wtorek, 11 marca 2014

Prawda

Celem wstępu. Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na kolejną notkę. Obiecuje, że następne będą pojawiać się w każdy poniedziałek. Jeśli chodzi o moje błędy - wciąż są. Rażą Cię ?  Nie czytaj :) 


Podczas pisania słuchałam tego : klik  Może wam to pomóc wczuć się w klimat. 


Pamiętajcie, że nie jestem pisarką. Błędy mi się zdarzają. Jeśli wam nie - to zazdroszczę !  Bądźcie wyrozumiali. 

Powodzenia! 




Lidia & Marcin


Minął miesiąc od kiedy pisałam. Życie obecnie jest bardzo wyczerpujące. Szybko robi się ciemno, zbliża się zima. Jest coraz zimniej, ale szwendaczom to ewidentnie nie przeszkadza. Co noc wędrują hordami pod naszym blokiem. Czasem mam wrażenie, że prędzej czy później zwariuje.

Czemu nie pisałam miesiąc zapytacie... Bo nie mogłam się podnieść z utraty mi bliskich osób. Bo chciałam odebrać sobie życie. Bo świat wśród zombich to najgorsze co może być. Świadomość, że może zabraknąć zapasów.. i co wtedy ?


Miesiąc wcześniej.

-Musimy jakoś zabezpieczyć nasze mieszkania. Coraz częściej szwendacze wchodzą do bloku - zaproponował Marcin
-Myślę, że za godzinę powinniśmy spotkać się w 10 i porozmawiać
-Lidio, co jest grane  ?
-Nic
-Przecież widzę.. Dobrze wiesz, że mnie nie oszukasz.

Widziałam już nie raz tą jego zatroskaną minę. Dobrze wiem, że się martwił. Ostatnie wydarzenia zbliżyły nas do siebie. Broniłam się przed tym jak tylko mogłam, ale chyba podczas takiej apokalipsy dobrze jest mieć bliską osobę. Nie spaliśmy ze sobą, jeśli o tym myślicie. Byliśmy przyjaciółmi. Każde z nas jest tego samego zdania, że życie wśród zombie nie jest wieczne. Nie chce takiego dnia, w którym go stracę, ale wiem, że niedługo nadejdzie.

- Mam po prostu dość tego życia, rozumiesz ? ! - krzyczałam
-Lidia, uspokój się ! Bo Cię usłyszą!
-Nie obchodzi mnie to!  Może tak będzie lepiej!  Umrę, albo zamienię się w zombiaka i będzie spokój! Nikt z was nie będzie się musiał martwić o  dodatkowa osobę. Do tego moja rodzina.. nie żyje - krzyczałam

Wtedy Marcin podszedł i mocno mnie przytulił. Mimo tego, że biłam go rękami, stał nieruchomo i gładził mnie po włosach.
-Szzzz, już maleńka. Wszystko się ułoży. Musimy tylko dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Gdzieś na pewno są zespoły badaczy, którzy rozwiążą ten problem. A jak nie to im w tym pomożemy.
- Jakie zespoły Marcin ?  Pałac prezydencki już dawno został opanowany. A to tam w podziemiach toczyły się burze mózgów najlepszych biologów kraju. - łkałam

Czułam się tak okropnie źle. Nie potrafiłam się opanować. Wiedziałam, że to wszystko nie ma sensu. Jedynym ratunkiem mogło być odebranie sobie życia. I tak nie mam dla kogo tu żyć. Nie zdałam sobie sprawy, że ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.

-Czy jestem dla Ciebie nikim ? - zapytał
-Jesteś moim przyjacielem.- odparłam
-Ale to chyba nie wystarczy, żebym był powodem Twojego życia - krzyknął  i wyszedł z pomieszczenia.

Może miał rację ? Nikt nie zastąpi prawdziwej rodziny, ale on jest ze mną teraz bez względu na wszystko.  Użalam się nad sobą jak jakaś nastolatka, kiedy inni chcą po prostu przeżyć i nie zmienić się w żywe trupy. Zostało 15 minut do ogłoszonego spotkania w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Usiadłam na łóżku. Z przyzwyczajenia co dzień przykrywałam je kocem w czerwoną panterkę. Nie wiem dlaczego ktoś mógłby chcieć mieć taki koc, ale jak to mówią o gustach się nie dyskutuje. W mieszkaniu, które obecnie zajmowaliśmy było jeszcze jedno łóżko. To należało do Marcina. Zawsze kołdra była zwinięta w rulon, a prześcieradło ściągało się w skraju łóżka. Kto by pomyślał, że podczas apokalipsy zombie będziemy mięli możliwość spania pod dachem z prześcieradłem i kołdrą. W obecnych warunkach nawet nie przeszkadza mi, że mieszkanie należało do obcych osób. Zawsze obawiam się, że w nocy wrócą i wyrzucą nas z mieszkania. Kiedy zasypiam boję się wszelkich odgłosów zza drzwi. Tak było pewnej nocy.

