niedziela, 30 marca 2014

Tajemnicze spotkanie

-Opowiesz mi jak zginęli nasi rodzice?
-Jesteś pewny, że chcesz tego słuchać? - odparła
-Tak..


Mama uparła się, że nic się nie zmieniło. Chciała pozostać w mieszkaniu, mimo wszystko. Kiedy zaproponowałam, że zadzwonię do Ciebie żeby Cię ostrzec wcale jej to nie wzruszyło. Tata oglądał wiadomości. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej. Skąd to się wzięło i jak można z tym walczyć. Ale w telewizji powiedzieli tylko, że to przez jakąś grupę naukowców, którzy pracowali nad lekarstwem na raka. Nie wiedzieli tak naprawdę skąd to wszystko się wzięło. Kto to zapoczątkował. Wszyscy z tego projektu dawno nie żyją, albo stali się zombiakami. Chwilę przed naszą rozmową wyjrzałam przez okno i zobaczyłam pana Chojewskiego. Resztę jego historii znasz, nie będę opowiadać jej znowu. To był koszmar! Pokazałam mamie całe zdarzenie, ale ona była w pewnego rodzaju transie. Mówiła, że wszystko się ułoży, że na pewno w szpitalach mają antidotum i nie ma czym się martwić. Podczas naszej rozmowy, wpadła na genialny pomysł, żeby zmywać naczynia. Dobrze wiesz jaka mała była nasza kuchnia. Brązowe szafki z kawowymi blatami. Zawsze się zastanawiałam kto wymyślił takie połączenie i dlaczego rodzice je kupili. Cieszyła się, że jeszcze jest woda i w razie czego nie będzie musiała zostawiać bałaganu.

-Cała mama.. Świat zwariował z powodu apokalipsy, a ona się martwiła czy jak ktoś wejdzie do jej mieszkania to zastanie porządek.
-Tak masz rację, ale powiem Ci tak szczerze, że tata zachował rozsądek do końca.
-Jak to?

Pewnie słyszałeś, że podczas naszej rozmowy, mama upuściła talerz? Kamil tylko pokiwał głową. Cała ta sytuacja była dla niego mocno stresująca. Najpierw stracił dzieci potem swoją ukochaną żonę.. Teraz jeszcze rodziców i zostałam mu tylko ja na tym świecie. Kiedy mama upuściła talerz za drzwiami zaczęło się robić trochę tłoczno. Warczały, syczały... nie mogę uwierzyć, że po miesiącu przyzwyczaiłam się do tego dźwięku. To chyba najgorszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Dlatego zaczęłam szeptać, podczas naszej rozmowy. Słyszałam niezły harmider tam u Ciebie, dlatego tym bardziej chciałam przekazać jak najwięcej informacji. Postanowiliśmy chwilę się nie ruszać i przeczekać. Po 15 minutach, wydawało nam się, że już po wszystkim. Wtedy mama wpadła na genialny pomysł, żeby schować się na strychu, albo poszukać jej ukochaną sąsiadkę. Chwilę wcześniej widziałyśmy jak wybiega z budynku w stronę centrum handlowego. Nie mogłam jej tego wybić z głowy. Uparła się, że musi jej pomóc, bo obiecała to kiedyś jej mężowi. Pamiętasz pana Stanisława?
-Tego, który chciał, żeby go nazywać Stachem?
-Tak to ten!
-To pamiętam. Wspaniały był z niego człowiek. Szkoda tylko, że tak młodo zmarł.
-Jak widać, lepiej dla niego. Chociaż miał należyty pogrzeb. Nasi rodzice nie mieli takiego luksusu
-Nie mów tak! To nie ich wina, ani nasza. To wszystko przez tych naukowców! -krzyczał

Prosiłam ją, żeby została, ale to nie zdawało egzaminu. Tata stwierdził, że jej pomoże odnaleźć panią Kasię. Wzięłam z mojego starego pokoju plecak. Jestem w szoku, że go zachowali. Nadal posiadał brązowego misia przypiętego do pierwszego suwaka. Włożyłam im trochę jedzenia, przeważnie mięso z puszki i trochę konserw rybnych. Jest mi tak okropnie źle, że to oni wyszli a nie ja. Przecież mogłam poprosić mamę, albo tatę żeby zostali a sama wybiegłabym do pani Kasi.

-Przecież dobrze wiesz, że tata nie pozwoliłby Ci na to, tym bardziej mama. Chwilę wcześniej kazałaś mi wracać do mieszkania rodziców, ktoś musiał na mnie poczekać. NIe możesz się czuć winna!
-Łatwo Ci powiedzieć, kiedy rodzice giną na Twoich oczach..

Nie mogłam mówić dalej. Łzy cisnęły mi się do oczu... Tak mocno ich kochałam i nic nie mogłam poradzić. Kiedy wyszli, stałam w oknie i patrzyłam. Prosiłam, żeby poszli od strony ulicy, żebym mogła ich widzieć. Jakoś na ulicy się uspokoiło. Nie było zbyt wielu szwendaczy. Tata dzielnie oddzielał ich od mamy. Nawet nie wiedziałam, że ma tyle siły. Jednemu zasadził niezłego kopniaka, aż się przewrócił na samochód i jakoś zablokował. Nie mógł się ruszyć. Szybko przemknęli dalej, ale przy bloku nr 10 było ich więcej. Kiedy tylko to zobaczyłam, chwyciłam kuchenny nóż, otworzyłam okno i wyskoczyłam na parapet, a następnie na chodnik. Dobrze, że mieszkaliśmy na parterze, to nie było to dla mnie bolesne. Biegłam najszybciej jak umiałam. Po drodze dopadło mnie dwóch szwendaczy, jednego odepchnęłam, a drugiemu wbiłam nóż prosto  w tętnicę szyjną. Nigdy nie sądziłam, że "martwy" człowiek może mieć tyle krwi w sobie. Biegłam ile sił w nogach, przeskakując walizki, omijając samochody, a nawet martwych ludzi, którzy jeszcze się nie przemienili. Teraz już to wiem, wtedy myślałam, że w drodze powrotnej będę mogła im pomóc. Nagle usłyszałam krzyk z prawej strony. To była pani Kasia. Jakiś nieznany mi człowiek napierał na nią całym ciałem i gryzł ją w ramię. Chciałam jej pomóc, ale moje serce rozerwane było między naszych rodziców. Wybrałam ich. Kiedy tak biegłam, zdałam sobie sprawę, że nie mogę im pomóc. Są otoczeni przez 10 zombiaków, że mama już się poddała, a sam walczący tata nic nie zdziała.
-Zatrzymałaś się? - zapytał
-Nie, biegłam dalej, ale mama już się poddała. Przytuliła się do taty i powiedziała, że go kocha. Tato zdezorientowany dosłownie na chwilę, nie wykonał żadnego ruchu nożem i szwendacze przewaliły go na ziemię. Dopiero wtedy mama zaczęła krzyczeć i wołać o pomoc. Nie wiem co się wtedy stało.
-Chyba strata najbliższej  osoby, otworzyła jej oczy
-Pewnie masz rację.. Nie mogłam już im pomóc.

Upadłam na ulicę i zaczęłam płakać. To tylko wzbudziło ich zainteresowanie. Zaczęłam biec z powrotem do naszego mieszkania, ale to nie miało żadnego sensu. Blok był otoczony przez zombie, a przez okno nie dałabym rady wskoczyć. Musiałam spędzić noc w innym mieszkaniu. Przynajmniej tak mi się wydawało, ale to nie było takie łatwe. Poszłam do bloku obok, ale nikt nie chciał mnie wpuścić, myśleli, że jestem ugryziona.

-Boże, Saro i co zrobiłaś?
-Spędziłam noc w małym samochodzie na środku ulicy.

Nawet nie wyobrażasz sobie jaki to jest koszmar. Kiedy nie ma świateł na ulicy, a dla zombiaków nie jest ważne czy to noc czy dzień. Podróżują, bez celu. Kilku otarło się o samochód, jeden prawie wybił mi szybę, po prostu... Myślałam, że umrę tam na zawał. Tak strasznie się bałam. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Widziałam tylko jak jakaś grupa wyskakuje z naszego okna. Chwilę wcześniej horda zaatakowała nasz blok. Nie wiem dlaczego nasz. Czemu tak bardzo im się podobał. Co ciekawe, szwendacze mają bardzo dobry słuch. Nawet moje burczenie w brzuchu z rana bardzo ich zainteresowało. Na szczęście udało mi się jakoś to uciszyć i koło 7 rano wyjść z auta. Pobiegłam do naszego mieszkania. Oczywiście nie było już żadnych konserw ani nawet Twojego szkolnego plecaka. Wzięli wszystko. Myślałam, że się załamie, że już po mnie, że sama nie dam rady. Zamknęłam nasze mieszkanie na wszystkie zamki. Zastawiłam drzwi fotelem i czekałam. Co chwilę słyszałam, ten okropny dźwięk. Te jęki.. Krzyki umierających ludzi..

-Ale wiesz co było najgorsze?- zapytałam
-Nie wiem Saro, powiedz mi

Dopadła mnie depresja, samotność. Leżałam w łóżku cały dzień i starałam się o tym nie myśleć. Dochodziła godzina 18 i robiło się powoli ciemno. Przystawiłam krzesło do okna i patrzyłam. Zamarłam, kiedy po ulicy szła nasza mama z tatą jako szwendacze, trzymając się za ręce. Tata nadal miał plecak na plecach, z konserwami. Oni byli szczęśliwi, rozumiesz?
-Wierzę Ci... to samo było z Klaudią i moją Anią... Ale nie widziałem tego już nigdy więcej.
-Ja też nie. Przeważnie zombie traktują się jak możliwość posiłku, albo mają się gdzieś.

Opowiadałam tak długo tą historię, że zdążyło się już ściemnić. Całkiem wypluło to ze mnie siły.
-Połóż się na chwilę. Popilnuje 3 godziny i Cię obudzę. Z samego rana musimy wyruszyć, gdzieś gdzie jest bezpiecznie.
-Dobrze.. tak zróbmy

~~~~~

Ale kiedy otworzyłam oczy, było już rano. Zerwałam się z łózka i wyszłam do salonu. Wtedy oniemiałam...

-Hej jestem Lidia, a to jest Marcin...



&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&

Dziękuję, że jesteście ze mną. To miłe wiedzieć, że ktoś po drugiej stronie czeka na kolejne opowiadania. Jednak nie są takie złe. Pisanie nawet dla trzech osób to już coś :) 

Do następnego razu, 

Uważajcie na szwendaczy! 

piątek, 28 marca 2014

Pisanie postów w poniedziałki niestety nie wypala. Nie chce też pisać notek na zawołanie, bo to jeszcze gorzej. Chciałabym zwrócić waszą uwagę na to, że nie mam spisanych tych opowiadań, pisze je na bieżąco. Włączam muzykę tak zwaną "kripi" ;) i do przodu. Jeśli jest tam ktoś po drugiej stronie, kto czeka z wytęsknieniem na kolejne notki.. to proszę daj znać w komentarzu, będzie mi bardzo miło, że ktoś czyta moje opowiadania.

Chciałabym jeszcze podziękować za liczbę odwiedzających. Niech tylko 1/4 z tego tysiąca osób przeczytała moje opowiadanie to jestem szczęśliwa :) , a jeśli ktoś wraca tutaj częściej to tym bardziej chce usłyszeć wasze zdanie. Wystarczy mieć konto na gmail'u lub innym serwisie  i już możecie zostawić mi komentarz. 

Nie chce obiecywać wam notek w konkretne dni, mogę jedynie obiecać jedną na tydzień. Na razie się z tego wywiązuje. 

Trzymajcie kciuki za kolejne  opowiadanie, pora trochę przyśpieszyć. Stały czytelniku, odezwij się, żebym wiedziała że jesteś! 


Do przeczytania! 
Uważajcie na siebie, szwendacze są wszędzie.




źródło:fanpop.com
 ps: co powiecie na dr Housa w roli zombie ? ;)

  

piątek, 21 marca 2014

Pogryziona przez zombie

Zastanawialiście się kiedyś  jak to jest żyć w mieście bez prądu, internetu, policji, prawa? Kiedy to nie zombie jest Twoim wrogiem tylko drugi człowiek? Ciężko prawda? Wszystkim nam wydawało się, że podczas apokalipsy, będziemy się bać tylko i wyłącznie szwendaczy. Nie prawda.. Do nich można się przyzwyczaić, w pewnym momencie działasz jak maszyna. Wyciągasz nóż, jedną ręką starasz się opanować jego dłonie, a drugą używasz całej swojej siły, żeby nóż pozbawił jego zmutowany mózg życia. Gorzej kiedy zaatakuje Cię grupa żywych, dla których jesteś tylko i wyłącznie przeszkodą do przeżycia, zdobycia pożywienia.

Myślałam, że wszystko będzie polegało tylko na przetrwaniu. Lecz wszystko stało się bardzo skomplikowane.



-Iwona! Gdzie jesteś?! To nie jest zabawne! Znowu się ściemnia! Cholera jasna, Iwona!

W świecie, w którym nie ma elektryczności jesień jest najgorszym czasem na przetrwanie. Dzień skraca się do 7-8h. Słońce późno wstaje, a wcześnie zachodzi. W nocy podróżowanie nie ma sensu. Mimo tego, że szwendaczy można usłyszeć, nigdy nie wiadomo w jaką dziurę można wpaść i już się z niej nie wydostać.

-Ja nie żartuje! Jeśli za chwilę się nie pojawisz, obiecuje, że zostaniesz sama. Zbytnio się boję, żeby tutaj stać.

Nocami, jedynie nasłuchujesz czy ktoś obcy się nie zbliża i nie robi tego bardzo cicho. Szwendacze zawsze sapią, skrzeczą, nazwijcie to tak jak lubicie. Ja często mówię, że chrapią. Przypomina mi się wtedy mój ojciec. Mimo tego, że mój pokój był na parterze a rodziców na piętrze, zawsze dobrze słyszałam jak chrapał. Ale nigdy swoim chrapaniem nie budził mnie w środku nocy. Jedynie problem mogłam mieć kiedy zasypiałam. Fajne czasy.. Teraz nawet nie wiem czy mój dom jeszcze istnieje. Może już dawno rozkradziono moje rzeczy. Większość w dzisiejszych czasach nie jest przydatna, ale w sumie.. Kiedyś wstąpiłam do pewnego domu tylko po to, żeby wziąć z niego szczotkę. Może to wydać się głupie, bo kto w czasach apokalipsy myśli o szczotkowaniu włosów, ale to chyba dlatego, że nadal chcemy być ludźmi, nadal interesują nas błahostki i nadal dbamy o wygląd. Wiadomo, woda bardziej potrzebna jest do picia, ale od czasu do czasu można pozwolić sobie na umycie głowy.

-To przestało być śmieszne 5 minut temu! Iwona do cholery!

Czasem trzeba zdecydować się na wędrówkę nocą. Latarki przestały działać trzy miesiące temu. Wejście do pobliskiego marketu nie ma sensu. Już dawno nic tam nie ma. W im większej grupie podróżujesz tym gorzej. Ciężko jest się wtedy obronić. Już raz tak podróżowałam. Było nas 7 osób. Dwa małżeństwa i trójka singli jak często lubiliśmy się nazywać. Zostaliśmy zmuszeni do podróży w nocy. Zajmowaliśmy mieszkanie na najniższym piętrze w 10 piętrowym bloku. Koło północy usłyszeliśmy hałas dobiegający z korytarza.
-Bierzemy wszystko co nadaje się do jedzenia. Jeśli spotkacie kogoś, to zabijcie!
-Ale jak to?
-Proste! Jeśli ktoś tu mieszka i tak nie odda wam swoich zapasów, a my też chcemy przeżyć. Bez względu na to czy spotkacie zombie czy żywego, zabijacie w każdym przypadku!

Co mogliśmy wtedy zrobić? Na pewno nie to co zrobiła para z mieszkania obok. Mężczyzna wybiegł na korytarz i nie wiem czemu myślał, że mu się uda. Za chwilę usłyszeliśmy cichy strzał.
-Cholera! Musimy się ratować. Proponuje okna! Tylko bez paniki i zróbcie to cicho.
Na naszą korzyść trafiły się nam mieszkania z nowymi oknami, czyli nie było mowy o żadnym skrzypieniu czy innej dziwnej rzeczy.
-Spakujcie najważniejsze rzeczy, w tym troche jedzenia. Może uda nam się tutaj jeszcze wrócić i odzyskać resztę!

Dobrze wiedziałam, że powrót nie wchodził w grę, ale nie warto było stresować pozostałych. Chwyciłam swój czerwony plecak, wrzuciłam kilka bluzek i jedne spodnie. W przedniej kieszonce nadal znajdował się mój telefon- Samsung. Na co liczyłam ? Chyba tylko, na to, że pewnego dnia elektryczność powróci, i będę mogła naładować samsunga i patrzeć na zdjęcia osób mi bliskich, których już dawno nie ma ze mną. Marzenia ściętej głowy, jak to mówią. Dopchałam kilka konserw i puszek kukurydzy. Zarzuciłam go na plecy. Byliśmy gotowi do wyjścia, kiedy na korytarzu padł kolejny strzał.
-Nie mamy czasu. Biegiem!

Otworzyliśmy okno, wyskoczenie na chodnik nie powinno być problemem, gdyby nie to, że strzały zwołały hordę zombiaków pod nasz blok.
-Co teraz?
-Nie wiem...

Kolejny strzał. Strach w oczach mojej grupy i tylko jedna możliwość.
-Nie mamy wyjścia. Skaczemy, zombiakami będziemy się martwić potem.

Nigdy nie sądziłam, że potrafię być przywódcą. W liceum nie potrafiłam wygłosić wiersza na pamięć, a tutaj grupa 6 osób chwyciła swoje plecaki i jak na komendę wskoczyła na parapet. Najpierw Sylwia z Maćkiem, potem Marek z Anką na końcu nasza grupa singli- Michał, Laura i ja. Mimo apokalipsy zawsze potrafiliśmy żartować, że w razie czego razem z Michałem postaramy się o nowych mieszkańców tej planety. Lecz tym razem nikomu nie było do śmiechu. Ktoś szarpnął za klamkę od naszego mieszkania.
-Ruszaj! nie mamy czasu, może jeszcze się udać.

Czym prędzej wskoczyliśmy na parapet i już za chwilę byliśmy na zewnątrz. Na szczęście horda zwrócona była do klatki schodowej, która znajdowała się trochę dalej. To nas uratowało. Mogliśmy cichaczem przesunąć się w stronę lasu. Żadne bloki nie są teraz bezpieczne, kiedy ta grupa krąży po Warszawie.

Każdy z nas potrafił szybko biegać. Nawet jeśli przed TYM wszystkim był w tym kiepski. Nawet ja, uczennica, która miała problem z każdym ćwiczeniem na wf, teraz mogłam pokonać najlepszego zawodnika. Obecnie to nie miało żadnego znaczenia. Wszystkie medale, dyplomy, podczas apokalipsy mogły służyć tylko jako podpałka (oczywiście mam tego świadomość, że palić medale to nie jest zbyt dobry pomysł).

-Udało nam się!
-Przestańcie się tak entuzjazmować. Gorsza rzecz jest taka, że nie mamy gdzie się schronić, a jest noc. Jak na moje oko dochodzi pierwsza.
-Iwona, czy Ty zawsze musisz gasić każdy cień nadziei?
-Tak muszę, bo jestem realistką, to Ty myślisz, że za kilka dni to wszystko się skończy, albo jeszcze lepiej to tylko sen i się zbudzisz w swoim wartym miliony łóżku.
-Nie wierzę, że to powiedziałaś! Jesteś okropną suką!
-Dziewczyny do cholery! Zamknijcie się obie! Nie ma teraz czasu na wasze pierdolenie! Musimy znaleźć nową miejscówkę. Proponuje iść w stronę Leszna. Jest tam sporo domków jednorodzinnych może uda nam się w jakimś przekimać chociaż noc. Wędrówka nocą przez las nie jest może dobrym pomysłem, ale  do tego czasu powinno już świtać.

Kłótnie w grupach się zdarzają. Tym bardziej jak podróżujesz po kiedyś dobrze znanej Ci dzielnicy- Bemowo. Pamiętam jak dziś, swoje czasy studenckie, byłam tak bardzo podekscytowana możliwością zamieszkania w obcym mieście. Bycie niezależną było wtedy tak wspaniałym uczuciem. Wszystkie kawiarnie, sklepy, siłownia, były dla mnie drugim domem. Możliwość robienia tego czego chciałam, bez pytania rodziców o zgodę.. Jak bardzo chciałabym teraz ich uściskać. Nie mam pewności czy  jeszcze żyją. Czy jeszcze kiedyś będę mogła ich uściskać? Powiedzieć, że tęsknie i chce mieszkać znowu z nimi. Bezsilność.. to główne uczucie jakie spotyka człowieka podczas apokalipsy. Wędrując trasą dawnego autobusu 112 mieliśmy szansę dotrzeć do Leszna bez większych przeszkód. Ulica była szeroka, w końcu trzy pasy w jedną stronę i trzy w drugą. Po lewej stronie mijaliśmy stację benzynową. Nie było najmniejszych szans, żeby było tam choć trochę jedzenia. Nawet nikt nie zwrócił na nią uwagi. Może poza jedną kobietą zombie, która najwidoczniej próbowała dostać się do środka. Ciekawe po co ?
-Proponuje iść skrótem, przez Tesco. Możemy zajrzeć, czy nie ma tam jakichś zapasów. Co wy na to?

Nie wiem czemu, nasza grupa bez problemów przystała na to. Ale po kłótni z Natalią nie miałam ochoty wcale się odzywać. Przejście między blokami, które kiedyś były Twoim domem nie są czymś wspaniałym. Ukłucie w sercu.. Drzewa, które nie są już piękne, ławeczki na których tak chętnie popijaliśmy piwo ze znajomymi. To wszystko znowu nie ma sensu. Było minęło i pewnie nigdy już nie wróci..

-Jesteście pewni, że chcecie tam iść? Może być tam pełno zombie, albo żywych, którzy nie podzielą się z nami swoimi zapasami.
-Iwona.. jesteś cholernie wkurzająca. Ciekawe co według Ciebie powinniśmy jeść przez najbliższe dni ?
-Dobrze, już się nie odzywam!

Chyba nie muszę mówić, jak to się skończyło? Ehh.. dobrze.. Zbliżyliśmy się do tesco a tam było pełno zombiaków, które nie wiedziały czego chcą tak naprawdę. Gdzieś bliżej drzwi była ich większa grupa. Dopiero po chwili zauważyłam, że są zajęte konsumpcją czyjegoś ciała.. Ale mojej grupy to wcale, a wcale nie zniechęciło. Powiedziałam im, że poczekam tutaj, dokładnie w tym miejscu. Na małym budynku, w którym kiedyś był optyk, na dachu.

-Iwona! Do cholery! Czy Cię doszczętnie pokręciło? Zostałyśmy same rozumiesz! Ruszaj ten swój chudy tyłek!
-Nie radziłbym tak krzyczeć kiedy w koło pełno zombiaków
-Kim jesteś?
-Przyjacielem osoby, której ewidentnie szukasz.
-Co? Gadaj co wiesz!
-Wiem, gdzie jest Iwona.
-Skąd?
-Haha.. jeszcze się nie  domyśliłaś?
-Nie?
-Iwona, jakby to powiedzieć bardzo nam się przydała. Uratowała nam życie.

Mężczyzna wskazał palcem na hordę zombiaków. Nie mogłam zrozumieć o co mu chodzi. W czym pomogła mu Iwona? Nagle dwójka zombiaków się odsunęła i już wiedziałam. Posłużyła za przynętę. Oczy zaszły mi łzami..

-Ty draniu!  Jak mogłeś!

Ale jego już nie było, a ja zostałam całkiem sama...


Bo podczas apokalipsy tak wiele rzeczy ze znanego nam świata traci sens...

czwartek, 20 marca 2014

Pogryziona przez zombie

Nowy post już jutro wieczorem!  Wybaczcie, że nie pojawił się w poniedziałek. Wiele się ostatnio u mnie dzieje, ale nie zapominam o was. Jutrzejsza część opowiadania będzie dużo dłuższa obiecuje :)

Strzeżcie się szwendaczy!


Źródło: http://media.joe.ie/wp-content/uploads/2013/12/Zombie.jpg

wtorek, 11 marca 2014

Prawda

Celem wstępu. Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na kolejną notkę. Obiecuje, że następne będą pojawiać się w każdy poniedziałek. Jeśli chodzi o moje błędy - wciąż są. Rażą Cię ?  Nie czytaj :) 


Podczas pisania słuchałam tego : klik  Może wam to pomóc wczuć się w klimat. 


Pamiętajcie, że nie jestem pisarką. Błędy mi się zdarzają. Jeśli wam nie - to zazdroszczę !  Bądźcie wyrozumiali. 

Powodzenia! 




Lidia & Marcin


Minął miesiąc od kiedy pisałam. Życie obecnie jest bardzo wyczerpujące. Szybko robi się ciemno, zbliża się zima. Jest coraz zimniej, ale szwendaczom to ewidentnie nie przeszkadza. Co noc wędrują hordami pod naszym blokiem. Czasem mam wrażenie, że prędzej czy później zwariuje.

Czemu nie pisałam miesiąc zapytacie... Bo nie mogłam się podnieść z utraty mi bliskich osób. Bo chciałam odebrać sobie życie. Bo świat wśród zombich to najgorsze co może być. Świadomość, że może zabraknąć zapasów.. i co wtedy ?


Miesiąc wcześniej.

-Musimy jakoś zabezpieczyć nasze mieszkania. Coraz częściej szwendacze wchodzą do bloku - zaproponował Marcin
-Myślę, że za godzinę powinniśmy spotkać się w 10 i porozmawiać
-Lidio, co jest grane  ?
-Nic
-Przecież widzę.. Dobrze wiesz, że mnie nie oszukasz.

Widziałam już nie raz tą jego zatroskaną minę. Dobrze wiem, że się martwił. Ostatnie wydarzenia zbliżyły nas do siebie. Broniłam się przed tym jak tylko mogłam, ale chyba podczas takiej apokalipsy dobrze jest mieć bliską osobę. Nie spaliśmy ze sobą, jeśli o tym myślicie. Byliśmy przyjaciółmi. Każde z nas jest tego samego zdania, że życie wśród zombie nie jest wieczne. Nie chce takiego dnia, w którym go stracę, ale wiem, że niedługo nadejdzie.

- Mam po prostu dość tego życia, rozumiesz ? ! - krzyczałam
-Lidia, uspokój się ! Bo Cię usłyszą!
-Nie obchodzi mnie to!  Może tak będzie lepiej!  Umrę, albo zamienię się w zombiaka i będzie spokój! Nikt z was nie będzie się musiał martwić o  dodatkowa osobę. Do tego moja rodzina.. nie żyje - krzyczałam

Wtedy Marcin podszedł i mocno mnie przytulił. Mimo tego, że biłam go rękami, stał nieruchomo i gładził mnie po włosach.
-Szzzz, już maleńka. Wszystko się ułoży. Musimy tylko dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Gdzieś na pewno są zespoły badaczy, którzy rozwiążą ten problem. A jak nie to im w tym pomożemy.
- Jakie zespoły Marcin ?  Pałac prezydencki już dawno został opanowany. A to tam w podziemiach toczyły się burze mózgów najlepszych biologów kraju. - łkałam

Czułam się tak okropnie źle. Nie potrafiłam się opanować. Wiedziałam, że to wszystko nie ma sensu. Jedynym ratunkiem mogło być odebranie sobie życia. I tak nie mam dla kogo tu żyć. Nie zdałam sobie sprawy, że ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.

-Czy jestem dla Ciebie nikim ? - zapytał
-Jesteś moim przyjacielem.- odparłam
-Ale to chyba nie wystarczy, żebym był powodem Twojego życia - krzyknął  i wyszedł z pomieszczenia.

Może miał rację ? Nikt nie zastąpi prawdziwej rodziny, ale on jest ze mną teraz bez względu na wszystko.  Użalam się nad sobą jak jakaś nastolatka, kiedy inni chcą po prostu przeżyć i nie zmienić się w żywe trupy. Zostało 15 minut do ogłoszonego spotkania w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Usiadłam na łóżku. Z przyzwyczajenia co dzień przykrywałam je kocem w czerwoną panterkę. Nie wiem dlaczego ktoś mógłby chcieć mieć taki koc, ale jak to mówią o gustach się nie dyskutuje. W mieszkaniu, które obecnie zajmowaliśmy było jeszcze jedno łóżko. To należało do Marcina. Zawsze kołdra była zwinięta w rulon, a prześcieradło ściągało się w skraju łóżka. Kto by pomyślał, że podczas apokalipsy zombie będziemy mięli możliwość spania pod dachem z prześcieradłem i kołdrą. W obecnych warunkach nawet nie przeszkadza mi, że mieszkanie należało do obcych osób. Zawsze obawiam się, że w nocy wrócą i wyrzucą nas z mieszkania. Kiedy zasypiam boję się wszelkich odgłosów zza drzwi. Tak było pewnej nocy.

Nie mogłam wtedy spać. Prosto w okna świecił księżyc, dzięki temu było jaśniej. Zastanawiałam się wtedy jak potoczy się moje dalsze życie. Całe moje studia poszły na marne, brak chłopaka również. Ile straciłam przez nocne zakuwanie do testów ? Nagle usłyszałam kroki w korytarzu. Podniosłam się z łóżka, modliłam się, żeby drzwi były zamknięte. To nie były zwykłe kroki. ktoś coś ciągnął ?  Pierwsza myśl- szwendacz. Może sam sobie pójdzie. A jak nie to będę musiała mu pomóc odejść. Gorzej jeśli było ich więcej. Delikatnie podniosłam się z łóżka i podeszłam do Marcina.
-Marcin, szsz chyba mamy towarzystwo - szeptałam
Dzięki bogu ma płytki sen, już za minutę był gotowy do "walki". Na palcach przeszliśmy pod drzwi. Patrzenie przez judasza było obecnie bezcelowe. Na korytarzu i tak nie było światła. Oboje nasłuchiwaliśmy co dzieje się za drzwiami. Wciąż było słychać szuranie, ale tym razem usłyszałam więcej kroków. A to nie wróżyło nic dobrego. Nagle kroki ucichły. Rozległo się pukanie do drzwi. Do naszych drzwi.
-Jaki zombiak puka ? - szepcząc zapytał Marcin ?
-Nie wiem.. otwieramy ?
Kiwnął głową. Ustawiliśmy się po obu stronach drzwi. Marcin odblokował zamki i otworzył je. Po drugiej stronie znajdowała się kobieta z mężem. Zastanawiacie się skąd to szuranie  ? Chłopak miał zwichnięta kostkę i nie mógł iść normalnie. Nie wiem czy w obecnej sytuacji jeszcze potrafię bać się zombiaków, ale to wydarzenie było jak z najgorszego snu. Opatrzyliśmy męża kobiety. Jego kostka potrzebowała usztywnienia.
-Musicie nam powiedzieć czy nie został ugryziony - zapytałam
Spojrzeli po sobie, co dało mi do myślenia. Ale twierdzili, że jak uciekali spadł z wysokiego muru.
-Jeśli teraz nas oszukujecie, w przeciągu kilku godzin on zmieni się w zombiaka i wszyscy umrzemy. Więc radzę wam powiedzieć prawdę !
-Spadłem ze schodów jak uciekaliśmy przed zombiakami. Myśleliśmy, że w metrze będzie bezpiecznie- odparł mężczyzna
-Metro, to najbardziej zazombione miejsce w Warszawie. Dobrze, już późno powinniście się przespać. Mamy wolne mieszkanie pod 10. Możecie tam przenocować i jutro wyruszyć w drogę lub zostać z nami w grupie.
-Dziękujemy.

Na ich twarzach zagościł uśmiech, co trochę mnie podbudowało. Po całym wydarzeniu bez problemu zasnęłam. Już nawet nie przeszkadzał mi blask księżyca. Następnego dnia, zeszłam do ich mieszkania. Jednakże ich już tam nie było. Mam nadzieję, że dobrze sobie radzą, a noga mężczyzny się zagoiła. Nawet nie wiem jak mięli na imię. To takie mało istotne..

Wspomnienia tamtych dni, wydają się tak odległe. Niedługo minie rok.Do spotkania w mieszkaniu nr 10 jeszcze 5 minut. W tym czasie postanowiłam sprawdzić szafę. Ile ubrań nadaje się na zimę, czy nie trzeba poszukać czegoś nowego. Szafa z lustrami. Kto podczas apokalipsy chce na siebie patrzeć ?  Mimo, że nie przekroczyłam jeszcze 35 lat, na twarzy wyglądałam jakbym miała 50. Ubranie poplamione krwią, rozerwane przy lewym boku. Na nogach trampki, znalezione w którymś z mieszkań. Niebieskie, bo przed tym wszystkim to był mój ulubiony kolor. Teraz to nie ma żadnego znaczenia. W szafie kilka bluzek. Krew szwendaczy nie pierze się tak łatwo. Tym bardziej jak nie ma wody. Co jakiś czas z kobietami robimy wyprawę nad Wisłę i tam pierzemy. Zawsze zadziwia mnie fakt, że zombie nie potrafią odczuć wody. Po prostu do niej wchodzą, a potem porywa je prąd. Czy wyrzuca je gdzieś na brzeg ? I czy wtedy żyją ? Wątpię. Zima sobie z nimi nie radzi. Wytrzymują niskie temperatury. W przeciwieństwie do żywych, którzy często zamarzają z braku cieplejszych ubrań. Dalej, kilka par spodni. Dwie kurtki zimowe, jedna moja, druga Marcina. Zimowe buty. Marcina jak najbardziej nadające się na kolejną zimę, gorzej z moimi. Podeszwa od buta odchodzi. Muszę zapamiętać, żeby poszukać w pobliskim centrum handlowym. Chyba nie wspominałam wcześniej, że centra też są świetnym miejscem na spotkanie hordy szwendaczy ?  To są.. Nie mówiąc już o bałaganie, który nie pomaga w poszukiwaniach.

Póki mam jeszcze czas  powinnam sprawdzić nasze zapasy. W szafkach pełno szkła - kieliszki do wina, wódki, złote i srebrne łyżeczki. Nie mające żadnej wartości w dzisiejszych czasach. Kilka świeczek, których używamy już coraz mniej. Nauczyliśmy się żyć w ciemnościach. W najwyższej szafce zostało jeszcze trochę puszek z groszkiem, kukurydzą, jakiś pasztet, mielonka. Nie jest źle ale to już niedługo się skończy. Trzeba pomyśleć o wyprawie. Na miasto, chciałoby się rzec. Szkoda, że to już nie bawi.

-Lidia, czekamy na Ciebie
-Już idę.

To był Marcin. Wszyscy zebrali się w mieszkaniu nr 10. Traktują mnie jak dowódcę. Lecz ja nim nie jestem. Jestem zwykłym biologiem molekularnym, który potrafi przeprowadzić sekwencjonowanie genomu. Odwróciłam się jeszcze by spojrzeć na mieszkanie. Przy oknie stoi czarna komoda. Pamiętam kiedy zajęliśmy to mieszkanie było tu pełno zdjęć. Kochające się małżeństwo. Na łóżku leżały kwiaty i liścik

Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Cieszę się, że będziemy mieli dziecko. Bądź gotowa o 20:00. 

Zastanawiam się zawsze czy udało im się wtedy spotkać. Czy kobieta urodziła ich dziecko. Czy może oboje są zombiakami ? Tego chyba nigdy się nie dowiem. Na stole natomiast stał laptop. Udało mi się go włączyć, na chwilę. Na pulpicie zachowane były informacje o zarazie, w której uczestniczyłam. Jak mam powiedzieć wszystkim tym ludziom na dole, że nie chciałam tego zrobić. Że nikt mnie nie słuchał i liczyły się tylko pieniądze?

Nagle ktoś zapukał do drzwi. To był Marcin.
-Kochanie, czekamy na Ciebie. Wszyscy się martwią.
Przytuliłam się do niego. Co ma być to będzie. Muszą się wreszcie dowiedzieć. Zeszłam po schodach na pierwsze piętro. Za mną podążał Marcin. Mieszkanie nr 10 było jednym z większych w tym bloku. 20 osób spokojnie znalazło dla siebie miejsce. Starali się uśmiechać, ale dobrze wiedzieli co wisi w powietrzu.
-Moi drodzy, jak wiecie zbliża się zima. Musimy sprawdzić swoje zapasy. Osobiście potrzebuje zimowych butów i kończy nam się jedzenie. Chciałabym żebyście sprawdzili czego wam potrzeba.

Rozpoczęły się szepty, każdy zaczął wyliczać czego mu brakuje. Choć prosiłam, żeby zrobili to później. Ludzka natura nigdy się nie zmieni.
Kontynuowałam dalej - Jutro z samego rana, chce by przedstawiciele każdego mieszkania byli gotowi do drogi. Musimy dotrzeć do arkadii- tam weźmiemy odzież i może zostało coś do jedzenia. Zajmie nam to około 1,5 dnia. Czy ktoś jest przeciw ?
Cisza. Nikt nie podniósł ręki, nie wypowiedział słowa.
-Dobrze. Kolejna rzecz..
-Poczekaj, Lidio ja to powiem. Razem z Lidią jesteśmy zamieszani w całą tą sprawę. Braliśmy udział w projekcie szczepionki na raka, która została przez naszego współpracownika wypuszczona w świat.

Marcin mówił dalej, a ja patrzyłam na twarze moich przyjaciół. Jedni wydawali się rozumieć, że nie mogłam nic z tym zrobić. Na innych twarzach  gościł gniew. Lecz nikt nic nie mówił. Każdy chciał to przemyśleć. Mieli 12 godzin na podjęcie decyzji.
Zanim opuściliśmy mieszkanie, Marcin wspomniał, że wszyscy mamy tego wirusa w sobie. Bez względu na to jak umrzemy i tak będziemy szwendaczami. Osłupienie na twarzach moich przyjaciół będzie śniło mi się po nocach. Byli tak przerażeni, a zarazem stracili chęć do życia. Co ja narobiłam ?

Następnego dnia przygotowaliśmy się z Marcinem do wyprawy po zapasy. Zeszliśmy na dół do mieszkania 10, w którym mieliśmy się spotkać. Ku mojemu zdziwieniu były tam tylko 4 osoby.
-Gdzie reszta ? - zapytałam
-Odeszli. Nie ufają Ci. - odpowiedziała Sylwia
-Zostało nas  10 osób z wami. - powiedział Karol
- A co z wami ?  Zostajecie czy idziecie ?


Musiałam przygryźć wargi, żeby się nie rozpłakać. Marcin zarządził głosowanie. Kazali mi wyjść z pomieszczenia.
 Nagle drzwi się otworzyły. Nikt nie powiedział ani słowa.

Marcin mnie przytulił i wyszeptał mi do ucha;
- zostaliśmy sami. Oni wszyscy odchodzą...