domu nikogo nie zawiadomili ? Może chodźmy to sprawdzić ?
Chętnie się zgodziłam. Zawszę się zastanawiałam dlaczego ktoś chciał pobudować się na przeciwko laboratorium biologicznego. A jednak znalazło się młode małżeństwo, któremu to nie przeszkadzało. Ogród nie był otoczony płotem, dlatego łatwo mogliśmy dostać się na werandę. Marcin zapukał trzy razy, ale nikt nie odpowiadał.
-Może nikogo nie ma w domu ? - zapytałam ?
Jednak on nie słuchał tylko nacisnął klamkę.
Było otwarte
-Zwariowałeś ? Posądzą nas o włamanie
--Ciii, spokojnie.
Przekroczyliśmy próg. W korytarzu było bardzo cicho. Coś jednak do siebie nie pasowało. Nie wiedziałam tylko co. Miałam wrażenie, że słyszę jakieś skrzypienie.  Poszłam do kuchni, lecz nic nie znalazłam. Przeszłam do salonu był tam Marcin. Złapał za telefon, ale nie było sygnału.
-Pewnie nie zapłacili rachunków - stwierdził
Miałam wrażenie, że ktoś ciągle nas obserwuje. Może tak naprawdę mieszka tu psychopata ? Nagle usłyszałam kroki, na piętrze. Wskazałam Marcinowi palcem. Weszliśmy po schodach i to co zobaczyliśmy, spowodowało, że zrobiło mi się nie dobrze i włosy na moim ciele stanęły dęba. Po korytarzu czołgał się młody mężczyzna, w ręku trzymał śrubokręt.O ile można nazwać to czołganiem, ponieważ jego prawą nogę konsumowała  jego jak mniemam narzeczona. Marcin wyjął pistolet i strzelił dziewczynie w głowę. Mężczyzna drgnął.
-Ona tego nie chciała.. To moja wina
-Jak do tego doszło ? - zapytałam
- Ona.. wieszała firanki. Nagle usłyszałem huk. Spadła ze stołka.. uderzyła się głową w parapet. Próbowałem dzwonić na pogotowie, ale telefony nie działają. Usiadłem i zacząłem płakać. Mieliśmy brać ślub za miesiąc.. Po chwili się ocknęła. Myślałem, że to cud.. Zacząłem ją gładzić po głowie, mówić do niej. Wtedy rzuciła się na mnie, zdążyłem się wyrwać, ale jak uciekałem wpadłem na ten cholerny stołek. Wtedy rzuciła się i zaczęła gryźć moją nogę. Boże co to jest za ból. Trzymała mnie tak mocno! Nie mogłem jej się wyrwać. Nie mogłem jej zabić.. - łkał
- Cii, spokojnie na razie trzeba zatamować krwawienie
Podczas opatrywania ran mężczyzny, kilka razy tracił przytomność. Nie wiedzieliśmy co robić. Żaden telefon nie odpowiadał. Labolatorium nadal było w płomieniach. Kiedy mężczyzna się ocknął, miał gorączkę i dreszcze.
-Wiem, że już z tego nie wyjdę, ale chce żebyście wzięli mój samochód. W kuchni są klucze. Wydostańcie się stąd. Tu nie jest bezpiecznie.
Ucichł, ale za chwilę..
-Przepraszam. wentylatory.. szczepionka..  -majaczył
-Co on pieprzy ? - krzyknął Marcin
Wtedy chłopak znowu zemdlał. Marcin pobiegł po kluczyki. Kiedy wrócił mężczyzna nagle otworzył oczy, ale to już nie były jego oczy. Białka były przekrwione i zamglone. Zdążyłam wstać kiedy wyciągnął swoje dłonie w moim kierunku. Na szczęście Marcin zdążył strzelić.
-Gdyby nie Ty.. nie wiem jak by się to skończyło.
-Nie przesadzaj, a teraz wydostańmy się stąd.
Wtedy to usłyszeliśmy. Szum, harmider, dziwne odgłosy, jęki. Myśleliśmy, że to policja czy wojsko. Wyjrzałam przez okno i zamarłam. W kierunku miasta podążała setka pozbawionych życia, świadomości ludzi. Poruszali się ruchem pląsawiczym, jakby mieli pląsawicę Huntingtona. Pewnie wybuch labolatorium ich tutaj przyciągnął, a może ciepło ?
Wtem z za domu wybiegła mała dziewczynka, trzymała misia za rączkę. Nie minęła sekunda kiedy zombie rzucili się na nią i zaczęli konsumować. Odwróciłam się ze łzami w oczach i zobaczyłam zdjęcie. Na, którym ta mała trzyma misia i śmieje się do aparatu. Nagle wszystko stało się jasne. Te piski, skrzypienia, które słyszałam musiały dobiegać z podwórka. Pewnie nie świadoma niczego bujała się na huśtawce. A w domu ojciec walczył o życie.
-Dlaczego do cholery nie powiedział, że mieli dziecko ? -załkałam
- Cii, Lidia proszę. Nie mogą nas teraz usłyszeć. Musimy dać im przejść. Wtedy ruszymy.
Minęła godzina.
- Znalazłem nam trochę jedzenia w puszkach, zupki chińskie. Czyste koszulki i trochę wody. Na co patrzysz ?
-Zastanawiałam się skąd znam tego mężczyznę i dlaczego powiedział, że tu nie jest bezpiecznie.
- I ? Nie rozumiem ?
-Spójrz na te dyplomy. Był biologiem molekularnym, tak jak ja. Pamiętam go na rozmowie kwalifikacyjnej, bardzo chciałam go przyjąć, ale według zasad profesora nie mogłam go wziąć. Wtedy zatrudnił się do spalarni.
-Czy on ?
-Na to wygląda.. Najprawdopodobniej rozpylił wirusa dzięki naszym labolatoryjnym wentylatorom, nie wszystkie są zabezpieczone...
-Co za idiota.. Czyli o tym majaczył chwilę przed śmiercią ?- stwierdził Marcin
-Wygląda na to, że tak. Ale wiesz co jest najgorsze ?- zapytałam
- Nie ? - odpowiedział
- My też to mamy. Jesteśmy zarażeni..


C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz