niedziela, 11 października 2015

Charczące dźwięki

Wyobraź sobie jak to wszystko przemija. Jak wszystko się zmienia. Jak zmieniają się ludzie. Co ma znaczenie a co obecnie jest bez znaczenia? Jak nisko upadł pieniądz. Jak nic dla nikogo nie znaczą papierki, które kiedyś znaczyły tak dużo. A co najważniejsze... co zrobić w momencie, którym kończy się jedzenie. Jesteś w stanie wyobrazić sobie, że na całym świecie kończy się ostatnia wyprodukowana żywność? Właśnie w tej chwili ktoś zjada ostatnią puszkę z tuńczykiem na ziemi. Właśnie w tej chwili, ktoś wyrzuca papierek po batonie. Jesteś w stanie sobie to wyobrazić? Nie? 
Oni nie musieli sobie tego wyobrażać. Oni to przeżyli (lub nie). Świat nigdy nie był sprawiedliwy. Szczególnie wtedy kiedy szwendaczy było więcej niż żywych ludzi. 

***
-Jaki sens ma cała nasza podróż? 
-Saro.. daj mu spokój- odpowiedział Kamil
-Nie, nie dam mu spokoju! Mieliśmy wrócić po Lidie, a tymczasem mija trzeci miesiąc odkąd udało nam się uciec z Pałacu. Czy Ty planowałeś zostawić ją tam samą? Myślałam, że coś do niej czujesz!
-Przestań się na mnie wydzierać! Uwierz mi, że jedyne o czym myślę co noc, to jak dostać się do Pałacu. Jak ją uratować. Ale kurwa nic z tego nie wychodzi, bo ten pieprzony profesorek ogrodził pałac murem i wystawił straż na zewnątrz. Codziennie kiedy idziecie spać ja wychodzę, żeby sprawdzić czy nic się nie zmieniło. Wiesz co? Kurwa wszystko jest tak jak było! Nawet nie mam pewności, czy ona jeszcze tam żyje.. 
-Przepraszam.. nie powinnam.
-Już dobrze. Musicie mnie teraz posłuchać.

Marcin sięgnął do swojego plecaka i wyjął fiolkę z antidotum. Widzicie to zmętnienie? Sara z Kamilem przysunęli się bliżej, żeby dostrzec minimalną pianę przy zakrętce.
-Co to?
-Nie jestem do końca pewien, ale z tego co opowiadała mi Lidia jej antidotum było klarowne i miało słomkowy kolor.
-To do słomkowego koloru ma daleko. Mogę tak stwierdzić mimo, że jestem mężczyzną.
-Racja Kamilu.. Ewidentnie jest to kolor fioletowy. Myślę, że profesor dowiedział się od pewnej jędzy o naszym planie ucieczki i podmienił fiolki..
-Co?! 
-Niestety.. nie wiem co to jest, ale musicie pamiętać, żeby nigdy tego nie używać. Nie wiemy co to jest i lepiej nie sprawdzać tego na sobie.
-Boże.. dobrze, że nam powiedziałeś. Dla mnie byłoby to zwykłe antidotum i pewnie użyłabym go na kimś z nas w najgorszym momencie. Nie możesz tego wyrzucić?
-Nie.. wiesz w nauce każdy wynik to wynik. Nawet jeśli długoletnie badania nie wychodzą to zawsze coś znaczy, ale w tym przypadku chciałabym nad tym popracować. Mam nadzieję, że uda nam się to przetrzymać to godziny zero.
-Godziny zero?
-Godziny, w której Lidia wróci do nas. 

****

-Lidio, Kochanie... minęły już trzy miesiące od zaplanowanej ucieczki, a ja jestem dla Ciebie bardzo łagodny mimo, że maczałaś w tym palce. Jeszcze miałaś czelność udawać, że o niczym nie wiedziałaś. Wystarczyłoby, żebyś zachowywała się jak Agnieszka. Wspaniała kobieta.. Jednak najlepsza jest wieczorem, kiedy wszyscy już śpicie. Ma takie...
-Przestań! Wszyscy słyszą co wyprawiacie za drzwiami, a w szczególności jej mąż Sławek. Jęki słychać na drugim końcu Warszawy. 

-Gdyby nie to, że zaczyna zaokrąglać Ci się brzuszek chętnie zaprosiłbym Cię na wspólny wieczór
-Jesteś nie normalny! 
-Panowie, proszę rozwiążcie Lidię. Myślę, że jest gotowa na pracę.
-Mam pracować w takim stanie? 
-Chyba, że wolisz stać się ciężarną zombie?

Lidia opuściła głowę i czekała aż ulubieńcy Jana rozwiążą ją. Codziennie wszystko wyglądało tak samo. Z samego rana wyciągali ją z łóżka i windą przewozili na 30 piętro. Na tarasie pałacu rozstawione było coś na kształt rusztowania i przywiązywano ją na trzy godziny. Pierwsze tygodnie były najgorsze, ponieważ zdejmowano ją po 6h. Kiedy brzuch zaczął się zaokrąglać profesor łaskawie zmienił zdanie i skrócił karę do 3h. Niby nic wielkiego, ale po trzech godzinach w zawieszeniu bolał ją każdy mięsień. Kolejne kilkanaście godzin spędzała w laboratorium. Sławek mimo, że nie znał się na biologii był bardzo pomocny. W przeciwieństwie do jego żony, która zabawiała profesora. Sławek był bardzo cenny dla profesora. Jako pierwszy dostał antidotum, które podziałało. Wydawało się, że nie ma żadnych efektów ubocznych, poza tym, że zaczęły mu wypadać włosy. Po trzech miesiącach nie miał ich wcale. Jednakże nie odczuwał radości z życia.. Jego ukochany synek nie żył już od ponad 4 miesięcy. Kiedyś ukochana żona, stała się swoim całkowitym przeciwieństwem. Nie mówiąc już o tym jaką przykrość i frustrację sprawiały mu jęki własnej żony z obcym mężczyzną. Nie byli już małżeństwem. 
Sławek potrzebował kogoś kim mógłby się zająć. Jedyną osobą, która potrzebowała jego pomocy była Lidia. Trzy miesiące mogą zbliżyć człowieka bardziej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. 
-Myślisz, że wrócą? 
-Co masz na myśli?
-Nie musisz mnie okłamywać. Wiem, że Marcin miał po Ciebie wrócić. Byłby idiotą, gdyby nie wrócił.
-Miałam nadzieję, że wrócą kilka dni później. Minęły już 3 miesiące. Powoli przestaje wierzyć.. a poza tym.. jestem w ciąży. To najgorszy moment na dziecko. Nie wyobrażam sobie, biegania między blokami, czy uciekania przed szwendaczami w tym stanie. 
-Nie dziwię Ci się.. Ale tutaj to też nie jest życie.. On nie da nam spokoju..
-Nie da...
Sławek objął Lidię ramieniem. Pozwolił jej oprzeć się i wypłakać. Wiedział, że to wszystko jest dla niej trudne. Po chwili spojrzał w jej oczy i pocałował namiętnie w usta. Kobieta nie opierała się. Poddała się pocałunkowi. Oboje tego bardzo potrzebowali. Razem zasnęli. 

****
-Dobra.. jaki jest plan? 
-Plan jest banalnie prosty. Idziecie z Sarą przed siebie, a ja wracam po Lidię.
-Czyś Ty totalnie zwariował? 
-Kamil.. jestem jej to winny. Zachowałem się jak tchórz. Muszę iść po nią.
-Musimy. Wszyscy. My też jesteśmy jej to winni. Już raz się rozdzieliliśmy. Nie może dojść do tego znowu. 
-Saro.. spójrz prawdzie w oczy. Razem z Kamilem macie większą szansę na przeżycie tutaj w centrum Warszawy niż w Pałacu. 
-Tak tak, gadaj sobie dalej. Chodźmy! Pora dowiedzieć się jak sprawy stoją. 

***
-Oliwio, Kochanie jesteśmy już blisko. Widzisz.. to Dworzec centralny. Pamiętasz?
Przyszła narzeczona pokiwała głową, nieustannie wydając charczące dźwięki. Mimo, że podróżowali taki długi czas, nigdy nie ugryzła Tomka. Wręcz odganiała inne zombie. Dzięki temu, że była obok, kilku martwych przeszło nie zwracając uwagi na żywego mężczyznę. Szwendacze nigdy nie śpią, dlatego była wspaniałym ochroniarzem. 
-Już niedaleko. Zaraz zobaczymy czy ktoś będzie mógł nam pomóc. Widzisz tych ludzi? Jak wspaniale! Pałac ogrodzili i jest straż. Cudownie. Chodź! Szybko! 

