piątek, 23 maja 2014

Mała istotka

Choć mała wiadomość, tylko tyle wymagała Sara. Nic więcej nie chciała. Łatwiej byłoby jej pójść dalej. Widziałem, że podupadała na zdrowiu. Coraz trudniej było jej zapanować na płaczem i strachem. Po okropnej burzy zawsze wychodzi słońce. Teraz też tak było. Krew i wnętrzności szwendaczy trochę zostały obmyte, część pozapychała studzienki kanalizacyjne. Mimo tego, że człowiek teraz rozkłada się dużo szybciej to i tak obecny porządek świata nad tym nie nadąża. Nie mogliśmy ich szukać, bo nie mieliśmy żadnej pewności gdzie mogli się udać i czy jeszcze żyją. Ciała przed blokiem były w okropnym stanie i poza trzema osobami nie dało się nikogo rozpoznać. Jedyne co to żaden z nich nie miał ich butów, dlatego wierzę, że żyją, gdzieś tam podróżują. Jednakże coś musiało się wydarzyć, skoro na nas nie poczekali. Może ma to związek z tą tajemnicą, którą Marcin miał wyjawić Lidii po naszych zakupach u Chojewskiego? Pewnie już nigdy się nie dowiem. Od naszego ostatniego spotkania minęły dwa tygodnie. Razem z Sarą podróżujemy dalej bo w dzisiejszych czasach nie można się zatrzymywać, choć na chwilę...

*****
- Agnieszko, Kochanie, czy możesz mi powiedzieć co odkryłaś? Od naszej ostatniej rozmowy mam wrażenie, że minęły tygodnie. Jesteś tak poświęcona pracy, że Twój syn zaczyna mówić mamo do Twoich koleżanek..
-Wiem.. to moja wina, ale tak bardzo chce rozwiązać tą zagadkę. 
-Podziel się ze mną tym, co odkryłaś do tej pory, może coś razem wymyślimy. Nie jestem lekarzem, ani naukowcem ale jako Twój mąż mam całkiem dobrą intuicję do tych rzeczy. 
-Kiedy przeprowadziliśmy poród na tej ciężarnej szwendaczce, byłam wręcz pewna, że dziecko będzie od urodzenia chore, tzn. będzie małym szwendaczem. Tylko jedno trochę ograniczało tą teorię. Jeśli byłoby zombie, to najprawdopodobniej już dawno zabiłoby matkę od wewnątrz, rozrywając jej wnętrzności. Druga sprawa natomiast jest taka, że matka nie atakowała swojego brzucha. Nieporadnie radziła sobie w obecnym świecie, ale nie zniszczyła swojego ciała, mimo tego, że miała w sobie pasożyta. 
-No tak, ale dziecko okazało się całkiem zdrowe..
-Tak, nasza maleńka istota urodziła się zdrowa. Nie mam dobrego sprzętu, ale chciałabym przeprowadzić amplifikację jej genomu, może coś udałoby się dowiedzieć. Najbliższy taki sprzęt jest w centrum miasta.. Takie akcje nie wchodzą w grę. Zbadałam tkanki jej matki i wszystko wskazuje na to, że jej błony płodowe i wszystko pozostałe funkcjonowało najbardziej prawidłowo. Wszystkie narządy zrobiły miejsce dla płodu, część z nich była dobrze zachowana  w porównaniu do zwłok mężczyzny. Obecnie mam wrażenie, że ciąża umożliwia zachowanie człowieczeństwa szwendaczom. Możliwe, że instynkt macierzyński pozostał w tej zombiaszczej matce. Dlatego dziecko żyje..
-Boże to jest tak wspaniałe.. Nie mamy tylko pewności, że nagle nie zmieni się w szwendacza?
-Niby tak, ale zauważ, że nikt nie zostaje zombiakiem ot tak sobie. Na razie wiemy tylko o ugryzieniu. Nie mamy pojęcia czy są inne możliwości by się zarazić. 
-Racja.. 
-Chodźmy do wszystkich. Musimy zorganizować grupę po kolejne materiały dla dziecka. 
Wychodząc jeszcze raz zajrzała do małej uratowanej istotki. Miała około 7 miesięcy. Dzięki bogu zaczął wydzielać się surfaktant i dziecko mogło samodzielnie oddychać. Ze szpitala klinicznego wzięli inkubator i jak tylko mogli starali się doprowadzić dziecku ciepło. 
W pokoju dla pielęgniarek robiło się coraz brudniej. Wszędzie pełno kurzu, którego pozbycie się nie miało sensu. Codziennie otwierano drewniane zasuwy, wszyscy w duchu modlili się, żeby nie nastąpił nigdy ten dzień, kiedy zawiasy nie wytrzymają i będzie trzeba zmienić miejsce ciągłego przebywania. 
Zawsze kiedy Agnieszka przekraczała próg, wszyscy się uciszali i czekali na pierwsze jej słowo. Tym razem było tak samo.
-Moi drodzy, jak wiecie nasze maleństwo rozwija się całkiem dobrze. Jedyne co to kończą nam się pieluchy i szpitalne kroplówki dla wcześniaków. Jestem świadoma tego, że w szpitalach mogą być uszkodzone woreczki, dlatego chce spróbować kaszek, mleka wszystkiego dla najmłodszych dzieci. Dlatego prosiłabym, o wyprawę do pobliskiego sklepu po najpotrzebniejsze rzeczy. 
Nikt nie wyrażał sprzeciwu, więc już po chwili mogła spokojnie odpocząć i poświęcić czas swojemu małemu synkowi. Potrzebował matki, ale myślami wciąż była przy małej istotce, której trzeba było pomóc. 

***
-Saro.. może odpoczniemy w tym bloku? Wydaje się opuszczony, może nikogo nie będzie w środku?
-Jak chcesz.. mi jest wszystko jedno.. 
Wybraliśmy sobie mieszkanie na piętrze. Kolejna noc z rzędu, w której siedząc na parapecie patrzyłem na ulicę. Poza szwendaczami nie było nikogo. Sara miała mnie zmienić po koło 4 godzinach patrzenia  w ciemność. 
-Kamil, obudź się..
Lekko szturchnęła mnie w ramię. 
-Dobrze, że tym razem nie otworzyłeś okna, bo mogłoby się to skończyć nieciekawie. 
-Wybacz moja droga, ale chyba sen jest mi bardziej potrzebny niż myślałem. 
Sara przejęła wartę. Wcześniej upewniła się, czy aby na pewno drzwi są dobrze zastawione i czy okno jest zamknięte. Szwendacze poruszają się dość pulsacyjnym ruchem, którego nie da się porównać  z normalnym chodem. W pewnym momencie zauważyła migające światełko, które po chwili zgasło. 
-Chyba mam zwidy.. przed chwilą szedł tutaj jeszcze jeden szwendacz.. gdzie on jest?
Coś poruszało się w krzakach, ale bez księżyca nie było żadnej możliwości by zlokalizować obiekt. Wpatrywała się bardzo długo w jeden punkt, póki nie zaczęły boleć ją oczy. Dalsza warta minęła spokojnie. Dopiero nad ranem, zauważyła, że z za krzaka, który obserwowała nocą wystają zombiaszcze nogi. Nie budząc Kamila, poszła na zewnątrz sprawdzić co się wydarzyło nocą. Przebiegła ulicę miedzy samochodami i dotarła do krzaka. Za nim ku jej zdziwieniu leżała zombiaszcza kobieta, była naga. Do tego miała ucięte ręce i zakneblowane usta.. 
-Co jest?
Wpatrywała się w zwłoki dobre kilka minut, kiedy usłyszała kroki za sobą. Obejrzała się i ujrzała normalnego, zdrowego człowieka, typowego nerda z przetłuszczonymi włosami, który rozkładając ręce zarzekał się, że ma pokojowe zamiary. Po dłuższej rozmowie, poprosiła go, żeby poczekał i pobiegła obudzić Kamila. Opowiedziała mu całą historię i już po chwili zaprosili mężczyznę do swojego nowego lokum i poprosili, by opowiedział im swoją historię.  Dowiedzieli się, że ma na imię  Rafał i był jedynym ocalałym z grupy. Postanowili przejść do drugiego pokoju i na spokojnie zastanowić się czy przyjąć go do swojej grupy.
-Jak myślisz Kamil, możemy mu ufać?

*****
Delegacja wyruszyła po odpowiednie składniki, a ja siedziałam z synem w pokoju dla pielęgniarek. Obok mnie siedział mój mąż, a Kasia pilnowała małej w piwnicy. Niestety zaczynałam traktować małą jak własną córkę. Póki mamy schronienie nie widzę problemu w utrzymaniu jej przy życiu, ale jeśli coś pójdzie nie tak i będziemy musieli zmienić naszą kryjówkę to nie wiem co wtedy zrobimy. Uciszenie dziecka, które nie rozumie, co się do niego mówi nie jest wcale takie proste. 
Na zewnątrz słychać było jęki i charczenia szwendaczy. Co jakiś czas, któryś nie zrozumiał, że dochodzi do okna i z całej siły przywalał głową. Niektóre odskakiwały przerażone inne natomiast mocniej uderzały głową. Z drugim typem musieliśmy postępować bardzo szybko, nie mogliśmy dopuścić do wybicia szyb. 
-Od wyjścia delegacji minęły już 2 godziny. Nie wydaje Ci się, że to trochę zbyt długo?
-Nie martw się kochanie. Na pewno schodzi im się ze szpitalem. Pamiętaj, że tam nadal są starsi pacjenci. 
-Są zombiakami..
-Tak, ale nie z własnej winy.. 
-Masz rację, na pewno wszystko jest w porządku. 
Sławek przytulił swoją ukochaną i gdyby nie odgłosy z zewnątrz, wydawałoby się, że to najzwyklejszy dzień. Sielanka nie trwała długo. Do pokoju lekarskiego wbiegła Kasia, cała we krwi..
-Boże, co Ci się stało?
Kaśka nie mogła się opanować. Pokazała swoją szyję, z której tryskała krew..
-Ona.. mnie ugryzła..
-Ale kto?
-Nasza mała istotka...


Koniec części pierwszej.
************
 Moi drodzy, ponieważ zaczyna mi się sesja, a potem jak przystało na studentkę trzeciego roku, chciałabym się obronić... Dlatego muszę na jakiś czas zakończyć opowiadania. Obiecuję, że od razu po wszystkim rozpocznę dłuższym opowiadaniem. 
Proponowałabym skorzystanie  z "Śledź mnie", żebyście dostali powiadomienie kiedy już opowiadanie się pojawi. Wystarczy wpisać swój adres email i jak tylko opublikuje opowiadanie, wędruje do was mail z informacją. 
Mam nadzieję, że mi wybaczycie tą małą nieobecność. 

Trzymajcie się cieplutko! 
Uważajcie na szwendaczy! 

niedziela, 18 maja 2014

Karteczka

-Saro, pora wstać.
-Tak, tak jeszcze 5 minut.
-Saro..trzeba wyruszyć na poszukiwania.
-Cholera.. znowu nie spałeś w nocy?
-Tak jakoś wyszło.
-Kamil, ale tak nie można. Przecież nic by mi się nie stało, a tak to jesteś już od tylu godzin na nogach..

Wiem, że tak bardzo się o mnie martwiła, ale nie mogłem jej obudzić. Wyglądała na tak bardzo zmęczoną. Musiałem dać jej pospać. Od kilku dni liczba zombiaków znacznie się zmniejszyła. Nie wiadomo z jakich przyczyn. W nocy było bardzo spokojnie. Widziałem tylko kilku osobową grupę,  z jedną latarką, podróżującą  w stronę mieszkania naszych rodziców. W oddali słychać było kilka strzałów, krzyków, ale to w czasach apokalipsy nie jest niczym  specjalnym. Co noc ktoś zabija szwendacza z broni (jeśli ją posiada), a tym bardziej kobiety krzyczą kiedy nie potrafią sobie poradzić (wybaczcie drogie panie).
-Myślisz, że  jeszcze tam są?
-Mam taką nadzieję. Ciężko w dzisiejszych czasach o dobrych ludzi, a w dwójkę będzie nam trudniej.
-Ale damy radę!