Nie mogłam wtedy spać. Prosto w okna świecił księżyc, dzięki temu było jaśniej. Zastanawiałam się wtedy jak potoczy się moje dalsze życie. Całe moje studia poszły na marne, brak chłopaka również. Ile straciłam przez nocne zakuwanie do testów ? Nagle usłyszałam kroki w korytarzu. Podniosłam się z łóżka, modliłam się, żeby drzwi były zamknięte. To nie były zwykłe kroki. ktoś coś ciągnął ?  Pierwsza myśl- szwendacz. Może sam sobie pójdzie. A jak nie to będę musiała mu pomóc odejść. Gorzej jeśli było ich więcej. Delikatnie podniosłam się z łóżka i podeszłam do Marcina.
-Marcin, szsz chyba mamy towarzystwo - szeptałam
Dzięki bogu ma płytki sen, już za minutę był gotowy do "walki". Na palcach przeszliśmy pod drzwi. Patrzenie przez judasza było obecnie bezcelowe. Na korytarzu i tak nie było światła. Oboje nasłuchiwaliśmy co dzieje się za drzwiami. Wciąż było słychać szuranie, ale tym razem usłyszałam więcej kroków. A to nie wróżyło nic dobrego. Nagle kroki ucichły. Rozległo się pukanie do drzwi. Do naszych drzwi.
-Jaki zombiak puka ? - szepcząc zapytał Marcin ?
-Nie wiem.. otwieramy ?
Kiwnął głową. Ustawiliśmy się po obu stronach drzwi. Marcin odblokował zamki i otworzył je. Po drugiej stronie znajdowała się kobieta z mężem. Zastanawiacie się skąd to szuranie  ? Chłopak miał zwichnięta kostkę i nie mógł iść normalnie. Nie wiem czy w obecnej sytuacji jeszcze potrafię bać się zombiaków, ale to wydarzenie było jak z najgorszego snu. Opatrzyliśmy męża kobiety. Jego kostka potrzebowała usztywnienia.
-Musicie nam powiedzieć czy nie został ugryziony - zapytałam
Spojrzeli po sobie, co dało mi do myślenia. Ale twierdzili, że jak uciekali spadł z wysokiego muru.
-Jeśli teraz nas oszukujecie, w przeciągu kilku godzin on zmieni się w zombiaka i wszyscy umrzemy. Więc radzę wam powiedzieć prawdę !
-Spadłem ze schodów jak uciekaliśmy przed zombiakami. Myśleliśmy, że w metrze będzie bezpiecznie- odparł mężczyzna
-Metro, to najbardziej zazombione miejsce w Warszawie. Dobrze, już późno powinniście się przespać. Mamy wolne mieszkanie pod 10. Możecie tam przenocować i jutro wyruszyć w drogę lub zostać z nami w grupie.
-Dziękujemy.

Na ich twarzach zagościł uśmiech, co trochę mnie podbudowało. Po całym wydarzeniu bez problemu zasnęłam. Już nawet nie przeszkadzał mi blask księżyca. Następnego dnia, zeszłam do ich mieszkania. Jednakże ich już tam nie było. Mam nadzieję, że dobrze sobie radzą, a noga mężczyzny się zagoiła. Nawet nie wiem jak mięli na imię. To takie mało istotne..

Wspomnienia tamtych dni, wydają się tak odległe. Niedługo minie rok.Do spotkania w mieszkaniu nr 10 jeszcze 5 minut. W tym czasie postanowiłam sprawdzić szafę. Ile ubrań nadaje się na zimę, czy nie trzeba poszukać czegoś nowego. Szafa z lustrami. Kto podczas apokalipsy chce na siebie patrzeć ?  Mimo, że nie przekroczyłam jeszcze 35 lat, na twarzy wyglądałam jakbym miała 50. Ubranie poplamione krwią, rozerwane przy lewym boku. Na nogach trampki, znalezione w którymś z mieszkań. Niebieskie, bo przed tym wszystkim to był mój ulubiony kolor. Teraz to nie ma żadnego znaczenia. W szafie kilka bluzek. Krew szwendaczy nie pierze się tak łatwo. Tym bardziej jak nie ma wody. Co jakiś czas z kobietami robimy wyprawę nad Wisłę i tam pierzemy. Zawsze zadziwia mnie fakt, że zombie nie potrafią odczuć wody. Po prostu do niej wchodzą, a potem porywa je prąd. Czy wyrzuca je gdzieś na brzeg ? I czy wtedy żyją ? Wątpię. Zima sobie z nimi nie radzi. Wytrzymują niskie temperatury. W przeciwieństwie do żywych, którzy często zamarzają z braku cieplejszych ubrań. Dalej, kilka par spodni. Dwie kurtki zimowe, jedna moja, druga Marcina. Zimowe buty. Marcina jak najbardziej nadające się na kolejną zimę, gorzej z moimi. Podeszwa od buta odchodzi. Muszę zapamiętać, żeby poszukać w pobliskim centrum handlowym. Chyba nie wspominałam wcześniej, że centra też są świetnym miejscem na spotkanie hordy szwendaczy ?  To są.. Nie mówiąc już o bałaganie, który nie pomaga w poszukiwaniach.

