niedziela, 14 grudnia 2014

Mały szwendacz.

Poranki wciąż piękne. Można je podziwiać z okien mieszkań, o których wcześniej mogliśmy tylko marzyć. Mieszkanie w centrum wiązało się z większymi pieniędzmi.. a teraz? Mieszkasz, gdzie chcesz. Przepraszam, uciekania nie można nazwać mieszkaniem. Zajmujesz czyjeś mieszkanie i starasz się nie myśleć, czy dana osoba jeszcze żyje. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że na ścianach wiszą zdjęcia. Uśmiechnięte pary. Zdjęcia ze ślubu. Zdjęcia z dziećmi. Wszystko przypomina o tym, że ktoś tu kiedyś prowadził (może) szczęśliwe życie. Gdzie jest teraz? Nie wiadomo.. 
Pozwólcie, że opowiem wam historię, która zdarzyła się nam kilka tygodni temu..

-Kamil, spójrz.
Sara wskazała ręką w niebo. W pierwszej chwili chłopak zastanawiał się o co jej chodzi, ale kilka sekund później zauważył szpicę Pałacu Kultury. 
-Nie możemy tak po prostu teraz podejść pod Pałac. Nie wiemy co tam jest i czy to czasem nie jest pułapka.
-Racja.. Jeśli dobrze pamiętam zaraz będziemy mieli domy centrum. Może spróbujmy zdobyć trochę zapasów? 
-Na przeciwko domów centrum są niskie bloki. Myślę, że będzie to dobre miejsce do obserwacji. 

Czujesz się dziwnie, kiedy zapchana i ciasna Warszawa, nagle jest taka pusta. Nocny przymrozek powoli słabł a na niebie pojawiało się piękne słońce. Jak podczas tych śnieżnych zim, kiedy jest tak pięknie.. Dlaczego człowiek wciąż poszukuje takich doznań? 

Rodzeństwo dość szybkim krokiem dotarło do bloków. Pierwszy, który wybrali był zamknięty. To dziwne, żeby w dzisiejszych czasach drzwi nadal zostały zamknięte. Coś tu nie pasowało, ale nie zwracali na to większej uwagi. Blok obok, nie posiadał drzwi w ogóle. Łatwo można było do niego wejść i nie zwrócić niczyjej uwagi. Przynajmniej taką mieli nadzieję. Blok zaledwie dwupiętrowy, więc mieszkań do sprawdzenia nie było wcale dużo. Potrzebowali mieszkania, które okna miałoby zwrócone w stronę domów towarowych. Z przezorności sprawdzali wszystkie mieszkania po kolei. Część z nich była zamknięta, ale to może tylko przez przezorność właścicieli. Wybrali jedno z czterech mieszkań na piętrze. Sara została w wybranym miejscu, żeby sprawdzić co i jak, a Kamil ruszył na piętro wyżej. 

Mieszkanie składało się z dwóch pokoi, sporej kuchni i dwóch oddzielnych łazienek. Nikt o tym nie wspomina, ale kiedy nie działa kanalizacja, to toalety są jednym wielkim zbiornikiem bakterii, a przede wszystkim ogromnie cuchną.. Dlatego wszelkie mieszkaniowe toalety nie otwiera się częściej niż raz. Wystarczy tylko sprawdzić czy nie ma tam jakiegoś szwendacza. W szafkach było trochę jedzenia, więc Sara spakowała je do swojego plecaka. Nigdy nie wiadomo kiedy będą musieli uciekać. 

Kamil ostrożnie wchodził po schodach na piętro wyżej. Wszystko wskazywało na to, że nikt tutaj dawno nie zaglądał. Blok wydawał się mega spokojny i od dawna nie zamieszkany. Dlaczego blok w centrum miasta nie był miejscem wyboru większości ocalałych? Czy to znaczy, że zostało nas tak mało? Czy szwendacze zwyciężyły? A może.. Od samego rana Kamil czuł się nieswojo. Miał wrażenie, że jakaś myśl krąży po jego głowie, której nie mógł ogarnąć. Coś wskazywało mu, że powinni wybrać inne miejsce. Wszystkie mieszkania na drugim piętrze były czyste. Udało mu się dostać na strych. Na strychu wszystko wyglądało w porządku. Wszystkie sprzęty, które właściciele wynieśli na strych schowane były w wielkich skrzyniach, które pokryte były ogromną ilością kurzu.. Teraz już nikt nie dba o porządek.. Pora wrócić do siostry. 

-Na górze wszystko w porządku. Nic ciekawego nie widziałem. Nie chciałem grzebać w szafkach, ale pewnie jak będziemy odchodzić to będzie trzeba to sprawdzić.
-Tutaj było kilka puszek, schowałam je już do naszych plecaków. 
-Obserwowałaś może okolicę? Widzę kilka sztuk szwendaczy wewnątrz sklepów. Ten jeden chyba się nawet zaplątał w ubrania. 
-To straszne, możesz za darmo mieć ubrania, które najbardziej Ci się podobają, ale to teraz nie ma sensu., I tak nikt na to nie patrzy! 
-Haha, kobietka się w Tobie odezwała. Ale małe zakupy to ciekawy pomysł. Przydałyby się nam kurtki albo kilka ubrań na nadchodzącą zimę. Nie wiem czy uda nam się przetrzymać trochę dłużej w jednym miejscu. Nie wiemy co nas czeka w Pałacu. 
-To co zakupy? 

Zostawili część swoich rzeczy w mieszkaniu i wybrali się po zakupy. Ciężko poruszać się w dzień, kiedy jest mała liczba szwendaczy. Nigdy nie wiadomo czy w pozostałych budynkach nie ma kogoś, komu nie podoba się co robisz. Prawda jest taka, że bardzo trudno jest spotkać jakąś inną grupę. Wszyscy ukrywają się przed sobą. Nigdy nie wiesz z jakimi zamiarami jest dana grupa.. 
Sara z Kamilem szybkim krokiem dotarli do domów centrum. Weszli do pierwszego sklepu, który nie był zbytnio zapchany przez zdezorientowane zombiaki. Część z nich leżała w przewróconych wieszakach i ekspozycjach sklepu. Wyglądało to okropnie. Ale nikt naprawdę nie zwraca już na to uwagi. Chwycili kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Sara zatrzymała się przy wieszakach ze spódnicami. Wiedziała, że żadna z nich nie przyda jej się teraz.. 
-Weź.. może już niedługo będziesz mogła ją założyć. 
Kamil spojrzał na nią wzrokiem pełnym miłości. Dziewczyna wahała się dłuższą chwilę. Dlatego Kamil chwycił spódnicę i włożył do swoich zdobyczy. 
-Pierwszy raz robiłam zakupy nie mierząc niczego..
-A ja nie płacąc :) 

Wrócili do swojego "wynajętego" mieszkania. Oboje bardzo zmęczeni. Do końca dnia już nic się nie wydarzyło. Nikt nie przechodził ulicą, nikt nie przejeżdżał. 

Nastał wieczór. Zastawili drzwi. Lepiej zabezpieczyć się dodatkowo od środka. Kamil położył się w pokoju obok, a Sara co kilka minut zmieniała okna, żeby była lepsza obserwacja. Ciężko obserwować ciemną ulicę, kiedy nie ma pełni. Mózg nadal chce widzieć kształty. Dlatego stara sobie coś przyłożyć do tego czego nie widzi. Tak samo było i w tym przypadku. Ale po chwili ziemia się zatrzęsła i środkiem drogi przejechał czołg. Sara zeszła z okna, nie chciała być widoczna w żaden sposób. Uklękła przy parapecie i obserwowała. 
-Kamil, szszsz obudź się.
Podczas apokalipsy przestajesz spać mocnym snem. Już kilka sekund później chłopak kucał przy swojej siostrze gotowy do ataku. Najpierw jednak obserwowali dziwną sytuację. 
-To ten sam czołg..- wyszeptała Sara 
-Patrz! 
Czołg nagle się zatrzymał. Stał tak dłuższą chwilę. Nagle właz się otworzył i wyszła z niego trzy osobowa rodzina. Mężczyzna, kobieta i małe dziecko. 
-To ich czołg? 
-Nie wydaje mi się.. 
Patrzyli dalej. Kobieta złapała dziecko na ręce i czym prędzej biegli prosto do kryjówki rodzeństwa. Kamil z Sarą mieli nadzieję, że nie zajmują ich mieszkania. W momencie kiedy rodzina wbiegła do bloku czołg odjechał w stronę Pałacu. Rodzeństwo podeszło do drzwi i słuchali nadchodzących kroków. Serce biło im ogromnie, ale odetchnęli z ulgą kiedy rodzina poszła na piętro. Zajęli mieszkanie dokładnie nad nimi. Jeszcze przez pół nocy słychać było ich kroki. Rankiem, Kamil postanowił się z nimi zapoznać, ale ku swojemu zdziwieniu nikogo nie zastał w mieszkaniu. 

8 dni później. 
-Minęło kilka dni odkąd ostatni raz widzieliśmy tą rodzinę i czołg. 
-Dziwne..
Wszystkie dni przeznaczyli na poszukiwanie jedzenia, ubrań i próbowaniu złapania sygnału od Lidii. Ostatni był ponad miesiąc temu. Nie mieli pewności, że ich znajomi wciąż żyją. Jak co wieczór rodzeństwo wzięło się za zabezpieczanie drzwi wejściowych. Już prawie kończyli, kiedy usłyszeli delikatne szuranie piętro wyżej. Spojrzeli po sobie..
-Szwendacz? -zapytała Sara
-Nie mógł wejść na górę, a ominąć nas.. Wszystko sprawdzałem. Nic tam nie było..
-Chodźmy to sprawdzić. Nie jesteśmy bezpieczni- zadecydowała Sara. 
Wzięli kilka przedmiotów, które umożliwiło by im cichsze zabicie szwendacza. Wciąż się na tym łapała. Jak można zabić coś co już nie żyje? 


Kamil szedł przodem. Schody skrzypiały niemiłosiernie.. Drzwi były przymknięte. Delikatnie je otworzył. Za chwilę podeszła do niego Sara. To co ujrzeli.. przeszło najśmielsze oczekiwania. Na łóżku leżała para, którą widzieli kilka dni temu. Oboje mięli broń w rękach. Popełnili samobójstwo.. 
-Ale.. gdzie..
Nie zdążyła skończyć.. z drugiego pokoju na czworaka wyszedł mały chłopiec. Chłopiec, który.. nigdy nie dorośnie. Chłopiec, który nie spełni swoich marzeń, nie zakocha się.. Chłopiec, który z braku pokarmu i wody zmienił się w szwendacza.. 
Kamil podszedł i wbił nóż w skroń chłopca. Sara upadła na podłogę i zaczęła okropnie płakać. Zalewała się łzami. Brat podszedł do niej. Podniósł ją i przytulił. 
-Nie mogliśmy nic innego zrobić.. 
-Ale dlaczego on nie płakał? 
-Czasem dzieci takie są..
-Dlaczego oni to zrobili.. Pomyśleli tylko o sobie.. 
-Miał ślad na plecach. Myślę, że użyli noża.. Zapomnieli tylko o tym, że dziecko też potrafi się przemienić. 
-Dla nich cała historia skończyła się dzisiaj...


******
10 lat później: 

-Dziewczynki co robicie? 
-Czytamy dziennik. Znalazłyśmy go dziś rano.
-Jaki dziennik? 
-Dwóch biologów molekularnych. Opowiada o tym jak to wszystko się zaczęło.
-I co fajna historia? 
-Tak, bardzo ciekawa. Mamo?
-Tak? 
-Czy to kiedyś się skończy? 
-Nie wiem kochanie, ale i tak jest lepiej niż było...
Kobieta podeszła do okna. Zbyt wiele się nie zmieniło. Jedyne co widziała to zniszczone budynki, bród, krew, śmierć, tym razem odgrodzone murem, który miał zapewnić im bezpieczne życie. Badania nad szczepionką wciąż trwają. Jej matka, mimo upływu lat, wciąż pracuje nad lekarstwem. Zapewniła jej bezpieczeństwo i możliwość normalnego życia. Nigdy jej tego nie zapomni.  Wszędzie gruz, zburzone budynki i mur, który odgranicza kilka domów. Tych wybranych. 

****
2016

-Dlaczego to zrobiłeś? 
-Nie byli nam potrzebni! 
-Ale to trzy osobowa rodzina..
-Lidio! Ja tu decyduje. Ty rób swoje.
Profesor Jan popatrzył na nią wzrokiem zwycięzcy, odwrócił się i odszedł do swojego gabinetu. 
Lidia wiedziała, że skazała tą rodzinę na śmierć. Ile jeszcze osób zginie przez nią? 


****
Dziękuję, że jesteście :* 



wtorek, 11 listopada 2014

Zgnieciona karteczka

Od ostatnich wydarzeń  w klinice minął ponad miesiąc. Sławek wciąż nie mógł pogodzić się ze śmiercią ich cudownego synka. Jednakże najbardziej przeżywała to Agnieszka. Nie ma się jej co dziwić. Kiedy matka straci swoje dziecko dochodzi do siebie dużo dłużej. Nie było szans na dalsze badania. Wszystko zostało zaniechane. Ich grupa również się zmniejszyła. Kiedy usłyszeli krzyk Eli natychmiast wszyscy pobiegli do pokoju pielęgniarek. Sławek otworzył drzwi kiedy szwendacz wgryzał się w szyję Eli. Nie było dla nich żadnego ratunku. Szwendacz został uderzony w głowę. Próbowali zatamować krwotok ich przyjaciółki, choć wszyscy wiedzieli że to da im tylko kilka dodatkowych minut na pożegnanie. Stracili ją. Nie mogli jej pomóc. Następny dzień spędzili na kolejnych pogrzebach. Najtrudniejsze jednak było pochowanie małego Franka, który miał całe życie przed sobą. Nikt nie mówił tego głośno, ale wszyscy wiedzieli, że Agnieszka obwinia się za całe wydarzenie. Gdyby Franek poszedł razem z nimi.. gdyby nie został sam. Prawdą okazało się stwierdzenie, że nigdy nie można się czuć zbyt pewnym. Nawet we własnym schronieniu. Zapewne do końca życia o tym nie zapomną. 

Pierwsze tygodnie bez Franka i Eli były dla wszystkich koszmarem. Najbardziej jednak dla Tomka, któremu brak nogi strasznie przeszkadzał w funkcjonowaniu. Mężczyzna, który część swojego życia spędzał na siłowni, utrata nogi nie ułatwiała życia. Stracił jaką kolwiek chęć do życia, funkcjonowania w obecnym świecie. Stracił ją do tego stopnia, że pewnego niedzielnego popołudnia Sławek znalazł go powieszonego na klamce drzwi balkonowych. Grupa bardzo się zmniejszyła, a do tego podupadła na zdrowiu psychicznym. Kiedy grupa traciła chęć do funkcjonowania szwendacze coraz częściej zaglądały do ich okien. Pojawiło się ich coraz więcej. Czasem wieczorami słychać było przemarsz hord w kierunku zachodnim. Szurały swoimi stopami i starały się przejść jak najwięcej. Mały szmer wewnątrz budynku alarmował je ze wzmożoną siłą. Jednakże po wszystkich wydarzeniach grupa głównie siedziała w pokoju dowodzenia i patrzyła się w ściany. Czasem Sławek z Mariuszem wybierali się na tak zwany obchód w celu sprawdzenia czy żadnemu szwendaczowi nie udało się wedrzeć do środka. 
-Czy mogę mieć pytanie? - delikatnie zapytał Mariusz
-Jasne stary, wal
-Zastanawiałeś się nad tym skąd w laboratorium wziął się ten szwendacz? Mam na myśli, jak Franek został ugryziony? Przecież gdy kopaliśmy groby, to wszystko dobrze zabezpieczyliśmy. Drzwi były zamknięte, a dzieciak leżał w pokoju dowodzenia. Przecież szwendacze nie umieją otwierać drzwi.. jeszcze..
-Myślę o tym cały czas. Myślisz, że ktoś nas obserwuje? 
-Nie wiem. Może jednak drzwi się otworzyły, było wietrznie.. ale może powinniśmy zostawić jakieś pułapki lub coś takiego? Albo lepiej patrzeć co się dzieje wokół nas? 
-Dobrze mówisz, ale jeśli ktoś nas obserwuje.. to będzie wiedział, że zostawiliśmy pułapki. Myślę, że wypadałoby obserwować nasze otoczenie i szwendaczy. 
-Jeśli ktoś się zbliża do naszego budynku musi być niewidoczny dla szwendaczy..
-I to mnie najbardziej martwi... 

Po powrocie do laboratorium wcale nie zdziwiło ich, że Agnieszka nie zmieniła swojej pozycji przez cały ten czas kiedy ich nie było. Sławek zostawił Mariusza ze swoją żoną a sam wskoczył na piętro, by jeszcze raz uważnie przejrzeć pokoje. Jeśli są obserwowani a może nawet ktoś był w budynku podczas ich nie obecności. Zastanawiający był również fakt, że generator padł właśnie wtedy kiedy zginął Franek, następnego ranka jak gdyby nigdy nic wystarczyło podłączyć kilka kabelków i wszystko wróciło do normy. Ewidentnie ktoś ich obserwował, a nawet majstrował w ich urządzeniach. Można by podejrzewać kogoś kto tu wcześniej pracował. Ktoś musiał wiedzieć jak obsługiwać takie maszyny, ale generatory przeważnie są konstruowane na takiej samej zasadzie. 

Sławek wchodził do poszczególnych pokoi na piętrze i z każdego wychodził tak samo zawiedziony. Nie znalazł nic, żadnej poszlaki, która wskazywałaby, że ktoś był tu przed nim. Po godzinie sprawdzania wrócił do pokoju dowodzenia. 
-Pora przygotować coś do jedzenia.. macie jakieś życzenia?-  delikatnie zażartował Sławek
-Chyba nie mamy zbyt dużego wyboru- odpowiedziała Agnieszka 

To było pierwsze zdanie jakie wypowiedziała w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Sławek już prawie zapomniał jak brzmi cudowny głos jego żony. Stwierdził, że teraz musi być już lepiej, że wszystko będzie dobrze. Kiedyś się ułoży, a świat wróci do normy. Może wtedy postarają się o nowe dziecko i postarają się wypełnić pustkę po Franku. Choć wiedział, że nigdy tak nie będzie. Franek zawsze pozostanie w ich sercu. 

Mariusz obserwował przez okno szwendaczy. Szukał kogoś, czegoś co zwróciłoby jego uwagę. Czegoś co zasugerowałoby, że są obserwowani. Jedyna osoba jaka go obserwowała obecnie to była Agnieszka, która wciąż siedziała w tej samej pozycji. Prezentowała tak zwaną postawę zamkniętą. Ręce skrzyżowane na piersi. Jedna oparta płasko, druga zwinięta w pięść. Wiedział, że jest jej ciężko. Nawet nie próbował sobie wyobrażać jak to jest stracić tak małe dziecko. Od kilku dni wokół budynku kręciło się mało zombiaków, tak jakby zmieniły swój tor. Dlaczego wcześniej podróżowały tędy tak ogromne hordy? Może coś w ich pobliżu tak je interesowało? Może gdzieś wybuchło jakieś "ludzkie" powstanie.. 

Po zjedzonym posiłku, nastąpiło to co zawsze. Czyli Sławek wyruszył z Mariuszem na obchód budynku. Znowu zajęło im to ponad godzinę. Kiedy wrócili do pokoju dowodzenia, ku ich zdziwieniu Agnieszka stała na środku pokoju. Ale nie płakała, była zdeterminowana.. i ciągle gniotła coś w prawej ręce. 
-Kochanie? coś się stało? 
-Od dłuższego czasu jesteśmy obserwowani.. 
-Co Ty mówisz? 
-Franek.. oni go zabili.. bo chcą mnie..
-Co? Kochanie uspokój się, to nie Twoja wina..
Sławek podszedł do żony, żeby ją pocieszyć, przytulić. Przeraziły go słowa żony. Myślał, że jest lepiej, a tu wychodzi, że się jej pogarsza.. Kiedy próbował się zbliżyć odepchnęła go..
-Zostaw.. i przeczytaj to! 

Rzuciła w jego stronę, coś co wcześniej mocno gniotła w prawej ręce. Kiedy rozprostował papierową kulkę, i zaczął czytać momentalnie poczuł serce w swoim gardle..
-Sławek, do cholery co to jest? - krzyczał Mariusz
-Powiedz mi lepiej kiedy to znalazłaś!? Dlaczego tego nie pokazałaś? I do cholery było tego więcej?!
-Było w spodenkach Franka..
-Co? Czy Ty wiesz co zrobiłaś?! 
-Sławek! Pokaż mi to! 

Sławek rzucił Mariuszowi kartkę, a sam zaczął biec do drzwi wejściowych. Tak jak się spodziewał drzwi zostały otwarte i grupa uzbrojonych ludzkich szwendaczy pod przykrywką* wpadła do środka. Zanim zostali schwytani Mariusz zdążył wypuścić kartkę na podłogę. 

Skoro nie chciałaś nas słuchać, masz za swoje. Wiemy o Twoich badaniach na ciężarną szwendaczką. Dajemy Ci czas na oswojenie. Dokładnie za miesiąc mamy nadzieję, że będziesz gotowa do współpracy. 
                                                                                                                      Pozdrawiamy Naukowcy


******
-Cały czas próbuje złapać tą "stację" z której nadawała Lidia, ale bezskutecznie.. 
-Zauważyłaś, że coraz mniej mijamy szwendaczy? - zapytał Kamil
-Tak, bardzo mnie to dziwi.. Zaczynam czuć się bezpieczna i zbyt pewna..
-Pamiętasz, że jak zaczynamy się tak czuć to tylko wróży coś niedobrego? 
-Tak i bardzo się tego boję, ale wiesz co?
-Nie? 

Sara wskazała palcem przed siebie.
-Widać już cel naszej podróży.
Niebo było dziś wyjątkowo pogodne. Czuć było nocny przymrozek. Na niebie było tylko kilka chmurek, które starały się ominąć szpicę Pałacu Kultury. W dzisiejszych czasach każdy chce przetrwać... 



***********
Dziękuję, że jesteście.
Uważajcie na szwendaczy!
* pod przykrywką
- mam tu na myśli umorusanie się wnętrznościami, aby być niewidocznym dla szwendaczy

niedziela, 2 listopada 2014

24h

Moja doba jest za krótka..

Jeśli ktoś nadal tutaj zagląda to bardzo was przepraszam, ale obecnie muszę zawiesić blogi. Nie wyrabiam się z obowiązkami. Może to problem z moją organizacją.. nie wiem. Nie chce wrzucać notek robionych na szybko... bo nie o to tutaj chodzi. Powinnam wrócić w najbliższym czasie. Chociaż zastanawiam się czy nie lepiej dla was byłoby żebym zrezygnowała z pisania. Notki raz na miesiąc to raczej nie jest "poprawnie" prowadzony blog. 

Czas pokaże.. 

Mam nadzieję, że niedługo wrócę. 

Uważajcie na szwendaczy! 

środa, 15 października 2014

Żywy to znaczy lepszy

-Czy to była nasza Lidia?
-Jest duże prawdopodobieństwo.. ale powiedziała, że razem z profesorem Janem.. Nigdy nic nie wspominała, że ktoś z ich laboratorium przeżył.. Nie podoba mi się to.
-A jeśli ona chciała nas ostrzec?
-Ostrzec?
-No wiesz.. Mimo wszystko, że coś jest nie tak?
-Chyba jest jeden sposób żeby się przekonać..

****

Jesień w tym roku przyszła bardzo wcześnie. Zanim to wszystko nastało, często we wrześniu można było chodzić w ubraniach z krótkim rękawem, w krótkich spodenkach i trampkach na stopach. Niestety nie w tym roku. Na początku września nocne temperatury spadły do poniżej 5 stopni.. Podróże nocami stały się bardzo uciążliwe. Jedynym plusem niskich temperatur jest dłuższa świeżość jedzenia. W letnich miesiącach puszkowe jedzenie trzeba było zjadać od razu, bo nie wytrzymywało do następnego dnia. Skoro zmniejszyły się temperatury to i słońce nie dawało potrzebnego oświetlenia. Długo było ciemno i wcześniej zachodziło słońce. Skutkując mniejszą ilością godzin potrzebną do przemierzania Warszawy czy innych miejsc.. Na ulicach pojawiało się coraz więcej liści, które wysychając stawały się niebezpieczne. Dlaczego niebezpieczne? Pamiętacie jak w dzieciństwie, najlepszą zabawą było szuranie nogami wśród największej liczby liści? Obecnie nie jest to takie fajne, bo każdy szmer zwraca uwagę szwendaczy.. Niech nadejdzie zima..


****

-Myślisz, że w większych miastach mają łatwiej?
-Nie wiem Kochanie.. Czemu pytasz?
-Bo zastanawiam się, czy nie powinniśmy ruszyć do Warszawy..
Oliwia miała długie brązowe włosy i dość szczupłą sylwetkę. Dzień przed rozpoczęciem apokalipsy przyjechała wraz ze swoim narzeczonym do rodziców. Miał to być wyjątkowy niedzielny dzień. Rodzice mięli dowiedzieć się, że Tomek poprosił ją o rękę. Planowali skromny ślub tylko dla najbliższych, najlepiej rok później. Oliwia przygotowywała się do ogłoszenia rodzicom cudownej nowiny od kilku dobrych dni. Podczas wieczornych rozmów z mamą, gryzła się w język żeby się nie wygadać. Chciała im zrobić niespodziankę. Chociaż mama jak zawsze była czujna i kilka razy pytała co takiego wydarzyło się w jej życiu, że szczebiocze w słuchawkę. Planowali zostać na kilka dni w swojej małej miejscowości oddalonej od Warszawy o 50 km. Wieczorem Oliwia spakowała swoją walizkę i czekała, aż Tomek wróci z pracy. Była bardzo podekscytowana. Po skończonym pakowaniu porozmawiała jeszcze na skypie ze swoją najbliższą przyjaciółką. Obiecała jej, że podczas ich pobytu zorganizują wspólne spotkanie.

Tomek od zawsze był dobrym uczniem. Interesowała go chemia i biologia, aczkolwiek miewał problemy z językiem polskim. Jak to mówią nie można mieć wszystkiego. Uznawany był za klasowego przystojniaka. Każda dziewczyna chciała się z nim umówić. Brunet o niebieskich oczach był ideałem każdej koleżanki z klasy. Jednakże kiedy przypadkiem poznał Oliwię, żadna kobieta już nic dla niego nie znaczyła. Był w niej zakochany po uszy. Dzień przed apokalipsą był w pracy na zastępstwie, za swojego najlepszego przyjaciela. Tak się złożyło, że obaj pracowali w instytucie chemii fizycznej PAN. W sobotni wieczór zastępował Michała, ponieważ jego małżonka rodziła mu dziecko w pobliskim szpitalu wolskim. Po północy Tomasz wrócił do mieszkania, szybko spakował rzeczy i poszli spać. Następnego dnia czekał go trudny dzień. Przez całą noc śniły mu się koszmary. Rano stwierdził, że to dlatego, że bał się reakcji rodziców Oliwii.
W niedzielę spakowali swoje rzeczy i wyruszyli do Sochaczewa. Oboje byli zestresowani dlatego wybrali poniekąd krótszą drogę. Dom rodzinny Oliwi znajdował się poza granicami miasta. Rodzice, a może i przyszli teściowie cenili sobie spokój. Po kilku latach spokój został zakłócony. Po przeciwnej stronie, na wspaniałej łące, która była miejscem spotkań właścicieli psów, stała się osiedlem domków jednorodzinnych. Jednakże dość długo czasu zajęło mieszkańcom wynajęcie lub zakup tych domów, dlatego rodzice Oliwii postanowili posadzić drzewa wokół swojego domu. Z nadzieją, że niedługo wyrosną na określoną wysokość. W sumie nikt z drugiej strony i tak by ich nie podglądał bo domy stały bardziej poziomo. Jednakże jak ktoś się na coś uprze to już nie zmieni zdania. Po 5 latach wyrosły piękne tuje, które zablokowały dostęp wścibskim sąsiadom.

Wyjechali z samego rana. Kiedy wyjeżdżali z Warszawy na zegarkach nie było jeszcze 7 rano. Jednakże ku ich zdziwieniu po drodze napotkali dużą liczbę samochodów. Większość kierowała się na Gdańsk, mimo tego, że do wakacji jeszcze daleko. Może to studenckie wakacje.. Po 30 minutach jazdy zauważyli kilka wypadków po drodze. Co dziwne, przy żadnym z nich nie było policji. Jedynie pozostawione samochody. Jeden z nich spowodował ciarki na plecach Oliwii. Ostatni opuszczony samochód nie był w cale taki opuszczony. Przednie drzwi były otwarte i w środku widać było szamotającego się mężczyznę. Oliwię przeszły ciarki. Jednakże wiedziała, że nie mogą mu pomóc. Poza tym, myślała, że coś jej się przywidziało. Nie powinna wspominać o tym Tomkowi, to na pewno tylko wymysł jej wyobraźni.

Dalsza część drogi przebiegała pomyślnie. Przy nowym centrum handlowym skręcili w prawo i skierowali się do centrum. To co zobaczyli po drodze, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Wszędzie było pełno ludzkich szczątków. Grupa osobników walczyła ze sobą, a jeden z nich konsumował sam siebie.
-Boże co tu się dzieje? Co to kurwa jest?
-Tomek! Boje się.. Cholera..
-Dzwoń do rodziców..

Oliwia cała w nerwach wybrała numer do mamy. Pięć sygnałów i poczta głosowa. Wybrała numer do taty. Kolejne sygnały i nic. Ze łzami w oczach oznajmiła Tomkowi, że nikt nie odbiera. Chłopak jak na zawołanie wcisnął pedał gazu i pędził, przez centrum miasta. Żadna sygnalizacja nie działa. Po drodze musieli jechać okrężnymi drogami, bo kilka ulic było zablokowanych. Wtedy Oliwia zrozumiała, że wcale się jej nie przewidziało. Teraz w centrum widziała taką samą sytuację. Tym razem była to kobieta. Kobieta, która nie potrafiła się uwolnić, a do tego jej ruchy były bardzo powolne.

Kiedy dojechali do domu rodzinnego Oliwii, zobaczyli otwartą na szeroko bramę. Na środku stał samochód taty. Wokół niego znajdowały się przyrządy do mycia. Najprawdopodobniej tata chciał umyć samochód. Serce Oliwii prawie stanęło gdy pod garażem znalazła swojego najukochańszego psa. Ares leżał i nie oddychał. Cały był zakrwawiony i nie miał połowy swojego ciała. Jakby ktoś z ogromną siłą oderwał mu tylne łapy. Tomek podbiegł do Oliwii w ostatnim momencie. Chwilę później a upadła by na połowę swojego ukochanego psa. Przytuliła się do niego i zaczęła okropnie płakać.
-Co tu się działo.. -wyszeptał Tomek
-Nie wiem.. - łkała Oliwia.

Chłopak przytulając Oliwię rozglądał się po ogródku. Nic nie wskazywało na napaść, ale ktoś musiał zamordować psa.. tylko kto? Wtem kątem oka zwrócił uwagę, że ktoś porusza się na tarasie. Spojrzał w górę i zobaczył swoją teściową, która przytrzymywała drzwi, żeby ktoś się do niej nie dostał.
-Pani Marto!
-Dzieci, pomocy!
-Gdzie tata?
-On, tutaj.. on.. chce.. on..
-Proszę się uspokoić, gdzie jest pan Mirosław?
-Po drugiej stronie drzwi.. on chce.. on.. ta zaraza.. on.. zabił.. psa.. on.. Oliwio.. on.. zmienił się.. uważajcie..
-Zostań tutaj, a ja pójdę na górę. Zobaczę co się stało z Twoim tatą i niedługo wracam. Tylko proszę rozmawiaj ze swoją mamą.
-Dobrze.
Tomek pocałował swoją narzeczoną w czoło i wbiegł do domu. Wszędzie porozrzucane były jakieś przedmioty. Do tego, na ścianach znajdował się brązowy szlam. Jakby ktoś wpadł do stawu i miał na sobie zbyt dużą ilość glonu. Wbiegł do kuchni po nóż. Nigdy nie wiadomo co będzie trzeba zrobić.. Wchodził na schody kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk Oliwii.

Oliwia bała się zostać sama, ale musiała wspierać swoją mamę.
-Mamo, zaraz tam pójdzie Tomek, spokojnie wszystko będzie dobrze
-Ale..on.. on.. chce mnie zabić.. proszę uciekajcie.. zostawcie mnie.. nie mam siły już.. dłużej nie utrzymam.. ja.. kocham Cię córeczko..
Kiedy Marta powiedziała córce, że ją kocha momentalnie puściła klamkę od drzwi. Drzwi się otworzyły i na taras wyszedł, włócząc lewą nogą tata Mirosław. Nie wyglądał na obłąkanego.. Miał tylko zielonkawy kolor skóry. Złapał mamę za ramiona i ugryzł ją w szyję.. Chwilę później oboje wypadli przez barierkę i ich ciała rozdzieliły się od upadku.. Niczym ciało psa..

Oliwia podbiegła do nich, upadła na kolana i mocno zapłakała. Z osiedla na przeciwko szły szwendacze. Najwidoczniej przywołał ich hałas. Bo kochają wszystko co głośne. Głośne to znaczy żywe. Żywe to znaczy lepsze niż martwe...

***
-Chcesz wrócić do Warszawy?
-A Ty? -zapytała
-Chce żeby to wszystko się skończyło..






***
Wybaczcie mi moi drodzy, że tak rzadko zostawiam notki, ale zmieniłam uczelnię i staram się trochę przyzwyczaić i wdrożyć w nowy rok akademicki ;) Ale z opowiadań nie rezygnuje. Do następnego!

PS: Wszystkie miejsca, nawiązania do Sochaczewa są urozmaicone przeze mnie. Nie doszukujcie się czegoś czego nie ma :)

czwartek, 18 września 2014

Szatnia, zabiegowy, kostnica..

Współcześnie nikt nie zastanawia się jakby żyło się bez prądu. Jeśli zabraknie go na kilka godzin to już jest problem, a co dopiero na dobre kilka dni. Zasilanie w laboratorium padło kiedy burza wzrosła w siłę. Zmiana klimatu to jedno, ale szalejący wiatr i błyski co kilka sekund to widok w Warszawie bardzo rzadki. Najstarsi górale nie widzieli.. Jak jest szansa na znalezienie małego dziecka gdy wszędzie ciemno, a do tego od grzmotów trzęsie się ziemia. Wydawałoby się, że dziecko nie ma gdzie pójść. 

-Rafał.. nie wiem gdzie on mógł pójść. Nie mam zielonego pojęcia.. Musimy się rozdzielić
-Dobrze, słuchajcie. Znalazłem kilka naszych latarek, może wreszcie się przydadzą. Mariusz pójdziesz na dół do kostnicy. Ela Tobie przypadnie parter. Tomek jeśli możesz zostań tutaj w pokoju. My z Agnieszką pójdziemy na piętro. Pamiętajcie, że szukamy małego dziecka, które nie potrafi otwierać drzwi. Jednakże dla świętego spokoju możecie sprawdzić czy czasem mu się nie udało. Mariusz dla swojego bezpieczeństwa lepiej nie sprawdzaj kostnicy. Jedynie korytarz
-Zgoda
-Zgoda
-Ruszajmy

Każdy dostał swoje zadanie i wiedział co ma robić. Nie było ich zaledwie 15 minut. Dziecko nie mogło odejść za daleko. 
-Kochanie, spokojnie. Gdyby Franek wyszedł na zewnątrz musiałby przejść koło nas. Pewnie schował się gdzieś przed burzą, a teraz nie wie jak wyjść.
-Tak masz rację.. ale jest jeszcze drugie wyjście.. to prowadzące na ulicę.

Mariusz skierował swoje kroki wzdłuż stromych schodów. Nigdy nie rozumiał dlaczego do kostnicy schody były tak bardzo wąskie i strome. Latarka nie oświetlała zbyt dużo. Co 15 sekund słyszał grzmot i czuł jak trzęsie się ziemia. W głębi duszy miał nadzieję, że wszystko przeminie i szybko wzejdzie słońce. Wszystkie horrory zaczynały się w ten sam sposób..Zgasło światło, ktoś zaginął i nagle główny bohater czuje na swoim ramieniu czyjąś rękę. Kiedy drżąca dłonią z latarką kieruje strumień światła okazuję się, że to co zobaczy jest jego ostatnim widokiem. Przed zgaśnięciem latarki widzi uśmiech stwora, który chwilę później rozrywa mu wnętrzności. Jednakże jak się okazało korytarz prowadzący do sal z lodówkami był całkiem pusty.
-Franek! Tutaj wujek, wyjdź nie bój się wszystko jest dobrze..

Mariusz zatrzymał się na chwilę i wstrzymał oddech by wyostrzyć swój słuch. Miał nadzieję, że może mały odezwie się i razem wejdą na górę... Jednakże nic takiego się nie stało. Zrezygnowany skierował się do schodów. Musi im przekazać, że nikogo nie znalazł.


W tym samym czasie



Świetnie.. już zauważyłem, że nie jestem kierowany na ważne misje, ale czekanie w pokoju, w którym nie opuściły się rolety ze względu na brak zasilania to jakiś koszmar. Nie żebym się bał, ale zostałem stworzony do bardziej wymagających zadań. W głowie Tomka wiele myśli próbowało się przebić. Nawet odczuwał chęć do buntu, ale wiedział, że sam nie da sobie rady. Dzięki całej tej grupie jeszcze żyje. Może jeszcze kiedyś będzie im potrzebny do ważniejszych rzeczy. Żeby nikt nie miał do niego pretensji podniósł swój zacny tyłek z kanapy i obszedł pokój, świecąc latarką jak najniżej mógł. Każdy wyższy strumień światła mógł zainteresować szwendacza. Jednakże było ich wyjątkowo mało. Tomek pomyślał, że może wreszcie zmieniły trasę swojej wędrówki. 

-Może nawet zmądrzały - powiedział do siebie. 
Co i raz słyszał nawoływania swoich kolegów. Jeszcze się pewnie zejdzie. Dlatego bez względu na polecenia postanowił położyć się na kanapie i tylko na chwilę zamknąć oczy. Gdyby jakiś szwendacz się tu dostał to to usłyszy i zada mu cios prosto w skroń.. 


Na parterze




Parter był ogromny.. Korytarz w kształcie litery L. Wzdłuż znajdowało się kilka pokoi. Jeden przy samym wejściu należał do ochroniarza. Głównie pamiętała pana Władka.. Ciekawe jak potoczyły się jego losy, akurat w momencie wybuchu apokalipsy miał wolne. Może razem z żoną udało im się przetrwać. Ela krążyła po korytarzu oświetlając każdy kąt. Nigdy nie wiadomo gdzie schowa się małe dziecko, które boi się burzy. Po 20 minutach, wciąż niczego nie znalazła. Pozostały jej dwa pokoje. Po prawej stronie znajdowała się szatnia, a po lewej gabinet zabiegowy. Postanowiła zacząć od zabiegowego. Wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy już dawno przenieśli do ich pokoju dowodzenia. W zabiegowym pozostała tylko kozetka, biurko i popsuty stetoskop. W żadnym kącie nie było widać Franka. 
-Franek, Kochanie.. jesteś tutaj? - wyszeptała
Nikt niestety się nie odezwał. Spojrzała jeszcze raz i wyszła do szatni pielęgniarek. 


Na pierwszym piętrze

Rafał starał się pocieszyć swoją żonę jak tylko mógł, ale sam również przeżywał utratę syna. Nie mógł sobie darować, że wyszli na pogrzeb bez niego. Równie dobrze mógł spać na jego ramionach. Nikomu by nie przeszkadzał, a wiedzieliby, że jest bezpieczny. Musiał udawać przed żoną, że wierzy w znalezienie syna.. To bardzo trudne..
-Kochanie, musimy się rozdzielić. Ja pójdę w stronę balkonu, a ty idź w drugą. Tylko proszę bądź ostrożna. 
-Dobrze, będę wołać jakby coś się stało. 
Agnieszka poszła w przeciwną stronę, ale wiedziała, że specjalnie dostała tą bez balkonu. Dobrze wiedziała, że jej mąż podejrzewa, że Franek jest już szwendaczem i nic nie da się zrobić. Do sprawdzenia miała trzy pokoje. Każdy sprawdziła bardzo dokładnie, ale nikogo nie było w środku. W tym samym czasie Rafał sprawdzał pokoje po drugiej stronie korytarza. Jednak na koniec zostawił sobie wyjście na balkon. Burza powoli się uspokajała. Grzmoty słychać było już bardzo rzadko. Częściej widzieli błyskawicę. Kiedy nadszedł czas na wyjście na balkon, Agnieszka była przy nim.
-Szybko się uwinęłaś..
-Muszę to zrobić razem z Tobą. 
Wyszli na zewnątrz. W powietrzu było czuć zgniliznę, ale to nic dziwnego przy obecnych warunkach rozkładu. Nie padało, od czasu do czasu grzmiało i błyskało. Rafał przytulił swoją żonę i obserwowali dziedziniec. Jednakże to co ich zdziwiło to to.., że na dziedzińcu było bardzo mało szwendaczy. Może to burza ich wystraszyła? Nie wiadomo.. Postali jeszcze 5 minut i zeszli na dół. Może ich przyjaciele mięli więcej szczęścia.. 

Mariusz wspinał się po schodach do pokoju dowodzenia, kiedy usłyszał krzyk Tomka. Ostatnie stopnie pokonał w kilka sekund i wbiegł do pokoju gdzie był Tomek. Krzyk Tomka zawiadomił już resztę, ponieważ słychać było jak z góry zbiega Agnieszka z Rafałem. W pokoju dowodzenia, na łóżku leżał Tomek, a jego noga była gryziona przez małego Franka. Agnieszka kiedy to zobaczyła, zaczęła się wyrywać do swojego syna. Nie wierzyła własnym oczom. Jej synek stał się szwendaczem. Był tutaj cały czas.. Nikt go nie widział, nikt mu nie pomógł. Rafał stanął na wysokości zadania. Chwycił dziecko i nożem zadał cios w skroń. Agnieszka zaczęła przeraźliwie krzyczeć.. Jej synek nie żył. Zabił go jego własny ojciec. Nie rozumiała wtedy, że tak musiało być. 

Rafał nie miał czasu na łzy, musiał uratować Tomka. Jedynym ratunkiem powinna być amputacja nogi. Nie miał żadnych narzędzi. Mariusz poleciał do kostnicy bo narzędzia od sekcji. W kilka sekund Tomek stracił nogę od kolana w dół... Bez znieczulenia.. Żaden z nich nie chciał wiedzieć jakie katusze teraz przeżywa. Przygotowali mu zimne okłady. Mariusz starał się go uspokajać, a Rafał przytulił żonę i razem żegnali swojego synka.. 

-Jak szwendacz go ugryzł? Jak to możliwe?
Mimo tego, że w pokoju panował mrok, mężczyźni spojrzeli na siebie. 

-Skoro wszystko wydarzyło się w środku.. to gdzieś musi być szwendacz.. Tylko gdzie?- zastanawiał się Mariusz

Na odpowiedź nie musieli długo czekać. Sekundę później z  szatni dla pielęgniarek rozległ się przerażający krzyk.
-To Ela..! 



środa, 3 września 2014

MP3

Kilka historii. Każda toczy się w swoim rytmie. Żadna  grupa nie wie o istnieniu drugiej. Marcin z Lidią stoją przed zadaniem uratowania świata, który po części wygląda tak jak wygląda przez nich. Kamil dba o siostrę najlepiej jak umie, ale co z tego kiedy podróżują z Rafałem. We trójkę nigdy nie wiadomo jak daleko zajdą. Agnieszka wraz ze swoimi towarzyszami poszukuje synka. Stracili zasilanie. Podczas apokalipsy nie ma chyba nic gorszego prawda?

Nie mają o sobie pojęcia. Nie wiedzą czy mogą sobie ufać. Ich historie wzajemnie się nakładają. Zwiedzają miejsca, które wcześniej odwiedziła jedna z grup. 

Jednakże cały świat idzie dalej. Natura nigdy nie zwolniła, nawet wydawałoby się, że przyśpieszyła. To co zmieniło się w strukturze drzew i roślin już pewnie nigdy nie uda się naprawić. Łąki, pola bujne jak nigdy. Nikt ich nie przycina, nikt o nie nie dba. Rosną wysoko jak tylko potrafią. Czy kiedykolwiek ktoś o nie zadba? 

Kiedy kończy się lato, zmienia się pogoda. Dni robią się krótsze, zimniejsze, bardziej wietrzne. Coraz trudniej podróżować nocami. Księżyc już nie oświetla drogi tak łatwo. Latarki słabo przydatne. Czy kiedyś może być taki dzień, kiedy zabraknie baterii? Przecież kiedyś się skończą. Kiedyś człowiek chciał sobie ułatwić życie i zmienił latarkom ładowanie.. nie potrzebne były już baterie, wystarczy włączyć do gniazdka.. Będzie ładowała się automatycznie prądem. Tylko wiecie co? Podczas apokalipsy nie ma prądu.. Latarki stają się bezużyteczne.. 

Ciche podróżowanie również odpada. Wszędzie spadają liście i uszkodzone gałęzie. Każdy najmniejszy szmer wzbudza w zombiakach ochotę na jedzenie. Jednakże z miesiąca na miesiąc stają się bardziej osowiałe. Każda kreska mniej na termometrze dla tych co przetrwali jest katorgą. Jak zareagują na to szwendacze? Czy jest nadzieja, że śnieg, zima zamrożą ich wewnętrzne pozostałości po płynach ustrojowych? 

Nie wiadomo... 

****
Podróże stają się bardzo męczące. Kamil z Sarą i Rafałem starają się przetrwać każdy miesiąc. Od ostatnich wydarzeń w aptece i nie udanej ucieczce minęły dwa tygodnie. To jakby wieczność.
-Kamil.. krążymy wciąż po Warszawie, dlaczego nie możemy się udać do Pałacu Prezydenckiego tak jak zamierzaliśmy na samym początku? 
-Saro, zrozum to nie jest takie proste. Dobrze wiesz, że w centrum szwendaczy jest dużo więcej. Musimy iść obrzeżami, wszystkimi dzielnicami, żeby spokojnie dotrzeć do celu. Obiecuje Ci, że dojdziemy tam. Wszystko się uda. 
-Właśnie Saro, słuchaj brata. On czasem potrafi powiedzieć coś mądrego. Chyba, że to dotyczy mojej osoby. 
-Pozwolisz, że tego nie skomentuje?

Przez ostatnie dwa tygodnie Kamil prawie wcale nie spał. Podczas każdego odpoczynku brał wartę, żeby jego siostra mogła spać. Kiedy Rafał go zmieniał udawał, że  śpi żeby tylko nie dopuścić Rafała do Sary. Jednakże dziewczyna była innego zdania. Kiedy tylko mogła spędzała z nim czas. Wtedy nawet się śmiała. Kamil odczuwał to jako swoją porażkę. Przy nim ostatnimi czasy nawet się nie uśmiechnęła, a co dopiero żeby się śmiała. Nie potrafił jej pomóc. Próbował przekonać ją do brania witamin, żeby nie traciła sił, ale była upartą dziewczyną. Dobrze o tym wiedzieli. 
-Myślę, że powinniśmy znaleźć wolne mieszkanie w tym bloku. Zatrzymać się na kilka dni. Musimy zebrać trochę zapasów, ciuchów.. zbliża się zima.
-Kamil, myślisz, że podczas zimy zagrzejemy gdzieś miejsce? Nie wyobrażam sobie żebyśmy podróżowali w śniegu. A tym bardziej spanie na śniegu to nie jest moim marzeniem.
-Myślę, że do tego czasu będziemy już spokojnie z resztą ocalałych w Pałacu Prezydenckim. Rafale zostaw nas samych.
-Jak sobie życzysz.

Kamil poczekał, aż Rafał wyszedł. Spojrzał na swoją siostrę. Z dnia na dzień było jej coraz mniej. Wszystkie ciuchy jakie udało im się znaleźć po drodze wisiały na niej jak na kiepskim manekinie. Szarą bokserkę zastąpiła zieloną bluzką z długim rękawem. Swoje ulubione granatowe jeansy musiała zostawić w poprzednim lokum. Teraz miała na sobie czarne obcisłe sztruksowe spodnie, które zapewniały jej ciepło kiedy nie mieli ze sobą innych okryć. 
-O czym chcesz porozmawiać?
-O Tobie..
-O mnie?
-Tak. Martwię się. Zostaliśmy sami, a mam wrażenie, że wcale mnie już nie potrzebujesz. Nie chce być dla Ciebie ciężarem. Z ogromnym bólem, ale mogę Cię zostawić pod opieką Rafała..
-To nie tak.. Po prostu przypominasz mi rodziców. Pamiętasz jak zawsze wszyscy Ci dokuczali, że pół twarzy należy do mamy, a drugie pół do taty?
-Tak.. to było okropne
-Nigdy tego nie dostrzegałam, aż do teraz.. Tak bardzo mi ich brakuje. Nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie wiem jak pójść dalej. Nie wiem jak mogłeś zostawić swoją żonę w lesie.. Skąd masz na to siłę? Jaki jest sens naszego uciekania? Może powinniśmy dać się ugryźć i zostać w naszym rodzinnym mieście? 
-Dlaczego nie mówiłaś wcześniej? Uważasz, że jestem takim silnym gościem?
-A nie?
-Moja droga.. co noc mam przed oczami moją ukochaną żonę i moją córkę. Jak zostawiam je w lesie. Jak chwytają się za ręce i wchodzą w głąb lasu. Mam przed oczami mojego syna, którego zostawiłem w przydrożnym barze, żeby tylko uratować resztę. Nie dałem rady.. Czuję, że zawiodłem.. Wtedy udało mi się dotrzeć tutaj. Jesteś cała i zdrowa. Muszę o Ciebie zadbać. Może chociaż tego nie spieprzę.. 

W takich momentach łzy płyną samoczynnie. Kamil nie krył jak bardzo jest mu przykro. Sara nie mogła powstrzymać swoich łez. Wiedzieli, że mają tylko siebie. Nie mogą tego zepsuć. Nie mogą się stracić.
-Mam takie głupie marzenie.. że jak już ktoś wymyśli lekarstwo. Uda mi się odnaleźć moją żonę i córkę.. że będę mógł aplikować im tą szczepionkę czy co to tam będzie. Marzę, że jeszcze je odzyskam.. Choć wiem, że to nigdy się nie wydarzy
-Obiecaj mi, że nigdy mnie nie opuścisz. A ja pomogę Ci odnaleźć Klaudię i Anię. 
-Obiecuje!

Kamil usiadł obok swojej siostry i przytulił ją jak nigdy wcześniej. Obojgu po policzkach płynęły łzy, ale potrzebowali takiego rozwoju sytuacji. Po pewnym czasie zdali sobie sprawę, że jest trochę za cicho. Rafał nigdy nie siedział cicho, zawsze coś śpiewał, albo nucił. 
-Nie sądzisz, że jest za cicho?- zapytała Sara
-Zostań, sprawdzę to..

Zbliżył się do drzwi, delikatnie nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz. Mieszkanie, które wybrali było małą kawalerką. Wychodząc z pokoju znalazł się od razu w korytarzu. Zajrzał do kuchni i łazienki, ale nikogo nie było. Przed wyjściem na korytarz użył judasza, żeby zorientować się jak wygląda sytuacja na zewnątrz. Niestety na zewnątrz panował półmrok co uniemożliwiło jakiekolwiek rozeznanie w terenie. 

-Saro, nie ma go. 
-Pewnie zaraz wróci. Poczekajmy na niego w środku
-Nie ufam mu. Pójdę go poszukać. Proszę zamknij drzwi. Nikogo nie wpuszczaj. Obiecaj, że nic się nie stanie..
-Obiecuje, spokojnie. Wróć za 30 minut. Jeśli nie znajdziesz go do tego czasu zmienimy lokum. Powiedz mi tylko dlaczego mu nie ufasz?
-Wyjaśnię Ci to później, obiecuje

Przed wyjściem ucałował swoją siostrę w policzek. Wyszedł na korytarz. Jak najciszej starał się dotrzeć do schodów. Jednakże nie musiał daleko iść. Z mieszkania na końcu korytarza z numerem 143 dochodziły odgłosy skrzypienia, delikatnych jęków i westchnień. Poruszając się na palcach chłopak zbliżył się do drzwi, które były lekko uchylone. Był w 100% pewien co tam znajdzie. Przez ostatnie dwa tygodnie Rafał nie opuszczał ich na krok. To mogło tylko znaczyć, że jest spragniony doznań. Kiedy zajrzał do pokoju 143 wcale się nie zdziwił. Sytuacja podobna jak ta w aptece. Szwendaczka, która miała obcięte ręce i usta. Jednakże ta nie poruszała się w charakterystyczny dla zombie sposób. Dopiero po chwili Kamil zdał sobie sprawę, że w skroń ma wbity nóż. Tym razem Rafał bzykał martwą szwendaczkę.. To tak jakby poszedł level wyżej.. 

Nie chciał, żeby Rafał go zauważył, dlatego szybko wrócił do mieszkania, w którym czekała na niego Sara. Zapukał delikatnie i po chwili siostra otworzyła drzwi. 
-Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. 
-Bo powiedzmy, że tak było. Proszę zamknij drzwi. Nie możemy wpuścić tutaj Rafała. 
-Bo?
-Bo właśnie trzy mieszkania dalej bzyka się z martwą szwendaczką, której obciął ręce i usta..
-Co? 
-To co słyszałaś. Musimy coś z tym zrobić.. 
-Poczekaj.. najpierw posłuchaj tego.
-Co to?

Sara wyszła do kuchni i za chwilę wróciła z małym urządzeniem, które wyglądało na kieszonkowe radio.
-Czy to radio?
-Tak, myślałam, że to mała MP3, ale posłuchaj sam..
Dziewczyna podała Kamilowi czarne douszne słuchawki. Chłopak był wielce zdziwiony. To co przed chwilą zobaczył było niczym w porównaniu z tym co usłyszał..

... Jeśli ktokolwiek mnie słyszy.. Wszyscy, którzy żyją mogą otrzymać pomoc w Pałacu Kultury i Nauki. Nie bójcie się.. Mam na imię Lidia i jestem biologiem molekularnym, pracuję nad antidotum. Jeśli ktokolwiek mnie słyszy, proszę.. razem z profesorem Janem..

Nagranie zostało przerwane. 

***

W tym samym czasie.
-Kurwa mać! Mówiłem Ci, co masz powiedzieć. Nikt nie polecał Ci wymieniać moich jakichkolwiek danych! Mamy ściągnąć tutaj jak najwięcej ludzi. Przecież na kimś musimy pracować.
-Jesteś potworem! - krzyknęła Lidia
-Nie Kochanie, oboje jesteśmy. Ktoś na pewno słyszał Twój apel. Zanim się obejrzysz będziesz pracować na swoich najbliższych.
-Chyba śnisz!
-Chłopcy! Przyprowadźcie Marcina. 






niedziela, 17 sierpnia 2014

Błysk, Grzmot..

Po ugryzieniu przez małą istotkę Kaśki nie udało się uratować. Chciałam utrzymać ją jak najdłużej przy życiu. Po kilku minutach straciła przytomność. Kiedy się obudziła, była już szwendaczem. Mogliśmy zostawić ją przy życiu, żeby na niej pracować. Nawet tego chciała, ale nie mogłabym pracować na swojej bliskiej koleżance z pracy. Pracy już nie ma. Świata już nie ma. Są tylko okropne szwendacze. 
**
-Agnieszko?
-Tak?
-Musimy coś zrobić z Kasią. Nie możemy jej tutaj trzymać. Wiem, że wbiliśmy jej nóż w skroń, już się nie obudzi, ale mimo to, trzymanie jej w kostnicy jest bez sensu. Z drugiej strony, nie  wyobrażam sobie "wypuszczenia" jej do innych szwendaczy. One na naszych oczach by ją zjadły.
-Tak masz racje. Musimy ją pochować. Na dziedzińcu, wykopmy grób i tam ją pochowamy. Musimy zachować choć trochę człowieczeństwa.
-Dobrze, zaraz z chłopakami wykopiemy dół. Jak się trzymasz? 
-Kochanie.. straciłam bliską mi osobę.. Jak mogę się czuć? Mam wrażenie, że to wszystko moja wina. To ja się uparłam, żeby uratować to dziecko. Siedziałam z nią wiele godzin i nic mi nie zrobiła. Dlaczego ugryzła Kasię? 
-Nie wiem.. Wiem tylko, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jesteś nam potrzebna. Dlatego.. zostałaś. 
-Zwołaj zebranie w naszym pokoju. Pora wziąć się do roboty. 

Straciłam całą energię. Jeszcze kilka dni temu byłam pewna, że uda nam się coś zrobić dzięki małej istotce. Myślałam, że uda mi się.. sama nie wiem co. Na pokonanie apokalipsy potrzeba czasu, badań. Nie wiadomo jak długo wytrzymamy.. Niedługo jedzenie z pobliskich sklepów się skończy. Dalsze podróże są całkowicie bez sensu. Nie można narażać ludzi na coś takiego. Grupa jest coraz mniejsza. Dobrze chociaż, że została jeszcze jedna kobieta. 
Dlaczego uznali mnie za swojego przywódcę? Przecież, jestem tak samo wykształcona jak oni. Nie powinnam być przywódcą. Nie mogę dowodzić. Jestem wrakiem człowieka.. Nie mogę..

-Witajcie Kochani.. Została nas mała grupa. Każde z nas uciekło przed śmiercią. Straciliśmy Kasię. Musimy ją należycie pochować. Musimy zrobić to jeszcze dziś przed zmrokiem. 
-Wszyscy tego chcemy Kochanie. Razem z Tomkiem i Mariuszem weźmiemy łopaty z piwnicy i wykopiemy odpowiedni grób. Będziemy się nawzajem pilnować i odciągać grupę szwendaczy. Ostatnio jest ich mniej na dziedzińcu, ale wszystko może zwrócić ich uwagę.
-Dziękuję wam. Kolejna sprawa.. Co mamy zrobić z małą istotką? Zostawiliśmy ją w lodówce numer 5. W tej, w której wcześniej był mały szwendacz, który zaatakował Mariusza.
-Mały skurczybyk- odparł Mariusz 
-Tak jak mówiłam. Nikt do niej nie zaglądał od śmierci Kasi. Utrzymujemy ją przy życiu? Czy pozbywamy tak jak innych?
-Z jednej strony łatwiej byłoby nam ją badać, bo ona zaraziła się tym od własnej matki. Przeżyła ciąże. Nadal pobierała składniki. Ma wykształcone serce, płuca, a nawet surfaktant. Mimo porodu była w lekkiej śpiączce i niestety obudziła się w złym momencie, szczególnie dla Kasi. Niestety nigdy nie dowiemy się, co wydarzyło się tam na dole..
-A kamery?
-Co?
-Czy w kostnicach macie kamery?
-Oczywiście, że mamy tylko, że jakbyś nie zauważył takie rzeczy od dawna nie działają. Zapasowe zasilanie nie wystarczy na długo, a wtedy będziemy żyć w całkowitej ciemności.
-Fakt, cholera nie mogę się przyzwyczaić, że takie udogodnienia już dawno nie działają.. 

Rozmowa toczyła się dalej. Każdy wypowiedział swoje zdanie na temat małej istotki. Nikt nie był pewny swoich poglądów. Przecież to małe dziecko.. Inaczej patrzysz na szwendacza, który jest dzieckiem.. Ciężej jest go zabić.. unieszkodliwić.

-Dobrze, sprawę małej istotki dokończymy potem. Teraz chciałabym powiedzieć wam coś bardzo ważnego
-Słuchamy..
-Kochanie?
-Daj mi skończyć.. 

Sławek patrzył na mnie wzrokiem pełnym dumy z jednej strony, a  z drugiej widziałam jak bardzo jest udręczony. Jak sytuacja go przerasta. 

-Chciałabym, przestać być waszym przywódcą. Wiem, że nigdy nie dostałam takiego odznaczenia od was, ale tak się czuję. Nie potrafię nam pomóc. Obecnie czuje, że mogłabym nam tylko zaszkodzić. Nie mogę wam/ nam pomóc..
-Agnieszko, co Ty wygadujesz! Jesteś najlepszym przywódcą, jakiego mogliśmy mieć. Myślisz, że ja mogłabym być na Twoim miejscu? Już dawno byśmy zginęli, a Ty zawsze masz pomysł. Działasz szybko..
-Też tak uważam, jesteś ogromnie inteligentną kobietą. Wtedy kiedy opowiadałaś historię o kuru, a ja wróciłem cały zakrwawiony, jako jedyna przybiegłaś, żeby opatrzyć moje rany, których nie miałem, ale widziałem w oczach Elki i Kaśki ogromne przerażenie..
-Mariusz.. nie przesadzaj..
-Ale on ma racje. Wszyscy dobrze wiecie, że nie miałem tutaj super funkcji. Byłem zwykłym nosicielem od jednego laboratorium do drugiego. To prawda czegoś się nauczyłem, ale to tylko dzięki Tobie. To Ty uważałaś, że mam talent i kiedy nikt nie patrzył uczyłaś mnie podstaw patologii i przeprowadzania badań.. Jestem Ci za to wdzięczny.

Nie mogłam uwierzyć w to co słyszałam. Każde z osobna mówiło jak bardzo im zależy na mnie i jak bardzo przyczyniłam się do tego, że żyją.. Ale mój mąż..
-Kochanie.. gdyby nie Ty.. nie byłoby mnie tutaj. Kiedy wybuchła apokalipsa nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Czy jechać do domu czy do Ciebie, czy Franka trzeba odebrać z przedszkola. Nie miałem zielonego pojęcia. Siedziałem w samochodzie i patrzyłem na gryzących się ludzi. Dopiero Twój telefon obudził we mnie bohatera.. Wiedziałem co mam zrobić..

-Chcecie mi powiedzieć, że nadal mam być waszym "przywódcą"? Nie czuję się na siłach.. 
-To może bądźmy wszyscy razem, jako jedna grupa. A jak już dojdziesz do siebie to się zastanowimy. Strata Kaśki to ogromna rzecz, ale może być gorzej.. 

Ela jak zawsze miała racje. Najważniejsze teraz było utrzymanie się przy życiu. Nic więcej nie można zrobić.

-Dobrze.. jak pochowamy Kasię to zaczniemy badania nad małą istotką
-Jesteś pewna?- zapytał Tomek
-Nie.. ale nie mogę siedzieć z założonymi rękami. 

***

Podczas apokalipsy przeprowadzenie pogrzebu wcale nie jest łatwą rzeczą. Ogrodzenie wokół laboratorium już dawno zostało przerwane. Szwendacze przechodziły jak gdyby nic się nie stało. 
-Pochowajmy ją tutaj, blisko lab, myślę, że z najwyższego piętra będzie widać. Nie będzie trzeba wychodzić na zewnątrz.
Sławek razem z Tomkiem kopali dół, do którego za chwilę złożymy ciało Kasi. Mariusz starał się bezgłośnie zabijać szwendaczy, którzy chcieli przeszkodzić w całej uroczystości. Razem z Elą starałyśmy się przygotować mentalnie do tego zdarzenia. 
-Powinnyśmy złożyć z nią coś, ważnego dla niej. Może jej tego brakować.
-Ale co?
-Może stetoskop?
-Myślisz, że obrazi się jak jej damy ten popsuty?
-Myślę, że nie.

Stetoskop z uszkodzoną głowicą włożyłam do kieszeni, żeby wrzucić go do grobu. Jeszcze trzeba było owinąć Kasię w jakieś prześcieradło, żeby nie kłaść jej bez niczego. 
Po kilku chwilach wszystko było przygotowane. 
Jak na zawołanie zerwał się wiatr. Szwendaczy bardzo to denerwowało, nie potrafiły iść pod wiatr.. Co chwila się przewracały, ale to dało nam chwilę do przeżycia odpowiednio tej chwili.. Mój mąż położył Kasię w grobie i już po chwili zaczęli ją zakopywać. W ostatniej chwili przypomniało mi się, że miałam włożyć stetoskop. Nie mogłam powstrzymać łez.. Podczas apokalipsy śmierć bliskiej osoby to dopiero początek.. 
Na niebie pojawiało się coraz więcej chmur. Zaczynało kropić. Chłopcy szybciej zakopywali grób. Pozostało jeszcze wbicie krzyża, niech bóg ma ją w opiece. Bóg? On by na to nie pozwolił. 

-To już chyba wszystko, wracajmy do środka.

Sławek przytulił mnie mocno i ruszyliśmy do laboratorium. Po drodze zabijając kilka upartych szwendaczy. Jak gdyby nigdy nic. Kiedy weszliśmy do laboratorium już porządnie padało. Nagle usłyszeliśmy grzmot. Okropny grzmot. Zatrzęsła się ziemia.. Przez okna widzieliśmy przeraźliwe błyskawice. Na przemian różowe, niebieskie, białe.. Jesteśmy bezpieczny prawda? Przecież nic nie może się stać. 
Poszłam do naszego centrum dowodzenia, wcześniej zostawiłam tam śpiącego Franka. 
Moje serce zaczęło bić szybciej. Nie było go na łóżeczku..
-Franek! Gdzie jesteś? Franek!
-Kochanie co się stało?
-Nie ma go.. Nie ma Franka
Zalewałam się łzami. Serce waliło mi jak oszalałe. Nigdzie nie było mojego synka. Nigdzie.. 
Błysk
Grzmot
-Spokojnie, przecież nic mu się nie stało. Może poszedł do łazienki
Błysk
Grzmot
Ciemność. Padło zasilanie..

-F R A N E K ! 


********
  :* dla was drodzy czytelnicy :)

niedziela, 3 sierpnia 2014

Mama


-Czy domyślacie się gdzie jesteście?

-Nie bardzo, bo mam worek na twarzy!
-Lidia, jak zawsze bardzo drapieżna, a może Ty Marcin?
-Skąd znasz nasze imiona?!
-Chłopcy, proszę zdejmijcie naszym przyjaciołom worki.
Najgorsze uczucie jakiego można doświadczyć to przebywanie w ciemnym nieprzepuszczającym światła worku, a następnie zdjęcie go, co skutkuje dotarciem światła do oczu z każdej strony... Ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Znajdowaliśmy się tak jakby na balkonie, z drucianą siatką przy balustradzie, było wietrznie..
-Cholera czy to Pałac Kultury?
-Ależ panienka bystra, nie spodziewałem się.
-Grzeczniej proszę!
-Marcin uspokój się, wszystko ok.
-Zdobywacie dodatkowe punkty za przebiegłość, a teraz chyba pora żebym przedstawił wam osobę, która jest głównie odpowiedzialna za całe to uprowadzenie.
Wtedy na taras widokowy wszedł profesor JAN.


Wyglądał dużo gorzej niż go zapamiętałam. Zawsze miał nienagannie uprasowany garnitur, krawat w różnych odcieniach granatu i błyszczące czarne pantofle. Jednakże podczas apokalipsy jego strój zmienił się diametralnie. Spodnie od garnituru zastąpił sztruksowymi spodniami, koszula zmieniła się w zwykłą koszulkę polo, bez marynarki, bez krawata, bez pantofli. Profesor Jan jakiego nigdy nie było mi okazji spotkać. Mimo wszystko wyglądał bardzo świeżo i co od razu zwróciło moją uwagę, miał krótko przystrzyżoną brodę, której nigdy wcześniej nie zapuszczał. Zbliżał się do nas bardzo powoli, jak gdyby miał problem z robieniem choćby najmniejszego kroku. 
-Myślę, że nie spodziewaliście się mnie, ani całej tej akcji z porwaniem?
-Muszę przyznać, że wszystko stało się tak szybko, że  nawet nie zdążyłam wziąć Cię pod uwagę
-Nie pamiętam, żebyśmy przechodzili na TY. Grzeczniej proszę panno Lidio. 
-Chyba nie uważasz, że będziemy zwracali się do Ciebie per pan po tym wszystkim co zrobiłeś?
-Marcin, Marcin, Marcin, jak zwykle.. pełen odwagi, uczucia. Każdy dobrze wiedział, że miałeś ochotę na naszą młodą biolożkę. Widzę, że Ci się udało! 
-Kurwa.. nie Twój interes, w kim pokładam swoje uczucia. Nie powinno Cię to wcale interesować!

Nawet nie wiem kiedy Marcin wstał i kierował się w stronę Jana. Oczywiście wszyscy jego podopieczni byli szybsi i już za chwilę Marcin leżał na podłodze. Ludzie Jana byli wyszkoleni niczym wojskowi. Nawet nie wiem kiedy zaaplikowali Marcinowi usypiająca miksturę. Przez najbliższe dwie godziny, muszę liczyć wyłącznie na siebie. 

-Skoro jesteśmy sami, nie licząc wszystkich moich pracowników, możemy sobie trochę porozmawiać o Twojej roli w całej tej apokalipsie. Muszę przyznać, że gdybyś podała mi wcześniej lepsze argumenty, to może zrezygnowałbym z aplikacji tej szczepionki. 
-Wątpię. Miałeś głęboko w dupie to co mówię. Dla Ciebie liczył się tylko rozgłos. No i co? Masz swój rozgłos. 
-Zamknij się, kiedy do Ciebie mówię! Masz milczeć! Nie po to śledziłem Cię tym pieprzonym czołgiem, żebyś mi teraz odwalała głupoty.
-A więc czołg był Twój?

Wtedy uderzył mnie w twarz po raz pierwszy. Uderzył z całej siły. Tylko dlatego, że zadałam mu pytanie podczas jego monologu. Ile razy było tak wcześniej podczas naszych rozmów w laboratorium. Cholera już wtedy na pewno świerzbiły go ręce, ale się powstrzymywał bo obowiązywało go prawo.

-Jak będziesz grzeczna już nigdy więcej tego nie zrobię. Jesteś zbyt piękna, żeby obijać Ci twarzyczkę. To na czym to ja skończyłem? Ah tak, moi ludzie śledzili Cię moim cudownym czołgiem, który wziąłem sobie od naszego wojska. Prezydent trochę się przeciwstawiał, ale moi ludzie się nim zajęli.
-Zabiłeś prezydenta?

I znowu to samo.. Tym razem uderzył mnie dużo mocniej.. Cholera! Skąd on bierze siłę na to?

-Kurwa Lidia! Pytania będą później. Nie nauczyli Cię na tych Twoich studiach żeby nie przerywać prowadzącemu.
Wiem, że chciał mnie upokorzyć przy wszystkich i sprowokować do wygłoszenia odpowiedzi, ale tym razem milczałam. Nie chciałam dostać jeszcze raz w obolały policzek.

-Grzeczna dziewczynka. Daj mi skończyć, a potem powiesz co Ci ślina na język przyniesie. Otóż śledziliśmy Cię czołgiem i cholera jasna dobrze się ukrywałaś, albo moi ludzie są idiotami. Dwóch już skończyło swój żywot, przez to, że Cię zgubili. Cholera jasna, dali się wykiwać młodej biolożce. Przecież dobrze wiem, że nie byłaś zbyt zorientowana w terenie, a co dopiero na życiu. Przecież Twoje życie opierało się tylko na tym pieprzonym laboratorium. Żadnego faceta, dziecka, rodziny. Byłaś jedną wielką porażką, ale muszę przyznać, że wiedziałaś całkiem sporo. Wyciągałaś wnioski. Gdyby nie Ty, pewnie nikt nie zrozumiałby co przygotowujemy w laboratoriach. Oczywiście szczepionki miały iść do pewnej grupy osób, która umożliwiłaby mi objęcie rządów w tym kraju. Moja droga, nie rób takich oczu. Prezydent i tak by umarł i tak. Wciąż jako zakładnika mamy jego żonę. Biedna nadal myśli, że jej mężulek żyje. Kiedyś przyjdzie taki moment, że będzie trzeba przekazać jej złe wieści. Tylko wiesz co odkryliśmy? Ah no tak, nie mówisz. Odkryliśmy, że nie ważne jak człowiek zginie i tak zamienia się w to bezmyślne zombie. Coś zrobiliśmy nie tak.. Bo przeniosło się na wszystkich ludzi, nie tylko tych zarażonych. Tylko, że ja wiem czyja to wina. Twój chłopaczek stwierdził, że uda mu się mnie pokonać i zrobił najgorszą głupotę świata. Rozpylił szczepionkę, choć myślał, że to antidotum. Dobrze to może masz jakieś pytania?
-Kilka... 
-Zamieniam się w słuch. 

*****

-Kamil, do cholery co Ty robisz? Dlaczego uciekamy? Dlaczego nie czekamy na Rafała? Nie możemy tak postąpić!
-Proszę, Saro, uwierz mi, że mam powód dla którego nie możemy poczekać na Rafała. 
-Chce to zobaczyć. Nie interesuje mnie to. Pokaż mi to! 
-Co ma Ci pokazać? Gdzie się wybieracie?
-Rafał?

I tyle by było z mojego planu. Moja siostra zbyt długo się opierała.. A teraz jak mam nie wyjawiać mu, że widziałem go podczas robienia sobie dobrze ze szwendaczką? Cholera!

-Rafał, widziałem dość dużą hordę szwendaczy, dlatego musimy stąd uciekać. Miałem nadzieję, że spotkamy Cię po drodze.
-Jasne.. Byłem w pobliskiej aptece i wziąłem kilka potrzebnych rzeczy. Plaster, bandaż, może nam się przydadzą podczas całej podróży.
-Dobrze bracie, to teraz w drogę.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że moja siostra na sam widok Rafała, dostawała energii i była pełna życia. Cholera! Mam nadzieję, że nie zakochała się w tym facecie. Jak mam jej wytłumaczyć, że z nim coś jest nie tak. Muszę jej pilnować nocami. Możliwe, że podobają mu się tylko szwendaczki, ale na żywą istotkę nie spojrzy. Cholera, a może podniecają go trupy?

******
-Pierwsze pytanie jakie mam dla Ciebie to dlaczego mnie szukasz? Drugie czemu podmieniłeś fiolki i pozwoliłeś Marcinowi rozpylić antidotum, które było szczepionką?, a po trzecie
-Spokój, spokój. Nie zadawaj mi za dużo pytań na raz bo to już nie ten wiek i zapomnę pierwszych trzech.
-Dobrze, najpierw te dwa.
-Sprawa jest dość prosta. Brałaś udział przy powstawaniu tej szczepionki dlatego powinnaś brać udział w szukaniu antidotum, dla całego świata. Wiadomo chciałem uzyskać władzę nad światem, ale nie w taki sposób. Obecnie nie mogę władać nikim. No dobrze, może waszą dwójką, ale z całym szacunkiem nie interesuje mnie to. Drugie pytanie było o fiolki. Wiesz, akurat podsłuchałem rozmowę Marcina i tego pomocnika od wentylatorów. Sprawa jest prosta. Stwierdziłem, że w ten sposób szybciej moja szczepionka dostanie się do ważnych osób w naszym kraju. Markery były nastawione na konkretną grupę krwi, akurat tak się składa, że większość pomocników  prezydenta ma tą samą grupę krwi. Nie wiem czy to był celowy zabieg.. Działania Marcina bardzo by mi pomogły. Choć wiem, że narażałem dużą grupę osób. Tylko nie wiem dlaczego szczepionka zaczęła atakować inne osoby, z inną grupą krwi.
-Trzecie pytanie.. dlaczego Pałac Kultury?
-Oh, to bardzo proste. Jesteśmy na najwyższym piętrze. Zablokowaliśmy windy, a w sumie zrobiło to wojsko przed nami. Wszyscy, którym nie udało się uciec już dawno zamienili się w szwendaczy. Drzwi na samym dole są otwarte, więc każdy mógł tutaj wejść i wyjść. Do nas na taras widokowy można dostać się tylko poprzez liny, którymi dostałaś się Ty ze swoim kochasiem. Wszystko jest odpowiednio zabezpieczone. Po prostu jesteśmy bezpieczni. Na razie szwendacze nie potrafią skakać wyżej niż jak potrafiły ich ciała wcześniej.
-Jak to?
-Prosta sprawa. Szwendacz ma cechy ciała swojego właściciela. Po prostu jak Ty byś stała się szwendaczką umiałabyś skakać tylko na wysokość pół metra. Myślę, też że szwendacze mają cień pozostałości swoich umiejętności. Dlatego niektóre wsiadają do samochodów, choć nie potrafią ich obsłużyć.
-Nigdy czegoś takiego nie widziałam.. 
-Bo dotyczy to tylko kilku szwendaczy. Jestem pewny, że widziałaś tylko nie zwróciłaś uwagi. Dobra jeszcze jakieś pytania?
-Jedno, a w sumie dwa. 
-Dajesz 
-Gdzie mamy pracować i co jeśli odmówię?
-Moi ludzie będą transportować was do tajnego laboratorium, które znajduje się pod Pałacem Prezydenckim. W pobliskim szpitalu jest grupa naukowców, która sama zabarykadowała się w swoim laboratorium i starają się coś wymyślić. Staram się z nimi skontaktować, ale nie chce ich wystraszyć. Dlatego będziesz nam potrzebna. Przed Twoimi badaniami będziesz musiała się zgubić i poudawać, że potrzebujesz ich pomocy, a w odpowiednim momencie my wkroczymy. A jeśli chodzi o Twoją odmowę, to raczej nie wchodzi w grę. Zapomniałem Ci przedstawić kogoś..
Nie miałam pojęcia o kim mówi. Byłam pewna, że zaraz wyjdzie Sara, albo Kamil, ale... Ludzie Jana przyprowadzili moją mamę. Kobietę, której nie mieszałam w moje życie naukowe. Każdemu w pracy mówiłam, że moi rodzice umarli.. A tutaj ona? Jak on do niej dotarł..
-Zostaw moją mamę! 
-Zastanów się  czy chcesz odmówić, bo dosłownie przed chwilą podaliśmy jej szczepionkę. Jednakże żeby mieć z Ciebie pożytek trochę ją zmodyfikowałem. Myślę, że masz dwa tygodnie, kiedy nagle wszystkie objawy uderzą. Nie będzie dla Twojej mamy ratunku, jeśli sama go nie stworzysz.. Myślę, że właśnie się dogadaliśmy. Zaczynasz od jutra
-Dobrze, ale nie chce żadnych obcych ludzi. Tylko ja i Marcin. 
-Jak sobie życzysz złotko...


*****
Dziękuję, dziękuję :) Wiem, że posty są rzadziej niż obiecywałam.. Staram się jak mogę :) 

niedziela, 20 lipca 2014

Obiekt chroniony

Od naszego rozdzielenia z Lidią i Marcinem minęły trzy tygodnie. Podróżujemy bardzo powoli w trójkę. Ja, Sara i Rafał. Nie bardzo ufam temu typowi. Wieczorami wybywa na przeszukiwanie mieszkań. Niby ma nam to pomóc. Ma dostarczyć pożywienia, ale jak dla mnie ten człowiek jest dziwny. Kierujemy się do centrum. Będąc w jednym z mieszkań na ścianie zobaczyliśmy napis jednej z grup. Podobno jest tam bezpiecznie i można uzyskać schronienie. W sumie nie dziwota, że miejscem spotkań jest Pałac Kultury, wiedzą o nim nawet przyjezdni, którzy znaleźli się w mieście przez przypadek. 
Od kilku dni mieszkamy w trzy pokojowym mieszkaniu na Woli. Postanowiliśmy nie przechodzić przez Bemowo. Rafał twierdzi, że był tam jakiś czas i zostało doszczętnie opanowane przez szwendaczy. Wydawałoby się to dziwne, że podróż z jednej dzielnicy Warszawy do drugiej zajmuje tak dużo czasu, ale ulice są tak strasznie pozastawiane przez autobusy, samochody, wykolejone tramwaje. Bardzo ciężko podróżuje się po takich ulicach, a do tego wszędzie można spotkać hordy szwendaczy. Jakby nie mogło nas spotkać to wszystko w mniejszej miejscowości. Warszawa przed apokalipsą liczyła około 2 milionów mieszkańców.. Jak chociaż 1/4 z nich jest teraz szwendaczami to już wiecie dlaczego tak ciężko się podróżuje. Ci co żyją też nie ułatwiają zadania. Zdarza im się wychodzić przed swoje kryjówki i żądać jedzenia za możliwość przejścia obok ich bloku mieszkalnego. Często grupa łysych dresów wylatuje pełna żądzy do mojej siostry, ale jak na razie razem z Rafałem dajemy radę ją uchronić przed tym wszystkim. Dlatego najlepiej podróżować wieczorami, nocą. Jesteśmy bardziej widoczni przez latarki, ale szwendacze w nocy nie są aż tak agresywni. 
-Kamil?
-Tak, siostrzyczko?
-Gdzie Rafał?
-Tam gdzie zwykle.. na swoich poszukiwaniach
-Pójdę mu pomóc
-O nie! Nie wiemy gdzie poszedł. Poczekamy na niego w środku. 

Widziałem, że wcale jej się to nie podobało. Odkąd przyłączył się do nas Rafał była jakaś nieobecna. Często zamyślała się, kilka razy musiałem ratować ją przed nadchodzącym szwendaczem bo wyglądało jakby wcale go nie widziała. Zmizerniała ostatnio, wszystko przez brak dobrego jedzenia. Spodnie musiała zawiesić na szelkach, żeby nie spadały jej podczas uciekania. Jej twarz nie miała tylu kolorów co zawsze. Zastanawiałem się czy mogę jej jakoś pomóc. Może brakuje jej jakichś lekarstw..
-Saro.. Czy nic Ci nie dolega? Nie boli Cię nic?
-Nie.. wszystko ok. Ostatnio tylko trochę brakuje mi sił to wszystko.
-Może skoczę do apteki co? Może jeszcze coś tam zostało.. Przyniosę Ci witaminy, może jeszcze wszystkiego nie wybrali.
-Może to nie jest wcale taki głupi pomysł, ale może poczekaj aż wróci Rafał?
-Nie wiemy kiedy to nastąpi. Za chwilę wyjdę. Tylko obiecaj mi, że będziesz uważała na siebie! 
-Tak, tak braciszku. Jestem już duża. 

Chwyciłem swoją czarną bluzę, która należała kiedyś do właściciela tego mieszkania. Dzięki zawartości szafy będziemy mogli wziąć kilka nowych ubrań, przydadzą się w dalszej podróży. Niedługo przyjdzie zima, więc musimy zacząć zabezpieczać się w kurtki zimowe i swetry. Zmieniłem spodnie na bardziej wygodne do tego typu operacji. Założyłem czarną czapkę i byłem gotowy. Do kieszeni schowałem rozkładany nóż. Wystarczy wciśnięcie jednego guzika i mogę uderzać w puste czaszki szwendaczy. Do plecaka wrzuciłem kawałek sznurka, gdyby trzeba było stworzyć małą pułapkę na szwendaczy, nic więcej nie potrzebowałem. Musiałem wrócić z pełnym plecakiem a nie z takim wyjść na poszukiwania. W okolicy naszego bloku znajdują się dwie apteki, powinienem zajrzeć do każdej z nich. Obstawiam, że większość leków zaginęła, ale może uda mi się znaleźć coś potrzebnego. Pocałowałem w czoło moją siostrę, upewniłem się, że dobrze zabezpieczyła drzwi i wyszedłem na poszukiwania leków. 

Nasze obecne mieszkanie mieściło się na piątym piętrze, 10 piętrowego bloku. Tak się składa, że pozostałe piętra zostały zablokowane przez kraty. Nie mieliśmy klucza, więc nie mogliśmy się dostać. Nie wiem czy czasem, ktoś tam nie urządził sobie kryjówki bo nigdy nie widziałem żadnego szwendacza przy kracie. Ktoś musiał to dobrze przemyśleć. Chwyciłem swój nóż i powoli, w miarę możliwości bezgłośnie schodziłem w dół naszego bloku. Do trzeciego piętra było bardzo spokojnie. Między trzecim a drugim piętrem szwendacze urządziły sobie kolacje. Rozrywały człowieka na strzępy. Przejście bez zauważenia nie było możliwe. Nie miałem pewności, że za rogiem nie czai się ich więcej, ale musiałem spróbować. Skoczyłem na najbliżej znajdującego się szwendacza, zadałem mu śmiertelny cios w skroń. W tym czasie drugi obudził się jak ze snu i chciał spróbować jak smakuję, ale nie dałem mu tej satysfakcji i bardzo szybko mój nóż znalazł się w jego oku. Człowiek, który przestał być kolacją był znajomy, ale nie mogłem skojarzyć skąd go znam. Dalsze piętra były spokojne. Żadnych szwendaczy. Pytanie tylko skąd wzięły się na trzecim piętrze? 

Droga do pierwszej z aptek minęła bardzo spokojnie. Udało mi się przebiec nie zauważenie pomiędzy grupami zombie. Jednakże straciłem na to sporo czasu. Coś za coś. Drzwi do apteki "Twoje zdrowie" były zamknięte. Muszę przyznać, że poczułem się lepiej. Skoro są zamknięte to jest szansa, że znajdę tam to czego szukam. Ku mojemu rozczarowaniu w środku było bardzo pusto. Zostały ostatnie sztuki podpasek, testów ciążowych, leków na przeziębienie, katar, kaszel. Starałem się brać wszystko co mogło być potrzebne. Brałem po kilka sztuk, przerywając listki tabletek. Nie chciałem zabierać całego opakowania, może przyda się innym poszukiwaczom. Na półce z witaminami znalazłem tylko witaminę C dosłownie kilka sztuk. Ale nie o takie witaminy mi chodziło. Witamina C w żaden sposób jej nie wzmocni. Zabrałem jeszcze kilka plastrów i bandaży. Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej? Za każdym razem jak któreś z nas się skaleczyło tworzyliśmy prowizoryczny opatrunek z taśmy i papieru toaletowego. Mogliśmy wstąpić do jakiejś apteki już dawno temu. 
-Dobrze, nic więcej mi się nie przyda, pora na drugą aptekę.

Druga apteka znajdowała się w środku ogrodzonego osiedla. Jednakże z ogrodzenia już prawie nic nie zostało. Czy ludzie rozkradli je, na złom? Nie mam pojęcia o czym ludzie myślą podczas apokalipsy. Część ogrodzenia była ewidentnie spłaszczona, rozmiażdżona? Może przejeżdżał tędy ten czołg? 
Milion myśli kłębiło mi się w głowie. Kiedy zbliżałem się do apteki, wszystkie myśli skierowały się w stronę Lidii i Marcina. Bardzo możliwe, że przejeżdżał tędy czołg, ponieważ apteka nazywa się "Molekularna pomoc", według szyldu zawierała wiele leków do zaawansowanych chorób w tym szczepionki wydawane lekarzom do badań. Coś takiego pobudowali pomiędzy blokami? A może to jakieś specjalne osiedle? Dla naukowców? Trochę to wszystko wygląda jak szpital, ale kto wie.. 

Bardzo powoli zbliżałem się do wnętrza apteki. Miała bardzo wygodny na dzisiejsze czasy wygląd, ponieważ miała duże okno, które umożliwiało zajrzenie do środka. Oczywiście obecnie już nie było śladu po szybie, została sama rama. Lecz to co zobaczyłem spowodowało, że moje serce stanęło..
W środku na podłodze leżał unieruchomiony zombiak - kobieta, bez rąk, twarzy.. Wszystko byłoby spoko gdyby nie to, że bzykał się z nią nasz towarzysz Rafał.. 
Zrobiło mi się nie dobrze..
Póki mnie nie zauważył (był zbyt pochłonięty osiąganiem rozkoszy), zacząłem biec w stronę naszego mieszkania. Do mojej siostry. Po drodze zauważyłem szyld, który głosił, że osiedle to należy do największych umysłów tego miasta. Jest pilnie strzeżone i zabezpieczone. Jak widać nie bardzo. 

**** 20 minut później ****
-Saro, otwórz to ja. 
-Już, już
Wbiegłem do naszego mieszkania, zamknąłem drzwi. Złapałem się za głowę i..
-Saro, musimy stąd uciekać! 



~~~~~~
Lecimy dalej :) Dziękuję, że jesteście!