Moja siostra jak zwykle pełna odwagi, ale coś  z nią ostatnio było nie tak. Zauważyłem, że się zmieniła, ale na dobrą sprawę, kto  nie?
Kiedy uciekaliśmy od siwego i krótkiego etap jaki pokonaliśmy wydawał się bardzo mały, ale obecnie droga strasznie nam się dłużyła. Na drogach pozostawione były samochody, w tak dziwny sposób, że nawet jeśli ktoś ma swój nie ma szans na przejechanie. W niektórych jeszcze charczą zombiaki, większość jednak już dawno nie ma w sobie nawet kropelki benzyny. Obecnie jest warta więcej niż pieniądze. Jedyną zaletą czasów szwendaczy, jest brak zastanawiania się nad wartością pieniądza. Chwilowo nie jest warty nic, ale czy tak będzie zawsze?
-Widzisz to?
-Co takiego?
Pod pobliskim sklepem siedział człowiek, który musiał być nieźle wstawiony, bo bardzo ochoczo rozmawiał z zombiakami.
-Myślisz, że trzeba mu pomóc?
-Myślę, że już nic nie da się zrobić.
Mężczyzna był cały we krwi. Jego ubrania były postrzępione, a lewa nogawka spodni była urwana zaraz pod kolanem. Musiał stoczyć walkę, ale  skąd miał alkohol i dlaczego chciał, żeby zjadły go szwendacze, pozostanie dla nas zagadką do końca życia.
Dzisiejsza pogoda sprzyja do pieszych wędrówek. Nie jest ani za ciepło, ani za zimno. Lekki wiaterek muskał moją twarz i dostawał się pod ubranie i delikatnie chłodził spocone ciało. Nie braliśmy kąpieli od kilku dobrych dni, nie wiem czy nawet nie tygodni. Od naszego rozdzielenia z Lidią minął drugi dzień. Myślę, że jest mała szansa, że jeszcze ich odnajdziemy, ale wiem, że sobie poradzą.

***
-Myślisz, że możemy zostawić im kartkę?
-Lidio, kochanie, nie wiem czy będą na tyle zdesperowani, żeby zaglądać do każdego mieszkania i nas szukać. Również ktoś inny może trafić na Twoją wiadomość i co wtedy? Może ją wyrzucić, zanim Kamil z Sarą zdążą tu dotrzeć.
-Dziś minął drugi dzień i trochę tracę nadzieję..
Jak to jest, że kiedy opuściła mnie moja poprzednia grupa, aż tak tego nie przeżywałam. Tych ludzi tak bardzo polubiłam, ale niestety los okazał się bardzo przewrotny. W czasie apokalipsy nic nie można planować,  a tym bardziej przywiązywać się do ludzi. Najgorsze jednak jest to, że chyba zakochiwałam się w Marcinie, albo inaczej.. wreszcie zrozumiałam, że czułam to od zawsze.
-O czym tak myślisz?
-Myślę nad tym, że nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę się  w kimś zakochać. Wiesz jak to jest, młoda studentka robiąca karierę w ważnym laboratorium, nie ma czasu na miłości. Nawet jak szłam na studia to moja babcia mówiła, że chłopcy tylko przeszkadzają w nauce..
-Co masz na myśli?
-Że chyba się..
-Poczekaj, poczekaj!
-Czemu?
-Bo chce to zrobić pierwszy.
Wtedy przytulił mnie mocno do swojej wysportowanej piersi, pocałował w czoło i powiedział, że mnie kocha. To był bardzo szczęśliwy dzień w moim życiu. Nie wiem czy kiedyś stary świat powróci. Mam nadzieję, bo chciałabym ułożyć sobie życie z Marcinem u mego boku.
Po 20 minutach postanowiliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Najpierw musieliśmy odsunąć biurko, które broniło dostępu do naszego mieszkania. Kiedy Marcin otworzył drzwi do mieszkania wpadł martwy zombiak.
-Spójrz, ktoś go postrzelił, ma dziurę  w skroni
-Ale gdyby go tak po prostu postrzelił to nie byłby oparty o nasze drzwi. Ktoś  musiał to zrobić specjalnie..
-Weź plecak, musimy się tego dowiedzieć.