****
-Kochanie mam złe przeczucia. Ci ludzie nie są....

Dwóch mężczyzn profesora Jana podniosło swoje snajperki. Jeden trafił w skroń, a drugi między oczy. Oliwia, upadła i już nie wydała żadnego odgłosu. 

niedziela, 30 sierpnia 2015

Szwendacze nigdy nie śpią

Mam wrażenie że czas podczas apokalipsy płynie wolniej. Po drugie klimat podczas apokalipsy zmienił się. Wcześniej nie było tyle burz co teraz.. a wiecie co jest najgorsze? Burzowa noc.. niby nic, ale nie widzisz nic poza błyskami i czasem podczas tych błysków pojawia się przed Tobą ta paskudna zakrwawiona twarz.. i co tu zrobić? Najlepiej uciekać! Ale z drugiej strony nie raz zdarzyło mi się trafić na drugiego szczerzącego się szwendacza. Po prostu trzeba zadać cios, najlepiej żeby był celny :) 

Nasza podróż nie trwała zbyt długo. Uciekaliśmy z Sochaczewa kilka godzin. Wcześniej zajęłoby nam to nie całą godzinę, niestety czasy się zmieniły.. Drogi zawalone, pełne przewróconych drzew, albo zmasakrowanych ciał. W połowie drogi zdaliśmy sobie sprawę, że nie damy rady przedrzeć się samochodem. Postanowiliśmy iść pieszo. Do wyboru było zboczenie z głównej trasy na pola, na których wcześniej rolnicy mięli swoje uprawy, albo iść wśród zmasakrowanych ciał, które wciąż starały się poruszać. Wybraliśmy pola i do dzisiaj się zastanawiam czy to był dobry pomysł. Na początku wydawało się, że najlepszy. Po polach nikt nie chodził, wszystkich szwendaczy mijaliśmy bokiem. Wciąż mam w pamięci jak Ci którzy byli zdolni żeby chodzić powłóczyli nogami wśród opuszczonych samochodów. Nie byliśmy przygotowani do takiej podróży. Było ciepło, mieliśmy na sobie krótkie spodnie, bluzki na krótki rękaw. W moim przypadku niebieskie klapki, a Tomek miał czarne adidasy. Niestety u rodziców w domu nie było nic w co mogłabym się przebrać. Zanim wyjechaliśmy w stronę Warszawy musiałam sprawdzić czy z moją przyjaciółką wszystko w porządku. 

Zajechaliśmy do centrum miasta. Moja ukochana Marlena mieszkała w jednym z najwyższych bloków w moim mieście. Mieszkała na parterze. Wszędzie wokół roiło się od dziwnie chodzących ludzi. Tomek wziął z domu rodziców kilka rzeczy, które jak sądził mogłyby się przydać. Takie jak siekiera, piłka do drewna i kilka innych. Ja zaopatrzyłam się w młotek, miałam nadzieję, że nie będę musiała go użyć. Chwilę zajęło nam zanim dostaliśmy się do mieszkania mojej przyjaciółki. Ku mojemu zdziwieniu drzwi były uchylone, to nie wróżyło nic dobrego.. Mój narzeczony szedł przodem, ja zanim.. bałam się tego co zobaczę. Tym bardziej, że w pokojach unosił się nieprzyjemny zapach. Tomek wszedł do ostatniego pokoju. Kiedy otworzył drzwi buchnęła w nas para przeraźliwego smrodu. Moja ukochana Marlena leżała na łóżku ze swoim mężem. Nie wiem skąd mięli broń. To teraz jest nie ważne. Oboje leżeli w miłosnym uścisku. 
-Ale.. kto.. kogo.. dlaczego?
-Kochanie, nie każdy ma siłę walczyć z tym wszystkim. Wiem jedynie, że nie potrafiłbym do Ciebie strzelić. To.. nie realne.. 
Oparłam się o ścianę. Nie mogłam na nich patrzeć. Rozkład już się rozpoczął, ale to zapewne dlatego, że jest ciepło. 
-Muszą tu leżeć jakiś czas.. 
-Ale przecież.. nic nie zauważyliśmy wcześniej w Warszawie. Dopiero jak wracaliśmy do rodziców.. po drodze.. Nie mówiłam Ci wcześniej.. ale widziałam mężczyznę w samochodzie, który strasznie szamotał się na przednim siedzeniu, nie mógł odpiąć pasów...
- Wiem.. ja też to widziałem, ale miałem nadzieję, że tylko mi się zdaje..  

Niestety to nie był koniec niespodzianek. Przypomniało mi się, że jak ostatnim razem rozmawiałam z Marleną mówiła, że ma mi coś ważnego do przekazania. Wtedy zrozumiałam o co chodziło.. Na biurku znajdowała się kartka urodzinowa dla małego dziecka. 


Nie wiem czy zajrzysz tutaj do mnie. Chciałabym, żeby tak było. Chciałabym, żeby nikt wcześniej nie zabrał tej kartki. Chciałabym powiedzieć Ci jak bardzo Cię Kocham.. Chciałabym przeprosić Cię za to, że nie daliśmy rady. Chciałam po prosić Cię na chrzestną mojej córki. Nie miałam odwagi jej zabić.. Chciałabym żeby jeszcze żyła, żebyś mogła ją wziąć ze sobą. Chciałabym żebyś mogła ją wychować i dać jej to na co ja nie miałam odwagi. Ma na imię Emilka. 
Kocham Marlena


Następne co pamiętam to zimna ściana, do której przylgnęłam. Mojego narzeczonego, który przytulał mnie do swojej piersi. A potem już tylko krzyk. Nie wiem jak nie mogłam zauważyć tego wcześniej. W kącie stało łóżeczko, z przepiękną pozytywką. Niestety nie ma tutaj dobrego zakończenia. Dziecko umarło z wycieńczenia, z braku pokarmu. Nic nie mogłam dla niej zrobić. 
Niestety nie mogliśmy ich pochować. Musieliśmy ich tak zostawić. Ale dla ich bezpieczeństwa zamknęliśmy mieszkanie na klucz. Zasłoniliśmy okna. Może jak się to wszystko skończy będziemy mogli wrócić i zapewnić im odpowiedni pochówek. 

Podróżując po polach zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy bezbronni. Mamy tylko to co w naszych plecakach, które pożyczyliśmy od Marleny. Szkoda tylko, że miała dużo większy rozmiar buta od mojego. Musiałam podróżować w klapkach. Dobrze, że nie zdecydowałam się na japonki. Wtedy podróż byłaby nie do zniesienia. 

Postanowiliśmy zrobić przerwę w Ożarowie Mazowieckim. Nie wiem jak udało nam się przejść taki ogromny kawałek drogi na pieszo. Jestem z nas dumna. W Ożarowie zawsze był taki duży kościół, chluba miasta można by rzec.
-Może spróbujemy przenocować w kościele? Może jeszcze jacyś księża żyją? 
-Nawet tak nie mów.. 

Widok szwendaczy w sutannach to nie oszukujmy się nawet zabawny widok. To jednak nadal apokalipsa.. Przez swoje długie sutanny i 33 guziki nie było im zbyt wygodnie podróżować po śliskiej podłodze kościoła. Udało nam się wskoczyć na schody, które prowadziły do "balkonu" w nawie. Zapewne to najlepsze miejsce dla kamerzystów podczas ślubów czy komunii, ale to było w dawnych czasach..

*****
Zatrzymaliśmy się w kościele. Musiałem odpocząć. Nic nie mówiłem Oliwii, ale nie miałem siły nieść naszego plecaka. Zbyt dużo jedzenia wzięliśmy z mieszkania Marleny. Nadal mi głupio. To tak jakby ją okraść, ale jak można okraść kogoś kto popełnił samobójstwo? Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
Obudziło mnie rzężenie jak gdyby stary samochód, albo osoba chora na gruźlice. Porównania przednie prawda? Nie miałem siły otworzyć oczu. Poczułem ciepły oddech na moim policzku, otworzyłem oczy. Przemogłem swoje lenistwo. Zobaczyłem Oliwie.. zieloną, z martwymi oczami... 

**
Położyłam się obok mojego przyszłego narzeczonego i bardzo szybko zasnęłam. W nocy obudził mnie przeraźliwy głód. Zjadłam jedną z puszek, które zabraliśmy z mieszkania mojej przyjaciółki. Ponieważ zbliżał się wschód słońca, postanowiłam wyjść trochę na zewnątrz. Zorientować się jak zachowują się szwendacze. Czy jest możliwe, że one też śpią w nocy? Następne co pamiętam to powrót do naszego legowiska i zdziwiony wzrok Tomka, kiedy chciałam go pocałować w policzek. Następne co pamiętam to uderzenie czymś ciężkim w tył głowy. Jeju! Jak to strasznie bolało... 

***
Nie wierzę w to co widzę. Moja przyszła żona jako szwendacz.. Jak to jest możliwe? Ja.. nic nie rozumiem..

** 
Dlaczego on mnie nie rozumie? Przecież mówię do niego! A tak na poważnie to nawet jestem zła, jak można walić w głowę swoją przyszłą narzeczoną. Patrzy na mnie! Patrzy i tak jakby nie wierzył w to co widzi. Co jest?
Spojrzałam na swoje dłonie... wtedy zrozumiałam.. zamieniłam się.. ale. jak? ale kiedy? Czy to nie powinno być tak, że nie powinnam myśleć? Czy nie powinnam być bezmózgim szwendaczem? Dla którego najważniejsze jest jedzenie ludzkiego mięsa? Ja.. ja nic nie rozumiem..
-Tomku.. ja nic nie rozumiem, dlaczego ja? ja nie wiem.. co ja mam zrobić? 

*** 
Mam wrażenie, że moja narzeczona zamieniła się w bardziej rozumnego szwendacza. Właśnie patrzy na swoje dłonie. Ten błysk w martwym oku.. Tak.. zauważyła, że się zmieniła. Posmutniała. Patrzy na mnie. Próbuje coś mówić.. ale to tylko charczenie.. 
-Nie rozumiem Cię kochanie.. chciałabym.. ale nic nie rozumiem. Tylko charczysz.. Potrafisz pisać? 

** 
Zapytał czy potrafię pisać.. Pokiwałam głową.. Chyba tak.. Ale nie wiem.. Boże co się ze mną stało? Dlaczego nie gryzę tak jak inne szwendacze? 

***
Pokiwała głową. Ciekawe.. mam nadzieję, że nadal potrafi pisać. Podałem jej kartkę i długopis. Wstrzymałem oddech. Kiedy myślałem że już się poddała, że nie potrafi niczego napisać.. spojrzała na mnie i narysowała pokraczne serce.. 
-Ja Ciebie też Kocham Kochanie.. Spróbuj coś napisać.. Daj mi znak, że nadal tam jesteś.. 

Kolejne minuty to najdłuższe minuty mojego życia. Najpierw miała problem żeby odpowiednio trzymać długopis, ale wiecie co? Udało jej się.. Napisała.. dwa proste słowa

 to ja


**
Udało mi się! Udało! Napisałam, że to ja! Jak cudownie! Tylko co teraz?

***
-Kochanie co teraz? Nie mam pewności, że mnie nie ugryziesz w trakcie.. Musimy iść do Warszawy, może tam będzie ratunek. Zwiąże Ci ręce dobrze? 
Zacharczała i pokiwała głową. Chwilę później z jej prawego oka spłynęła piękna słona łza. 
-Kocham Cię! Przezwyciężymy to! 

**
I dzięki temu zdarzeniu musieliśmy znaleźć się w Warszawie dużo wcześniej niż było to w planach. Skierowaliśmy się do Pałacu. Tam ktoś przecież musi znać odpowiedź.. prawda? 


****
Uważajcie na szwendaczy! 
Szwendacze nigdy nie śpią! 

sobota, 25 lipca 2015

NIE- UMARŁY -

-Plan jest prosty. Tak jak wcześniej podczas kolacji wymykasz się po pistolet z linką i kiedy już wszyscy zasną postaramy się wtedy uciec z tego przeklętego więzienia- rozprawiał Marcin
-Nie wierzę, że chcesz zostawić tutaj Lidie na pastwę losu.. Wiesz co oni z nią zrobią?- zapytała Sara 
-Mam nadzieję, że uwierzą w to, że nie miała z tym nic wspólnego. Kochanie pamiętaj, wszystko według planu. Kiedy zobaczysz nas oddalających się od pałacu, musisz zrobić wielką zadymę, że uciekliśmy. Wyzywaj nas ile wlezie, muszą jak najbardziej uwierzyć, że to wszystko nie ma z Tobą nic wspólnego.. 
-Ale.. kiedy się spotkamy? Mam tu zostać na zawsze?
-Marcin, to bez sensu.. Jeśli zostawimy Lidie tutaj prędzej czy później domyślą się, że brała w tym udział i może się to dla niej źle skończyć. Wiesz, że zaostrzą wtedy jej ochronę.. Nie uda nam się jej wyciągnąć z tego miejsca. Jak Ty sobie to wyobrażasz?- zapytał Kamil
-Bardzo prosto. Będziemy ją obserwować, a kiedy minie zima zabierzemy ją w taki sam sposób w jaki uciekliśmy.. 
-Dlaczego się tak bardzo upierasz? 
-Saro.. musimy rozwalić to miejsce, a jest to możliwe tylko od środka. To znaczy, że moja ukochana musi wypracować w laboratorium coś skutecznego, łatwego do izolacji i robiącego w ludzkim organizmie wielkie spustoszenie. Jednakże na tyle nie groźnego w rozprzestrzenianiu się na zewnątrz.. 
-Coś jak Ebola?
-Coś słabszego. Gdybyśmy wypuścili ebolę.. już moglibyśmy pożegnać się z dalszą podróżą. 
-To co masz na myśli?
-Tego właśnie mam się dowiedzieć przez te kilka miesięcy - odpowiedziała Lidia 

Plan wydawał się bardzo prosty w wykonaniu, ale bardzo ryzykowny. Marcin zastanawiał się kilka nocy z rzędu, czy dobrze robi. Czy powinien zostawiać ją samą. Z drugiej strony wie, że tylko ona jest zdolna stworzyć coś równie szkodliwego, co pozwoli im uciec dalej, a najważniejsze to pozwoli zniszczyć gorszego wroga od szwendaczy - Profesora Jana.. 

****
-Zauważyłeś ostatnio jak nas traktują? 
-Ale kto?
-Ta cała Lidia i Marcin
-Boże.. Ty jesteś nie normalna. To są dobrzy ludzie. Są tutaj za karę,. Jakbyś nie zauważyła wcale nie chcą osiągnąć tego co Ty..
-Czy to, że chce wynaleźć lekarstwo na to świństwo znaczy, że jestem samolubna? 
-Agnieszko! Po jaką cholerę Ci teraz lekarstwo? Masz do czego wracać? Bo ja nie mam. 
-Tak, mam Ciebie.. 
-Miałaś..

Małżeństwo między Agnieszką a Sławkiem skończyło się kilka tygodni temu, kiedy znaleźli się w piwnicy Pałacu Kultury. Kiedy ich dziecko zginęło z rąk profesora Jana tylko dlatego, że Agnieszka wykazała się egoizmem i wolała stracić syna niż własne życie i odczynniki ze swojego laboratorium. Oprócz syna poświęciła też życie swoich kolegów z pracy, którzy przez cały rok razem wspierali się i chronili, żeby przeżyć do dnia następnego. Sławek wiedział, że całe to wynajdywanie lekarstwa nie ma sensu. Nie mieli odpowiedniego sprzętu a tym bardziej umiejętności, które umożliwiłyby im badania na wysokim poziomie. Nie wiedzą co powoduje chorobę, a dokładniej śmierć całego organizmu. Nie mieli pojęcia czy to jedna mutacja czy może szereg autodestrukcji.. Nie wiadomo.. Najlepiej byłoby dostać się do akt, dokumentów, które sporządzono w dniu wytworzenia wirusa, ale wszystko spłonęło razem z "tajnym" laboratorium na samym początku apokalipsy. Tak naprawdę nie wiedzieli jak sobie z tym radzić. Z tego co usłyszeli od profesora, na świecie nie jest lepiej. CDC pracuje nad szczepionką, ale coś długo im się schodzi i nie wiadomo jeszcze ile będzie trzeba czekać na szczepionkę przynajmniej zatrzymującą postęp choroby, nie mówiąc o wyleczeniu. 

-Mam Cię dość.. Mam ochotę żebyś odeszła.. Zraniłaś mnie ogromnie.. 
W oczach Sławka pojawiły się łzy.. 
-A z drugiej strony tak mocno Cię Kocham.. przysięgałem przy ołtarzu, że będę z Tobą zawsze, że nic nas nie rozdzieli.. ale cholera jasna zabiłaś nasze dziecko.. Zabiłaś cząstkę mnie..
-Zawsze można zrobić drugie.. wiesz chyba jak to się robi?
W tym momencie mężczyzna uderzył Agnieszkę w prawy policzek. Odwrócił się i wyszedł. Nikt go nie zatrzymywał, nawet kiedy chciał przejść przez drzwi główne, które obstawione były przez ochroniarzy. Odepchnął ich i po prostu wyszedł. Mężczyźni stali zdziwieni, jeden z nich pobiegł szybko po profesora Jana.
-Profesorze... ten Sławek właśnie wyszedł z budynku! 
-I bardzo dobrze. Trochę emocji nam się przyda.. 
-Ale? 
-Twoi koledzy zostali przeszkoleni, że mają nie zatrzymywać kogoś jeśli będzie chciał wyjść. Jedynym wyjątkiem jest Lidia. Ona musi tutaj zostać na dłużej. Mam wobec niej pewne plany. 

Wieść o opuszczeniu budynku przez Sławka rozeszła się bardzo szybko. Wszyscy stanęli w drzwiach wejściowych i nawoływali mężczyznę z powrotem. On natomiast siedział na murku, w którym kiedyś rosły piękne czerwone pelargonie i czekał. Nawet nie odpowiadał na nawoływania. Czekał i czekał.. kilka godzin minęło zanim pojawił się szwendacz. Ucieszył się na widok nowego mięsa. Ku zdziwieniu pozostałych Sławek położył się na murku i czekał dalej. Szwendacz dotarł do szyi mężczyzny w przeciągu kilkunastu minut. Oczywiście wcześniej Kamil z Marcinem chcieli wprowadzić go z powrotem, ale ochrona budynku nie pozwalała im na to. Nie w tym momencie. Zanim szwendacz zatopił swe obleśne zęby w skórze Sławka, spojrzał na swoją żonę i wykrzyczał
-TERAZ JESTEŚ JUŻ SAMA NA TYM ŚWIECIE! EGOISTKA! 
Chwilę później szwendacz wgryzł się w szyję i powoli konsumował swoją kolację. Niestety nie miał okazji spróbować więcej, ponieważ nagle usłyszeli strzał i w prawej skroni zombie pojawiła się dziura po kuli. To profesor Jan. Wszyscy patrzyli na niego w zdziwieniu..
-Dlaczego dopiero teraz strzeliłeś?
-Lidio Kochanie.. potrzebny jest nam do badań, dopiero go ugryzł, będziesz mogła obejrzeć cały proces jeszcze raz, a może również się nie przemieni? Spróbujmy...
-Nie będę go badać.
-Ależ oczywiście, że będziesz.. jeśli nie.. to Twoi przyjaciele zaraz do niego dołączą

Lidia spuściła głowę ze smutkiem i podążyła do swojego podziemnego laboratorium, po drodze zakładała niebieskie rękawiczki w rozmiarze M. Nic nie mogło być już jak dawniej. 

***
-Zadowolona jesteś suko? - krzyczał Kamil
-Nie mów tak do mnie!
-Agnieszko,, kurwa z całym szacunkiem, ale nie dość, że pozwoliłaś zabić swoje dziecko to jeszcze nie rusza Cię śmierć Twojego męża? Co z Ciebie za suka? 
-Saro! Zamknij mordę! Co Ty możesz wiedzieć o życiu tutaj? Nie masz zielonego pojęcia! 
-Stop! Zamknijcie się obie, nie zamierzamy już z Tobą współpracować. Radź sobie sama..
-Dobrze, bez łaski. Aczkolwiek wiem, że chcecie się wydostać. Myślę, że nie chcielibyście, żeby ta informacja dotarła do profesora wcześniej? 
-O czym mówisz?
-Tak się składa, że podsłuchałam waszą rozmowę wcześniej i nawet lepiej się stało, że Sławek nie żyje. On by się na to nie zgodził, żeby zostawić Lidię.. Mi to wisi, jak dla mnie może tutaj zdechnąć. Dobrze jaki jest plan? 

***
-Kochanie, przepraszam..
Marcin ze łzami w oczach żegnał się z Lidią. Ona próbowała udawać twardą, ale dobrze wiedziała, jak wszystko może się skończyć. Pożegnała się ze wszystkimi. Przytuliła Sarę na pożegnanie, a Kamilowi kazała przyrzec, że będzie pilnował siostry i jej ukochanego mężczyzny. Dalsza część wieczoru poszła według ustalonego planu. Kiedy obserwowała przez lunetę na 30 piętrze swojego ukochanego, wiedziała, że jest mała szansa na to, żeby jeszcze kiedykolwiek go zobaczyła. Nie mogła mu już wtedy powiedzieć, że jest w ciąży. Gdyby to usłyszał nigdy nie zgodziłby się uciekać, a to było dla niej najważniejsze.. żeby był bezpieczny. Ona da radę. Nic jej nie będzie... 

3:00 

-Profesorze! Cholera profesorze, gdzie pan jest? 
-Lidio, co się stało.. drzesz się jak stare prześcieradło!
-Oni.. uciekli... 
-Co Ty wygadujesz?
-Wszyscy uciekli.. Byłam w laboratorium do późna i jak wróciłam to już ich nie było. Zabrali wszystkie swoje rzeczy (a nawet próbne antidotum, ale o tym nie musiała wspominać)
-Hmm, jakoś sobie bez nich poradzimy. Musisz się wykazać lepszym aktorstwem moja droga.. Nie jestem idiotą. Dobrze wiem, że to część jakiegoś waszego planu. Ale muszę Cię zmartwić, bo Sławek się nie przemienił.. Jest zdrowy, po tym co mu podałaś, a wiesz co to znaczy? Mamy antidotum! I nikt poza nami, go nie dostanie, przynajmniej do momentu kiedy pieniądze nie odzyskają swojej wartości...

Najgorsze jest w tym wszystkim to, że skoro Sławek wyzdrowiał, to znaczy, że antidoum, które dała Marcinowi nie jest antidotum.. ktoś zamienił próbki..
-Ty stara żmijo! Gnido! Jak mogłeś?! 
-Nie wiesz, że z Janem się nie zadziera? Jednakże to nie ja, pomogła mi w tym pewna egoistka. Ciekawe, kiedy będą musieli wykorzystać Twojego wirusa, powiem Ci, że wykorzystanie wektora adenowirusowego było całkiem dobrym pomysłem. Ah, Twoje zło rozprzestrzeni się jeszcze szybciej niż moje! 



***
Kochani, wracam do was. Nie chce nic obiecywać bo bywało różnie. Wakacje tylko z nazwy bo praca i praktyki.. Nowe tło, nowe rozdziały. Historia miała się wyplątać, a tu proszę plącze się od nowa ;) 

czwartek, 28 maja 2015

:(

Niestety moi drodzy, nie daję rady. Uczelnia pochłania mnie do końca. Mam głęboką nadzieję, że podczas wakacji napiszę sobie kilka opowiadań na zapas, ale niczego nie mogę obiecać. Jeśli wciąż ktoś tutaj zagląda i czeka na kolejne opowiadanie to przepraszam, że zawiodę.



Zawieszam bloga do odwołania...

Uważajcie na szwendaczy! 

sobota, 18 kwietnia 2015

Jeszcze wrócą..

-Nie mogę uwierzyć, że przez Ciebie zginał nasz syn! Do cholery! Mogłaś mi powiedzieć o jakichś głupich kartkach!
-Ale jest mu dużo lepiej na tamtym świecie. Nie musi się martwić o jutro...
-Ty chyba jesteś nie normalna?

Od tragicznych wydarzeń minął tydzień.  Podczas burzowej pogody Agnieszka straciła syna i połowę swojej drużyny. Żeby tego było mało została porwana przez grupę uzbrojonych ludzi po same zęby. Niestety wiele wydarzeń spowodowało, że zostali z mężem sami. Reszta współpracowników została delikatnie mówiąc uznana za króliki doświadczalne i delikatnie pozbawiona życia. Może delikatne to złe słowo. Po prostu grupa naukowców wstrzyknęła im preparat do usypiania psów i o dziwo zadziałało. Może nie było to zbyt humanitarne ale co począć. Mówiąc, że pozostali we dwójkę.. w tym też jest trochę zaprzeczenia. Sławek nie potrafi wybaczyć, że jego własna żona pozwoliła na śmierć ich ukochanego syna. Gdyby były to normalne czasy już dawno wystąpiłby o rozwód a całą tą sprawę zgłosił tam gdzie trzeba, ale jak wiadomo od jakiegoś czasu nie ma już tamtych czasów i trochę trudno domagać się swoich praw w świecie pełnym zombie. Mężczyzna ma dwie możliwości. Może po prostu zapomnieć o sprawie i udawać, że nic się nie stało, albo może iść w swoją stronę i spróbować uciec. Jednakże jest to dość trudne, bo podróżowanie w pojedynkę nie sprawdzi się na dłuższą metę, a po drugie od tygodnia są zamknięci w piwnicy i tylko dwa razy w ciągu dnia ktoś schodzi, żeby podać im wodę i coś do jedzenia. Nie ma mowy o niczym ciepłym, albo o dwóch porcjach. Dostają puszkę mielonki i muszą się nią jakoś zająć. Woda, którą dostają też nie jest zbyt pierwszej jakości, a tym bardziej nie ma mowy o czystej źródlanej wodzie. Jest co jest nie warto narzekać. Dlatego postanowił zostać z Agnieszką, ale o miłości nie ma mowy, o wspieraniu tym bardziej. Jednakże podróżowanie razem też jest pewnego rodzaju problemem dlatego, że nigdy nie wiadomo co ubzdura się w głowie tej dziewczyny. Może pewnego dnia się nie obudzi bo stwierdzi, że pora na niego, że tam po drugiej stronie jest lepiej. Kolejną możliwością jest to, że sama sobie coś zrobi.. I tak źle i tak nie dobrze...

-Masz jakiś plan na nasze życie?
-Sławek, nie będę oszukiwać, że mogłam inaczej rozwiązać tą sprawę, ale myślałam, że blefują. Przecież nie zabili by dziecka tylko dla kilku odczynników do ich laboratorium
-Nie chcę Cię martwić, ale właśnie to zrobili! Nie mogę uwierzyć, że mi nic nie powiedziałaś. Kiedy to się zaczęło?
-Mniej więcej wtedy jak zaczęliśmy robić wyprawy po przedmioty dla dziecka i po nowych zombie do badań. Jednego dnia wyruszyliście na zwiady a ja zostałam sama z Frankiem i Elą.

Na dźwięk imienia swojego zmarłego syna Sławek westchnął głęboko i powstrzymywał łzy, które same cisnęły mu się do oczu. Najgorsze było to, że dla Agnieszki to wszystko wydawałoby się jest zwykłym zdarzeniem. Nic szczególnego. Tydzień temu zamordowali mi dziecko..

-... Koło 15 usłyszałam charakterystyczne pukanie do drzwi, myślałam, że to wam się coś pomyliło i chcieliście wejść głównym wejściem. Dlatego poszłam na balkon, żeby wyjrzeć o co chodzi. Kiedy już weszłam na balkon to zobaczyłam na dole dwóch mężczyzn w wojskowych strojach moro, którzy oddalali się od naszego wejścia, jeden z nich się obrócił i pokazał kartkę, którą schował pod kamieniem przy najbliższym drzewie. Powiedziałam Eli, że idę na chwilę na dwór i żeby zajęła się Frankiem.
-Co było napisane na tej kartce?
-Zwykła informacja, że potrzebują kilku odczynników, które na pewno są w naszym laboratorium i że chcą nawiązać współpracę i nawet oferują nam schronienie. Podpisane przez jakiegoś profesora Jana, ale wątpię żeby kartkę złożył osobiście..
-Ahah czyli treść takiej karteczki w ogóle nie wydała Ci się na tyle ważna, żeby mi o niej powiedzieć?
-Stwierdziłam, że to tylko głupie gadanie i że było ich tylko dwóch więc pewnie już nigdy nie wrócą.
-Nie mogę w to uwierzyć... Ile razy jeszcze przychodzili?
-Jeszcze tylko dwa. Na ostatnim była informacja, że chcieli po dobroci, ale skoro mi nie pasuje to, spowodują, że zmienią zdanie. W rogu kartki było napisane, żebym strzegła syna.
-No kurwa! Ty idiotko! Ktoś Ci jawnie grozi, a w sumie Twojemu synowi, a Ty mnie o niczym nie informujesz a tym bardziej zostawiasz syna samego w laboratorium podczas pogrzebu?
-Nie krzycz na mnie! To było najlepsze wyjście.
-Chyba kpisz!
-A poza tym myślałam, że pozamykaliście drzwi i nie będzie możliwości żeby dostali się do środka..
-Ty naiwna... drzwi zamknęliśmy, ale równie dobrze mogli wejść balkonem.. Czy Ty chociaż widziałaś co zrobili naszemu synowi? Obejrzałaś go?
-Tak.. miał ślady po ukłuciach..
-Czyli trucizna..
-Myślę, że to mogła być szczepionka, nad którą pracują
-Wiesz coś o tym, czy zmyślasz?
-W drugim liście pisali, że pracują nad jedną i dlatego potrzebują odczynników ode mnie.
-Wybacz, ale po tym co usłyszałem nie mam ochoty zamienić z Tobą słowa. Ale wiesz co jest najgorsze?

Agnieszka bez słowa podniosła głowę i czekała na odpowiedź męża.
-Że chroniłaś swoją dupę i nigdy nie kochałaś swojego syna..
-Nie mów tak! Jak możesz tak mówić?
-Powiedz mi jaka matka pozwoliłaby na śmierć swojego syna, która matka zasłoniłaby się ciałem swojego maleńkiego synka? ... albo wiesz co? Nic już nie mów.

Małżeństwo nie odzywało się do siebie przez kolejne kilka dni. Jedyna rozmowa jaką prowadzili to, była to rozmowa z żołnierzem, który przynosił im jedzenie. Można by wnioskować, że trochę się z nim zaprzyjaźnili, ponieważ to on powiedział im o śmierci ich przyjaciół/współpracowników.. Sławek przeżywał to ogromnie, Agnieszka nie wykazywała żadnego zainteresowania.
- Nie mogę uwierzyć, że masz w dupie swoich przyjaciół, dzięki którym przeżyłaś ten rok.

Agnieszka spojrzała wymownie na swojego męża i już nic więcej nie odpowiedziała. Jednakże na Sławka twarzy widać było, że jest bliski wybuchu. Nie mógł pojąć całej tej dziwnej sytuacji, ani tego, że jego własna żona miała przed nim tajemnicę, która doprowadziła go do straty syna. Zastanawiał się czy przez ten czas, wydała się choć jednym małym gestem, ale dobrze wiedział, że nie. Zachowywała się jak gdyby nigdy nic.. Jakby jej dziecku nic nie zagrażało. Jaka matka ma tyle "siły", żeby pozwolić zabić swoje dziecko? Na wiele pytań Sławek nie otrzyma teraz odpowiedzi, a na pewno nie takie, które by chciał usłyszeć....

*****
-Myślę, że nasza para była już wystarczająco długo w odosobnieniu, możemy ich spokojnie wziąć do pracy
-Myślałam, że mają być królikami doświadczalnymi jak ich znajomi?
-Sara i Kamil są dla Ciebie królikami doświadczalnymi, oni będą Twoimi współpracownikami
-I wcale mi się to nie podoba... szepnęła Lidia
-Coś mówiłaś?
-Nie, skąd.. Zastanawiam się tylko.. przecież ten Sławek nie ma żadnego pojęcia o badaniach laboratoryjnych..
-Tak, ale dzięki niemu Agnieszka zrobi co chce. Ma chłopak charakterek.

Jan oddalił się do swoich "apartamentów" a Lidia wróciła do pokoju, który dzieli z Marcinem.
-Nie wyobrażasz sobie co Jan wymyślił tym razem?
-Mhm?
-Sławek i Agnieszka mają być moimi, sorki naszymi pomocnikami, a Kamil i Sara obiektem badań.
-Właśnie.. jeśli o tym mowa.. Rozmawiałem z Kamilem i o wszystkim mu opowiedziałem. Dziś wieczorem spróbujemy wdrożyć nasz stary plan w życie.
-Czy jest jakieś ale?
-Tak..
-No to słucham?
-Musisz tutaj zostać..
-Słucham?
-Żeby nam się udało musi to być jak najbardziej wiarygodne. Musimy udać, że nie miałaś o wszystkim pojęcia..
-Myślisz, że w to uwierzą?
-Nie wiem, ale musimy spróbować..


****
15 lat później

-Idziesz na paradę?
-Nie uważasz, że to wszystko jest takie staro-amerykańskie?
-Co masz na myśli?
-Te wszystkie parady.. Za murami pełno szwendaczy, a my bawimy się jak gdyby nigdy nic.
-Właśnie o ten spokój walczyła moja mama. Myślę, że powinnyśmy iść i uczcić jej poświęcenie..

Dziewczyny chwyciły się za ręce i wyszły na paradę zorganizowaną z okazji 5 lat wolności od szwendaczy, za murami otaczającymi Warszawę. Już nikt z młodego pokolenia nie pamięta Pałacu Kultury, który był ogromnym przełomem w całej walce z zombie. Mało kto również wie, że swoją wolność zawdzięczają dwójce biologów molekularnych, którzy za plecami istniejącej władzy pracowali nad swoją szczepionką.
-Oh o to i ona, piękna Maria. Urodę odziedziczyłaś po Lidii, ale charakter to tylko po Marcinie.
-Marcinie? Kim był Marcin? - zapytała dziewczyna
-Jak to? A Twoja mama nie była w związku z Marcinem? Przecież wrócił po nią do Pałacu?
-Nie wiem kim był Marcin, ale na pewno nie moim ojcem. Mama wspominała, że podczas apokalipsy pracowała z kimś o imieniu Marcin, ale moim ojcem jest Marek.. ale czekaj, jak to wrócił po nią do pałacu?
- Myślę, że powinnaś poznać..
-Kamil! Gdzie się schowałeś? O tutaj jesteś, zostaw córkę Lidii i choć na paradę. Nie zanudzał Cię kochanie?
-Nie, ciociu Saro. Właśnie próbował opowiedzieć mi historię mojej mamy..
-Przed jej zaginięciem?
-Tak, Saro.. czy możemy umówić się wieczorem u mnie w mieszkaniu i opowiecie mi całą historię?
-Tak, będziemy po 20.

Rodzeństwo oddaliło się czym prędzej. Sara chwyciła brata pod rękę i szybko zniknęli w tłumie ludzi.
-Bracie, nie wiem czy to dobry pomysł.. obiecałeś coś Lidii.. i zapomniałeś się o Marcinie.. Lidia specjalnie chciała go wymazać z pamięci tłumu..
-Myślisz, że jeszcze wróci?
-Myślę, że oboje jeszcze wrócą.
-Marcin i Lidia?
-Myślę, że wciąż żyją i próbują to wszystko naprawić..

piątek, 3 kwietnia 2015

Spotkanie

Czasem gdy potrzebuję odpocząć wjeżdżam bez pozwolenia na 30 piętro Pałacu Kultury i patrzę na umarłe miasto. Niestety.. Wszystko co kiedyś związane było z szybko żyjącą Warszawą nagle staje się bez znaczenia. Obecnie życie zwolniło ponad 200%. Wszyscy  ludzie, których mogę obserwować na placu czy ulicach nigdzie się nie śpieszą, nic na nich nie czeka. Jedyne co ich interesuje to smaczne żywe mięso. Najlepiej jeszcze jakby nie trzeba było dzielić się z innymi swoją zdobyczą. Z Marcinem jest coraz lepiej, nie torturują go już. Pomaga mi jak tylko może podczas badań. Ostatnio próbowaliśmy wyizolować DNA z przypadkowych komórek szwendaczy. Niestety w obecnych warunkach, czyli bez rękawiczek i świeżych odczynników jest to prawie nie możliwe. Nawet jeśli uda się izolacja to sprawdzenie na żelu agarozowym jest prawie nie możliwe. W obecnych warunkach całe DNA gdzieś mi ucieka i nie mam szans zobaczenia prążków, nawet kiedy profesor sprowadził mi maszynę z UV. Najgorsze jest to, że on też ma doświadczenie w amplifikacji i wie jak ważne są pewne zasady, ale ciągle uważa, że to ja robię coś nie tak. 
Z najważniejszych spraw to mama nadal się nie przemieniła. Niestety nie możemy jej dłużej trzymać w pokoju. Jednakże jest ważnym materiałem badawczym dlatego musimy wymyślić jak ją "przechować". Nie mogę uwierzyć, że w ogóle tak myślę.. Mama najlepszym materiałem badawczym. Minęło zbyt wiele dni, żeby pobrać nową próbkę krwi, teraz już jest po prostu za późno. 

Wracając do moich podróży na 30 piętro. Muszę to robić nad ranem, bo wieczorem nie ma szans żeby kogokolwiek zobaczyć. Od miesiąca pojawiają się przymrozki. Powietrze z samego rana jest bardzo rześkie, a do tego wszędzie otacza nas mgła. Oczywiście wtedy nie ma szans na obserwacje Warszawy. Pamiętam, jak na wycieczkach najgorszą rzeczą była mgła, która nie pozwalała na obserwacje ludzi małych jak mróweczki. Jednak kiedy dopisuje pogoda staram się dokładnie obejrzeć każdy kawałek świata na dole z każdej możliwej lunety. Mam nadzieję, że zobaczę kogoś normalnego i w jakiś sposób odwrócę ich uwagę. Nikt nowy nie może tutaj przybyć. Komunikat brzmiał jak brzmiał, ale ludzie będą tutaj służyć jako króliki doświadczalne. Profesor uważa, że nowi ludzie umożliwią jakiś postęp w badaniach, ale to naprawdę nie ma sensu. Powinien poszukać jakiegoś wirusologa, a nie biologa molekularnego. Skoro dobrze wiemy, że wirus rozprzestrzenił się drogą powietrzną. Cholera jasna, nie ma ratunku dla naszego świata. 

-Wybaczysz mi kiedyś? 
-Kochanie, przecież to nie Twoja wina.. To ja rozpyliłem to cholerstwo.
-Mówię o tych torturach..
Marcin spojrzał na mnie, westchnął i mocno mnie przytulił. Pocałunek w czoło spowodował, że całe moje ciało pokryło się gęsią skórką. Zawsze tak reaguje na przyjemny dotyk. Ku mojemu zdziwieniu Marcin zaczął szeptać do mojego lewego ucha:
-Musimy się stąd wydostać. Wczoraj udało mi się zaobserwować gdzie trzymają sprzęt, którym nas tutaj sprowadzili z dołu. Nie jest zabezpieczony kluczem, ze względu na ich warty przy drzwiach. Musimy uciec. Praca nad tym w takich warunkach nie ma sensu.. dobrze o tym wiesz. Musimy dostać się do lepszego miejsca, a może gdzieś już ktoś pracuje nad możliwym lekiem. 

Spojrzałam mu głęboko w oczy i pokiwałam głową. Miał rację.. Nie możemy tutaj dłużej zostać. 
Kilka dni zajęło nam opracowywanie planu ucieczki. Najważniejszą rzeczą dla mnie było pochowanie mojej mamy. Nie mogę im jej zostawić. Zebrałam kilka próbek, które mogły mi się przydać i włożyłam do plecaka. Cztery dni zajęło mi błaganie profesora, żeby pochować mamę na cmentarzu. Ale się udało. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Następnego wieczora podczas kolacji kiedy wszyscy są w jednym miejscu (oprócz warty oczywiście) miałam wymknąć się do toalety a tak naprawdę powędrować do schowka, w którym jest lina z pistoletem, który umożliwi nam ucieczkę. W tym czasie Marcin miał udawać jak gdyby nigdy nic. Nasza ucieczka powinna odbyć się po północy, kiedy profesor i jego świta smacznie spali. Przestali nas pilnować kilka tygodni temu, dzięki naszemu dobremu sprawowaniu jak skomentował to profesor. Wszystko było dopracowane, tylko jedna mała kwestia.. 



-Lidio Kochanie, mamy gości. Na dole czeka na Ciebie młode rodzeństwo. Usłyszeli Twoje ogłoszenie, w którym zapewniałaś, że jest tutaj tak bezpiecznie. Oczywiście ja wiem, że szukamy królików doświadczalnych, ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Zadecydowałem, że sama ich przywitasz.
-Jesteś najgorszym sk*** jakiego znam.
-To mało ich znasz w takim razie.

Założyłam swój "wyjściowy" fartuch, który miał przedstawić mnie jako czystą, schludną panią biolog, która panuje nad sytuacją. Chciałam się odpowiednio przygotować na to spotkanie, dlatego najpierw wyjrzałam z za kolumny, w jakim wieku jest rodzeństwo.
-Nie, tylko nie to.. 



Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Na dole stał Kamil z Sarą i jak gdyby nigdy nic wymachiwali do mnie moim własnym dziennikiem. Cholera jasna.. cały plan umarł.. nie uda nam się wydostać tutaj w czwórkę, a na pewno nie w taki sposób jak to sobie zaplanowaliśmy... 


********

Jakiś czas wcześniej.

Odkrycie małżeństwa, które prawdopodobnie popełniło samobójstwo i nie udane morderstwo ich dziecka wpłynęło na rodzeństwo bardzo mocno. Przez kilka dni Sara nie potrafiła się otrząsnąć. Wciąż miała do siebie pretensję, że jakoś nie zareagowali. Mogli wyjść im na przeciw i powiedzieć, że tutaj się ukrywają i mogą podzielić się swoimi znalezionymi fantami. Nie zrobili tego.. Dlaczego? Bali się o własne życie? A może nie chcieli się dzielić swoimi rzeczami? Wiedziała, że teraz to już bez sensu. Musieli jednak coś zrobić bo smród rozkładających się zwłok przyciągał szwendaczy. Coraz częściej musieli wychodzić na rutynowe kontrole, żeby sprawdzić cały blok. 
-Kamil.. chyba już pora, nie sądzisz? 
-Ale na co?
-Na przejście tych kilku metrów i spotkanie się z Lidią i Marcinem. Oni tam są. Jesteśmy już tak blisko. 
-Wiem, masz racje.. Jesteśmy tak blisko, ale nie potrafię się przemóc, żeby zrobić krok do przodu. A jeśli to podstęp? 
-Przestań, przecież to Lidia.
-Ale to ona stoi za stworzeniem tego ustrojstwa. 
-Chodźmy. 

Dziewczyna chwyciła plecak, drugi podała bratu. Kiedy wychodziła obejrzała się, żeby spojrzeć na mieszkanie, które dało im schronienie. Ruszyli przed siebie. Starali się omijać wszystkie możliwe wejścia do metra. Nadal było słychać, że są tam uwięzieni szwendacze. Ich charczenie i sapanie odbijało się echem od tunelu i wychodziło ze zdwojoną siłą na zewnątrz. Jeszcze tylko kilka kroków dzieliło ich od Pałacu. Ku ich zdziwieniu na głównych drzwiach, gdzie kiedyś mieściła się Kinoteka teraz widniało prześcieradło z napisem, że jest to miejsce bezpieczne. W drzwiach zamontowany był prostokątny otwór ze szkła, przez który jak się domyślali ludzie patrzyli czy coś złego się do nich nie zbliża. Kiedy weszli po kilku schodkach drzwi się otworzyły i do środka zaprosił ich mężczyzna około 30 lat, ubrany na czarno z bronią w ręku.
-Wchodźcie!
-Jesteście ugryzieni? - zapytał drugi
-Nie, nikt nas nie ugryzł.
Szybko wepchnęli ich do środka. Nie wiedzieć czemu w środku paliło się światło i ewidentnie cały mechanizm grzewczy spełniał swoje obowiązki.
-Zaraz przyjdzie do was profesor Jan i objaśni wszystkie obowiązujące tu zasady. 
-Ten profesor Jan?- szepnęła w stronę Kamila Sara
-Cś... - odpowiedział Kamil
Reszta procedur potoczyła się w mgnieniu oka. Profesor przedstawił to miejsce jako bezpieczne sanktuarium, do którego bardzo mało osób dociera ze względu na obawę, że nikt tutaj nie przeżył. Wyjaśnił, że wcześniej używali specjalnych urządzeń do wprowadzania ludzi na najwyższe piętro. Jednakże udało im się oczyścić budynek i teraz cały jest bezpieczny. Po chwili zaproponował, że zapozna nas ze swoim najlepszym biologiem molekularnym. 
Czekali kilka chwil. Spojrzeli na górę schodów i zobaczyli Lidię. Kobieta była przerażona. W jej oczach można było zauważyć łzy. 
-Witam, miło mi was poznać nazywam się Lidia i jesteście w bezpiecznym miejscu. 
Kiedy Sara chciała jej przypomnieć, że przecież się znają..
-Ale Lidio..
Kobieta nieznacznie poruszyła głową w geście niezgody.
-Na razie musicie odpocząć, później opowiecie mi swoją historię. Wracam do badań. Chłopcy zajmijcie się naszymi gośćmi. 

Kobieta odwróciła się i natychmiast podążyła na piętro. Musiała znaleźć Marcina. Po drodze powstrzymywała łzy. Czym prędzej musiała powiedzieć mu co się stało. Weszła do ich wspólnego pokoju. 
-Marcin..
-Tak?
-Kamil i Sara są tutaj. Nie możemy teraz uciec..
Mężczyzna spojrzał na nią, westchnął i pokiwał głową. Muszą wszystko wymyślić od nowa... 






wtorek, 10 lutego 2015

Pani biolog

Już chyba pora żebym opowiedziała wam jak zmienił się świat od naszego ostatniego spotkania. Niestety nie udało mi się odzyskać mojego dziennika, wydaję mi się, że gdzieś zgubiłam go po drodze. Może jeszcze kiedyś go znajdę, choć szanse są małe. W wolnych chwilach zabieram puste kartki i zapisuje je swoimi myślami. Mam nadzieję, że profesor Jan i jego ekipa nie znajdą tych zapisków. Zapewne nie chcieliby, żeby ich historia wyszła na światło dzienne. Myślę, że wszystko co tu robią powinno zostać głęboko pod ziemią. Mimo, że wszystkie laboratoria znajdują się na 23 piętrze dawnego Pałacu Kultury i Nauki.
Kiedy zostało mi postawione ultimatum, wiedziałam, że nie miałam wyjścia. Marcina kilka dobrych dni podtruwali dwutlenkiem węgla. Jestem zdziwiona, że jego organizm jeszcze funkcjonuje. Już dawno powinien wpaść w śpiączkę, taką z której nie byłoby szansy go uratować. Jan zaprowadził mnie do mojego laboratorium, w którym przede wszystkim nie było sprzętu do odpowiednich badań. Co dziwne, miał przecież swoje własne laboratorium, a to które stworzył.. brak słów. Jedyne co go tłumaczy to pobliskie szpitale, z których uzyskał sprzęt typu, ekg, maszynę do spirometrii i kilka innych przenośnych urządzeń. Błagam.. gdzie wirówka.. gdzie PCR? cokolwiek! w czym mogłabym najpierw zreplikować DNA, a później zacząć badać różnice pomiędzy "zdrowym" a "szwendaczym". Chociaż wątpię bym mogła cokolwiek zaobserwować skoro wirus już dawno zadomowił się w naszych "zdrowych" ciałach. Nie miałam pojęcia jak mu pomóc. Wtedy dowiedzieli się o istnieniu grupy laborantów z pobliskiego laboratorium. Z tego co mnie informowali zaproponowali ich głównej "prowadzącej" mały układ, na który się nie zgodziła. Co za tym idzie straciła dziecko. A jej dalsze losy nie są mi znane. Miała się znaleźć u mnie, jako królik doświadczalny, ale transport z nią nie dotarł. Mam nadzieję, że udało jej się wydostać. Nie chce żeby była kolejną osobą, na której mam przetestować jeszcze nie gotową szczepionkę.  Ale po kolei..

-Myślę, że powinienem przedstawić Ci nasze główne źródło żywego mięsa, na którym będziesz opierała swoje badania.
-Domyślam się, że wysyłasz swoich przydupasów i łapiecie byle jakiego szwendacza, a później dostarczacie go do mnie- odpowiedziała gniewnie Lidia
-Myślisz, że jesteśmy tak beznadziejni?
-Szczerze mówiąc tak!
W tym momencie profesor zamachnął się i uderzył Lidię w prawy policzek. W oka mgnieniu pojawiła się czerwona plama w kształcie dłoni..
-Dobrze, zamieniam się w słuch..
Profesor zaprowadził ją na parter Pałacu. Wszystkie drzwi były mocno zabezpieczone, przy każdym wejściu stało dwóch strażników, na wypadek wtargnięcia szwendaczy łatwo można było zawiadomić pozostałych. Mało kto wie, że Pałac posiada piwnice, w których wcześniej składano nie wykorzystane dekoracje, albo wystawy które jeszcze kiedyś się pojawią. Tym razem jednak pomieszczenia służyły do czegoś innego.
-Zapraszam, zapoznaj się ze swoimi żywymi trupami.
To co Lidia zobaczyła za drzwiami przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Na podłodze w równoległych rzędach były poustawiane świece, lampiony albo urządzenia na baterie, które emitowały światło. Jednakże nie to było najbardziej przerażające. Na ścianach znajdowały się nagie zombiaki. Część z nich jeszcze żyła, a część posiadała dziury w czaszce.
-Ukrzyżowaliście je?
-Ładne określenie. Wolę, nazywać to żywym dowodem pani pomyłki. Ale jestem tak wspaniałomyślny, że może pani to naprawić. Ah gdzie moje maniery, przecież już dawno mówimy sobie po imieniu, prawda Lidio?
-Tak..- z niesmakiem odpowiedziała Lidia
Biolożka zastanawiała się jak mają pomóc jej te zaczepione zwłoki. Laboratorium znajduje się 23 piętra wyżej. Przecież nie będą transportować żywych szwendaczy to zbyt niebezpieczne. Usunięcie im rąk czy zębów też może nie zdać egzaminu..
-Czego ode mnie wymagasz? Mam tutaj przygotowywać sobie próbki?
-Tak byłoby najlepiej. Zostawię Ci mojego najlepszego naukowca, on pomoże Ci zebrać wszystko co będziesz chciała; wymazy, tkanki, krew. Wszystko moja droga..
-Jesteś dla mnie taki łaskawy.. ale najpierw chce porozmawiać z Marcinem. Bez rozmowy z nim w niczym Ci nie pomogę.
-Ostatnio kiedy wspomniałem o Twojej rodzinie inaczej odnosiłaś się do współpracy..
-Człowieku zaraziłeś moją matkę, dałeś mi dwa tygodnie pracy. Przecież to jest nie możliwe.. Przede wszystkim mówiłeś o laboratorium pod Pałacem Prezydenckim..
-Tak złotko, tam nadal odbywają się badania pod okiem moich ludzi. To laboratorium stworzyłem tylko i wyłącznie dla Ciebie, powinnaś być zaszczycona.. A Twoja mama to tylko mała poganiaczka. Dzięki niej będziesz pracować szybciej.

Nie dawał mi wyboru. Moja mama zarażona tym świństwem, Marcin odurzany dwutlenkiem węgla i ja sama pośród Warszawy zamienionej w zombie. Kolejne dni mijały bardzo szybko. Nie spałam już od kilku dni. Ciągle czekałam na kolejne wyniki badań. Najgorsze niestety było to, że wszelkie tkanki szwendaczy, mojej mamy i moje były do siebie bardzo podobne. Jedyną różnicą było to, że mamy tkanki posiadały zdolności nowotworowe, co według mnie było spowodowane ukrytym nowotworem, o którym nie wiedziałam wcześniej. Nic nie wskazywało na jakie kolwiek różnice. Moja pierwsza hipoteza musiała upaść. Musiałam zająć tworzeniem się szczepionki. Szczepionka atenuowana odpadała. Nie było czasu na to, żeby organizm wytworzył własną odpowiedź na uciszoną formę wirusa.. Z prostej przyczyny, bo już miał z nim kontakt i starał się jak tylko mógł bronić na własną rękę. Po tygodniu żmudnych badań postanowiłam wytworzyć antybiotyk. Może nie powinno myśleć się o szczepionce, tylko o zaleczeniu. Może antybiotyk mógłby zniszczyć przynajmniej początkową fazę zarażenia. Wszystko wydawało się bez sensu. Jak antybiotyk może zniszczyć wirusa.. to wszystko bez sensu, ale nie miałam innego pomysłu. Zaczęłam od penicyliny. Najłatwiej można ją uzyskać w takich warunkach. Wytworzyłam małą dawkę i podałam ją najpierw jednemu szwendaczowi, a trzy dni później mojej mamie. Szwendacz był pod stałą kontrolą. Jego puls, ciśnienie i temperatura się unormowały. To było jak światełko w tunelu. Z utęsknieniem czekałam na wyniki mojej mamy. Dzięki tej całej sytuacji mogłam spędzić z nią trochę czasu. Wybaczyłyśmy sobie wszystkie okropności jakie sobie sprawiałyśmy nawzajem.

Cztery dni po aplikacji antybiotyku szwendacza serce uspokoiło się na tyle, że po prostu przestało bić.. Szwendacz umarł śmiercią naturalną. Byłam załamana, ale wciąż wierzyłam, że z mamą się uda.
Następnego dnia przyszłam do jej pokoju, mama była tak strasznie blada. Złapałam ją za rękę i przeprosiłam, że spowodowałam jej tyle bólu. Odpowiedziała tylko, że mnie kocha i zamknęła oczy na zawsze. Trzymałam ją za rękę przez kolejne dwie godziny. A ona wciąż nie przemieniała się. Wciąż była moją mamą. I wiecie co? Nie przemieniła się już nigdy. Wciąż trzymamy ją w pokoju 88 na czwartym piętrze. Każdego ranka zaglądam do niej. A ona nadal jest sobą..
Później zaglądam do Marcina i szepczę mu do ucha, że w pewnym stopniu to zatrzymałam. W pewnym stopniu penicylina działa. Mama nie zamieniła się w szwendacza. Organizm obronił się przed szkodliwym wirusem.

Niestety nie każdy rozumie, że to tylko ten jeden przypadek. Dlatego każdego ranka profesor i jego świta obserwowała plac przed Pałacem i czekała na odpowiednią grupę. Pewnego dnia zauważyli młode małżeństwo z dzieckiem, które wracało ze złotych tarasów, z kilkoma torebkami jedzenia. Można by powiedzieć, że byli na zwykłych niedzielnych zakupach, gdyby nie to że na około było pełno śmierdzących szwendaczy.
Profesor potrafi być przekonywujący. Zaproponował im schronienie. Przedstawił pałac jako coś wspaniałego i bezpiecznego. A oni uwierzyli. Zaprosili ich do mnie. Przedstawił jako najlepszego biologa w Warszawie. Powiedział, że odkryłam lek i w bardzo prosty sposób może ich uratować od przypadkowej przemiany w szwendaczy. Znowu uwierzyli. Profesor wspaniale sobie obmyślił, że to ja mam im podać antybiotyk. Oczywiście pilnował całe zdarzenie..
Posadziłam ich na krześle. Dla chłopczyka przygotowałam wersję rozpuszczalną, żeby łatwiej było mu ją zaaplikować. Rodzice poradzili sobie z popiciem leku zwykła niegazowaną wodą.
-Jesteśmy pani ogromnie wdzięczni, że uratuje pani nasz świat- mówił mężczyzna
Kobieta dodała, że cieszy się, że jej syn będzie żył w normalnym świecie. W oczach zebrały mi się łzy. Musiałam udawać, że to wspaniała wiadomość. Niestety trzy dni później zaczęły się ujawniać u nich dziwne objawy. Oboje dostali gorączki, ale ich serce w żaden sposób nie przyśpieszyło. Stali się zbędni dla profesora, kazał ich odwieźć do ich lokum. Zanim wyszli dałam im broń.
-Niestety to jedyne wyjście. Przepraszam..
Spojrzałam na nich ostatni raz i wróciłam do Marcina. Od czterech dni nie był truty i powoli wracał do zdrowia. Nie mam pojęcia co jest z jego organizmem, że to wszystko przetrzymał. Ja nie daje rady. Zabiłam własną matkę, trzy osobową rodzinę  i wciąż nie wiem co może uratować zniszczony świat.
Po prostu nie wiem...
Czas ucieka..


-Lidio Kochanie, mamy gości. Na dole czeka na Ciebie młode rodzeństwo. Usłyszeli Twoje ogłoszenie, w którym zapewniałaś, że jest tutaj tak bezpiecznie. Oczywiście ja wiem, że szukamy królików doświadczalnych, ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Zadecydowałem, że sama ich przywitasz.
-Jesteś najgorszym sk*** jakiego znam.
-To mało ich znasz w takim razie.

Założyłam swój "wyjściowy" fartuch, który miał przedstawiać mnie jako czystą, schludną panią biolog, która panuje nad sytuacją. Chciałam się odpowiednio przygotować na to spotkanie, dlatego najpierw wyjrzałam z za kolumny, w jakim wieku jest rodzeństwo.
-Nie, tylko nie to.. - szepnęła

Przy schodach stał Kamil z Sarą. Jej dawni znajomi..




***
Melduje, że wszystko pięknie zaliczone i już do was wracam :*
Trzymajcie się cieplutko! :)