Póki mam jeszcze czas  powinnam sprawdzić nasze zapasy. W szafkach pełno szkła - kieliszki do wina, wódki, złote i srebrne łyżeczki. Nie mające żadnej wartości w dzisiejszych czasach. Kilka świeczek, których używamy już coraz mniej. Nauczyliśmy się żyć w ciemnościach. W najwyższej szafce zostało jeszcze trochę puszek z groszkiem, kukurydzą, jakiś pasztet, mielonka. Nie jest źle ale to już niedługo się skończy. Trzeba pomyśleć o wyprawie. Na miasto, chciałoby się rzec. Szkoda, że to już nie bawi.

-Lidia, czekamy na Ciebie
-Już idę.

To był Marcin. Wszyscy zebrali się w mieszkaniu nr 10. Traktują mnie jak dowódcę. Lecz ja nim nie jestem. Jestem zwykłym biologiem molekularnym, który potrafi przeprowadzić sekwencjonowanie genomu. Odwróciłam się jeszcze by spojrzeć na mieszkanie. Przy oknie stoi czarna komoda. Pamiętam kiedy zajęliśmy to mieszkanie było tu pełno zdjęć. Kochające się małżeństwo. Na łóżku leżały kwiaty i liścik

Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Cieszę się, że będziemy mieli dziecko. Bądź gotowa o 20:00. 

Zastanawiam się zawsze czy udało im się wtedy spotkać. Czy kobieta urodziła ich dziecko. Czy może oboje są zombiakami ? Tego chyba nigdy się nie dowiem. Na stole natomiast stał laptop. Udało mi się go włączyć, na chwilę. Na pulpicie zachowane były informacje o zarazie, w której uczestniczyłam. Jak mam powiedzieć wszystkim tym ludziom na dole, że nie chciałam tego zrobić. Że nikt mnie nie słuchał i liczyły się tylko pieniądze?

Nagle ktoś zapukał do drzwi. To był Marcin.
-Kochanie, czekamy na Ciebie. Wszyscy się martwią.
Przytuliłam się do niego. Co ma być to będzie. Muszą się wreszcie dowiedzieć. Zeszłam po schodach na pierwsze piętro. Za mną podążał Marcin. Mieszkanie nr 10 było jednym z większych w tym bloku. 20 osób spokojnie znalazło dla siebie miejsce. Starali się uśmiechać, ale dobrze wiedzieli co wisi w powietrzu.
-Moi drodzy, jak wiecie zbliża się zima. Musimy sprawdzić swoje zapasy. Osobiście potrzebuje zimowych butów i kończy nam się jedzenie. Chciałabym żebyście sprawdzili czego wam potrzeba.

Rozpoczęły się szepty, każdy zaczął wyliczać czego mu brakuje. Choć prosiłam, żeby zrobili to później. Ludzka natura nigdy się nie zmieni.
Kontynuowałam dalej - Jutro z samego rana, chce by przedstawiciele każdego mieszkania byli gotowi do drogi. Musimy dotrzeć do arkadii- tam weźmiemy odzież i może zostało coś do jedzenia. Zajmie nam to około 1,5 dnia. Czy ktoś jest przeciw ?
Cisza. Nikt nie podniósł ręki, nie wypowiedział słowa.
-Dobrze. Kolejna rzecz..
-Poczekaj, Lidio ja to powiem. Razem z Lidią jesteśmy zamieszani w całą tą sprawę. Braliśmy udział w projekcie szczepionki na raka, która została przez naszego współpracownika wypuszczona w świat.

Marcin mówił dalej, a ja patrzyłam na twarze moich przyjaciół. Jedni wydawali się rozumieć, że nie mogłam nic z tym zrobić. Na innych twarzach  gościł gniew. Lecz nikt nic nie mówił. Każdy chciał to przemyśleć. Mieli 12 godzin na podjęcie decyzji.
Zanim opuściliśmy mieszkanie, Marcin wspomniał, że wszyscy mamy tego wirusa w sobie. Bez względu na to jak umrzemy i tak będziemy szwendaczami. Osłupienie na twarzach moich przyjaciół będzie śniło mi się po nocach. Byli tak przerażeni, a zarazem stracili chęć do życia. Co ja narobiłam ?

Następnego dnia przygotowaliśmy się z Marcinem do wyprawy po zapasy. Zeszliśmy na dół do mieszkania 10, w którym mieliśmy się spotkać. Ku mojemu zdziwieniu były tam tylko 4 osoby.
-Gdzie reszta ? - zapytałam
-Odeszli. Nie ufają Ci. - odpowiedziała Sylwia
-Zostało nas  10 osób z wami. - powiedział Karol
- A co z wami ?  Zostajecie czy idziecie ?


Musiałam przygryźć wargi, żeby się nie rozpłakać. Marcin zarządził głosowanie. Kazali mi wyjść z pomieszczenia.
 Nagle drzwi się otworzyły. Nikt nie powiedział ani słowa.

Marcin mnie przytulił i wyszeptał mi do ucha;
- zostaliśmy sami. Oni wszyscy odchodzą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz