Wyobraź sobie jak to wszystko przemija. Jak wszystko się zmienia. Jak zmieniają się ludzie. Co ma znaczenie a co obecnie jest bez znaczenia? Jak nisko upadł pieniądz. Jak nic dla nikogo nie znaczą papierki, które kiedyś znaczyły tak dużo. A co najważniejsze... co zrobić w momencie, którym kończy się jedzenie. Jesteś w stanie wyobrazić sobie, że na całym świecie kończy się ostatnia wyprodukowana żywność? Właśnie w tej chwili ktoś zjada ostatnią puszkę z tuńczykiem na ziemi. Właśnie w tej chwili, ktoś wyrzuca papierek po batonie. Jesteś w stanie sobie to wyobrazić? Nie?
Oni nie musieli sobie tego wyobrażać. Oni to przeżyli (lub nie). Świat nigdy nie był sprawiedliwy. Szczególnie wtedy kiedy szwendaczy było więcej niż żywych ludzi.
***
-Jaki sens ma cała nasza podróż?
-Saro.. daj mu spokój- odpowiedział Kamil
-Nie, nie dam mu spokoju! Mieliśmy wrócić po Lidie, a tymczasem mija trzeci miesiąc odkąd udało nam się uciec z Pałacu. Czy Ty planowałeś zostawić ją tam samą? Myślałam, że coś do niej czujesz!
-Przestań się na mnie wydzierać! Uwierz mi, że jedyne o czym myślę co noc, to jak dostać się do Pałacu. Jak ją uratować. Ale kurwa nic z tego nie wychodzi, bo ten pieprzony profesorek ogrodził pałac murem i wystawił straż na zewnątrz. Codziennie kiedy idziecie spać ja wychodzę, żeby sprawdzić czy nic się nie zmieniło. Wiesz co? Kurwa wszystko jest tak jak było! Nawet nie mam pewności, czy ona jeszcze tam żyje..
-Przepraszam.. nie powinnam.
-Już dobrze. Musicie mnie teraz posłuchać.
Marcin sięgnął do swojego plecaka i wyjął fiolkę z antidotum. Widzicie to zmętnienie? Sara z Kamilem przysunęli się bliżej, żeby dostrzec minimalną pianę przy zakrętce.
-Co to?
-Nie jestem do końca pewien, ale z tego co opowiadała mi Lidia jej antidotum było klarowne i miało słomkowy kolor.
-To do słomkowego koloru ma daleko. Mogę tak stwierdzić mimo, że jestem mężczyzną.
-Racja Kamilu.. Ewidentnie jest to kolor fioletowy. Myślę, że profesor dowiedział się od pewnej jędzy o naszym planie ucieczki i podmienił fiolki..
-Co?!
-Niestety.. nie wiem co to jest, ale musicie pamiętać, żeby nigdy tego nie używać. Nie wiemy co to jest i lepiej nie sprawdzać tego na sobie.
-Boże.. dobrze, że nam powiedziałeś. Dla mnie byłoby to zwykłe antidotum i pewnie użyłabym go na kimś z nas w najgorszym momencie. Nie możesz tego wyrzucić?
-Nie.. wiesz w nauce każdy wynik to wynik. Nawet jeśli długoletnie badania nie wychodzą to zawsze coś znaczy, ale w tym przypadku chciałabym nad tym popracować. Mam nadzieję, że uda nam się to przetrzymać to godziny zero.
-Godziny zero?
-Godziny, w której Lidia wróci do nas.
****
-Lidio, Kochanie... minęły już trzy miesiące od zaplanowanej ucieczki, a ja jestem dla Ciebie bardzo łagodny mimo, że maczałaś w tym palce. Jeszcze miałaś czelność udawać, że o niczym nie wiedziałaś. Wystarczyłoby, żebyś zachowywała się jak Agnieszka. Wspaniała kobieta.. Jednak najlepsza jest wieczorem, kiedy wszyscy już śpicie. Ma takie...
-Przestań! Wszyscy słyszą co wyprawiacie za drzwiami, a w szczególności jej mąż Sławek. Jęki słychać na drugim końcu Warszawy.
-Gdyby nie to, że zaczyna zaokrąglać Ci się brzuszek chętnie zaprosiłbym Cię na wspólny wieczór
-Jesteś nie normalny!
-Panowie, proszę rozwiążcie Lidię. Myślę, że jest gotowa na pracę.
-Mam pracować w takim stanie?
-Chyba, że wolisz stać się ciężarną zombie?
Lidia opuściła głowę i czekała aż ulubieńcy Jana rozwiążą ją. Codziennie wszystko wyglądało tak samo. Z samego rana wyciągali ją z łóżka i windą przewozili na 30 piętro. Na tarasie pałacu rozstawione było coś na kształt rusztowania i przywiązywano ją na trzy godziny. Pierwsze tygodnie były najgorsze, ponieważ zdejmowano ją po 6h. Kiedy brzuch zaczął się zaokrąglać profesor łaskawie zmienił zdanie i skrócił karę do 3h. Niby nic wielkiego, ale po trzech godzinach w zawieszeniu bolał ją każdy mięsień. Kolejne kilkanaście godzin spędzała w laboratorium. Sławek mimo, że nie znał się na biologii był bardzo pomocny. W przeciwieństwie do jego żony, która zabawiała profesora. Sławek był bardzo cenny dla profesora. Jako pierwszy dostał antidotum, które podziałało. Wydawało się, że nie ma żadnych efektów ubocznych, poza tym, że zaczęły mu wypadać włosy. Po trzech miesiącach nie miał ich wcale. Jednakże nie odczuwał radości z życia.. Jego ukochany synek nie żył już od ponad 4 miesięcy. Kiedyś ukochana żona, stała się swoim całkowitym przeciwieństwem. Nie mówiąc już o tym jaką przykrość i frustrację sprawiały mu jęki własnej żony z obcym mężczyzną. Nie byli już małżeństwem.
Sławek potrzebował kogoś kim mógłby się zająć. Jedyną osobą, która potrzebowała jego pomocy była Lidia. Trzy miesiące mogą zbliżyć człowieka bardziej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.
-Myślisz, że wrócą?
-Co masz na myśli?
-Nie musisz mnie okłamywać. Wiem, że Marcin miał po Ciebie wrócić. Byłby idiotą, gdyby nie wrócił.
-Miałam nadzieję, że wrócą kilka dni później. Minęły już 3 miesiące. Powoli przestaje wierzyć.. a poza tym.. jestem w ciąży. To najgorszy moment na dziecko. Nie wyobrażam sobie, biegania między blokami, czy uciekania przed szwendaczami w tym stanie.
-Nie dziwię Ci się.. Ale tutaj to też nie jest życie.. On nie da nam spokoju..
-Nie da...
Sławek objął Lidię ramieniem. Pozwolił jej oprzeć się i wypłakać. Wiedział, że to wszystko jest dla niej trudne. Po chwili spojrzał w jej oczy i pocałował namiętnie w usta. Kobieta nie opierała się. Poddała się pocałunkowi. Oboje tego bardzo potrzebowali. Razem zasnęli.
****
-Dobra.. jaki jest plan?
-Plan jest banalnie prosty. Idziecie z Sarą przed siebie, a ja wracam po Lidię.
-Czyś Ty totalnie zwariował?
-Kamil.. jestem jej to winny. Zachowałem się jak tchórz. Muszę iść po nią.
-Musimy. Wszyscy. My też jesteśmy jej to winni. Już raz się rozdzieliliśmy. Nie może dojść do tego znowu.
-Saro.. spójrz prawdzie w oczy. Razem z Kamilem macie większą szansę na przeżycie tutaj w centrum Warszawy niż w Pałacu.
-Tak tak, gadaj sobie dalej. Chodźmy! Pora dowiedzieć się jak sprawy stoją.
***
-Oliwio, Kochanie jesteśmy już blisko. Widzisz.. to Dworzec centralny. Pamiętasz?
Przyszła narzeczona pokiwała głową, nieustannie wydając charczące dźwięki. Mimo, że podróżowali taki długi czas, nigdy nie ugryzła Tomka. Wręcz odganiała inne zombie. Dzięki temu, że była obok, kilku martwych przeszło nie zwracając uwagi na żywego mężczyznę. Szwendacze nigdy nie śpią, dlatego była wspaniałym ochroniarzem.
-Już niedaleko. Zaraz zobaczymy czy ktoś będzie mógł nam pomóc. Widzisz tych ludzi? Jak wspaniale! Pałac ogrodzili i jest straż. Cudownie. Chodź! Szybko!
****
-Kochanie mam złe przeczucia. Ci ludzie nie są....
Dwóch mężczyzn profesora Jana podniosło swoje snajperki. Jeden trafił w skroń, a drugi między oczy. Oliwia, upadła i już nie wydała żadnego odgłosu.