Na korytarzu było jasno, ale nigdzie nie było śladów po zombiakach, albo walce z ludźmi.
-Czy to możliwe, żebyśmy nie słyszeli jak za naszymi drzwiami, ktoś walczył o życie?
Marcin przecząco pokiwał głową. Coś było nie tak, nie wiedzieliśmy tylko co. Pozostałe dwa piętra były równie czyste jak wcześniejsze. Pozostało nam tylko wyjście na zewnątrz. Drzwi były otwarte na szeroko. Przed samymi drzwiami grupa szwendaczy zajadała się piątką młodych ludzi. Skąd wiem, że młodych?
Zawsze można to dostrzec po butach. Młode osoby przeważnie mają na sobie trampki, w różnych neonowych kolorach. Większość starszej młodzieży ma półbuty, a kobiety nawet niskie szpilki. Oczywiście są wyjątki, ale nie w tym przypadku.
Przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie krzyknąć. Wtem dwójka zombiaków przesunęła się do innego osobnika i zobaczyłam zakrwawioną twarz naszej Sylwii z grupy. Ją poznałabym wszędzie. Miała krótkie, blond włosy, ale bardzo mocno skręcone, niczym murzynka. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Złapałam Marcina za rękę i powoli zmierzaliśmy do drzwi. Obok Sylwii leżał Mariusz i Natalia.. Co robiła tutaj część naszej grupy? Ale na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Kiedy tylko wyszliśmy przed budynek, założono nam worki na głowę i wsadzono do samochodu. Tak mi się wydaje, bo słyszałam szum silnika. Następne co pamiętam to instrukcja od jakiegoś człowieka, który przypiął mi coś do paska i kazał mocno trzymać się liny.
*****
Podróż do osiedla, w którym mieszkali nasi rodzice minęła spokojnie. Spokojnie to znaczy, że żadna grupa zombiaków się na nas nie rzuciła. Wystarczyło zabić kilku upierdliwych szwendaczy i spokojnie dotarliśmy do celu. Kiedy myślę, nad zabijaniem szwendaczy to zawsze coś mi nie gra.. Przecież oni już nie żyją. Jak można zabić coś co nie żyje?
-Widzisz to?
-Co znowu?
Tym razem, to co zobaczyłem mało co nie było powodem zwrócenia szybkiego śniadania z przed godziny. Przed blokiem nr 10 siedziała sobie zgraja szwendaczy, która jak gdyby nigdy nic wcinała sobie młodych ludzi. Była tam blondynka z kręconymi włosami, obok niej jakiś chłopak w kurtce jeansowej. Ale robiły to w sposób bardzo paskudny. Nie dość, że zjadały im wnętrzności to kilku z nich pocierało sobie twarze mózgiem jednego chłopaka, z którego już nic więcej nie zostało. Zastanawialiście się jak zombiaki dostają się do czyjegoś mózgu? Myślałem, że tego nie potrafią, ale jak widać te umieją to bardzo dobrze.
-Sara chowaj się, szybko!
Ale ona stała wpatrzona jak w obrazek. Kiedy powiodłem za jej wzrokiem, zbladłem jeszcze bardziej. Przy drzwiach wejściowych do bloku leżał zeszyt.
-To musi być dziennik Lidii! Ale na razie musimy się schować, szybko!
Pobiegliśmy za najbliższy kosz na śmieci. Na szczęście szwendacze nie były nami zainteresowane. Kwestia tego jak długo będziemy musieli czekać w ukryciu.
****
-Czy domyślacie się gdzie jesteście?
-Nie bardzo, bo mam worek na twarzy!
-Lidia, jak zawsze bardzo drapieżna, a może Ty Marcin?
-Skąd znasz nasze imiona?!
-Chłopcy, proszę zdejmijcie naszym przyjaciołom worki.
Najgorsze uczucie jakiego można doświadczyć to przebywanie w ciemnym nieprzepuszczającym światła worku, a następnie zdjęcie go, co skutkuje dotarciem światła do oczu z każdej strony... Ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Znajdowaliśmy się tak jakby na balkonie, z drucianą siatką przy balustradzie, było wietrznie..
-Cholera czy to Pałac Kultury?
-Ależ panienka bystra, nie spodziewałem się.
-Grzeczniej proszę!
-Marcin uspokój się, wszystko ok.
-Zdobywacie dodatkowe punkty za przebiegłość, a teraz chyba pora żebym przedstawił wam osobę, która jest głównie odpowiedzialna za całe to uprowadzenie.
Wtedy na taras widokowy wszedł profesor JAN.

****
-One są jakieś nienajedzone... Ile można do cholery wpierdzielać ludzkie mięso?
-Jak widać bardzo długo. Nie denerwuj się.
Ale miała rację. Siedzieliśmy w ukryciu dobre kilka godzin, ale nie było innej szansy na to, żeby dostać się po dziennik. Musieliśmy poczekać, aż skończą konsumować. Robiło się zbyt cicho i zerwał się porywisty wiatr. Drzewa szumiały, a w powietrzu czuć było kurz i brud. Nad lasem zaczęło się błyskać, a już po chwili zaczął kropić deszcz. Najpierw bardzo delikatny, przeplatany  coraz mocniejszymi grzmotami przechodził w ulewę. Myślałem, że już nie uda nam się uratować dziennika przed zamoczeniem, ale część zombiaków (tych nacierających się mózgami) nagle przestała konsumować ludzi i oddaliła się w stronę lasu. Jakby burza ich przyciągała do wody. Wisła wzywa.. Złapałem Sarę za rękę, podbiegliśmy pod drzwi, wziąłem zeszyt i wbiegliśmy na ostatnie piętro. Jedyne mieszkanie jakie posiadało drzwi mieściło się na końcu korytarza. Na środku pokoju stało biurko i pościel na łóżku była bardzo zużyta.
-Pomóż mi zastawić drzwi. Jakiś czas będziemy musieli tutaj spędzić.
-Myślisz, że Lidia z Marcinem tutaj byli?
Kiedy zabezpieczyliśmy wejście, na parapecie dostrzegłem długopis- ulubiony długopis Lidii. Możecie myśleć, że to mógł być przypadkowy długopis, ale widniały na nim jej inicjały i "molecular".
-Cholera, byli tu.. Zobacz..
Pokazałem Sarze długopis. Wzięła go do ręki, zamyślona podeszła do okna..
-Szkoda, że nie zostawili nam żadnej kartki- wyszeptała.

sobota, 17 maja 2014

Posiłek treScIWY, ale bardzo KRÓTKI

-Gdzie oni mogą teraz być? Nikogo tutaj nie ma. Cholera Marcin co robimy?
-Kamil!, Sara! Cholera gdzie oni są. Nie damy rady przejrzeć tych wszystkich gruzów. Z drugiej strony nie możemy ich tak zostawić..
-Uważaj na szwendaczy, właśnie się zbliżają

Tak to już jest, kiedy cicho- zombie żyją swoim powolnym życiem. Może zastanawiają się kim są, albo co zjedzą za chwilę. Kiedy blok się zawalił, skutkując ogromnym hukiem, większość z nich zaczęła powracać. W mniejszej ilości niż zwykle, ale zawsze jest ich więcej niż nas. Większa grupka zbliżała się do nas powoli, ale my nie ustępowaliśmy. Musieliśmy się dowiedzieć czy zginęli czy nie. Nie mogę odejść stąd póki się tego nie dowiemy.
-Lidia, chodź tutaj!
Marcin znajdował się kilka metrów ode mnie, ale dojście do niego nie było wcale takie łatwe. Wszędzie walały się resztki ściany budynku, jakieś sprzęty AGD, szafy. Istne pobojowisko. Nie wiem co odbiło tym ludziom, ale w ten sposób nie uratują świata, ani obecnego ani starego. Nawet jeśli świat wróciłby do normy, to nie ma na razie sposobu na zneutralizowanie ciał. Uzyskanie mocnego kwasu siarkowego nie jest łatwe bez odpowiednich odczynników i sterylnego laboratorium.
-Co znalazłeś?
Spodziewałam się najgorszego. Marcin trzymał w ręku swój plecak.
-Przeszukaj go może zostawili jakąś kartkę.
-Zwariowałaś? Jeśli znaleźliśmy nasz plecak to jest duże prawdopodobieństwo, że oni też gdzieś tutaj są.
-Daj mi ten plecak!

Ręce trzęsły mi się niczym przeciętnemu alkoholikowi na głodzie, ale musiałam sprawdzić. Kobieca intuicja rzadko zawodzi. Tak też było w tym przypadku. Wewnątrz plecaka znajdował się mój dziennik (jak dobrze, że przełożyłam go do plecaka Marcina), oraz mała kartka z pochyłym pismem, ewidentnie pisanym w pośpiechu.

Mamy nadzieję, że nic wam się nie stało. Po drodze dostrzegliśmy czołg, dlatego na wszelki wypadek schowaliśmy się do sąsiedniego bloku. Plecak zostawiamy w widocznym miejscu. Do zobaczenia! 

-Sąsiedni blok? Czyli który? Które mieszkanie?
-Zostało ich tutaj jeszcze kilka. Nie ułatwili nam zadania, tym bardziej, że nie odpowiadali na nasze krzyki. Cholera to będzie trudniejsze niż myśleliśmy.
-Marcin musimy się schować. Szwendacze nadciągają 

Może się wydawać, że nasza rozmowa trwała wiecznie i już dawno powinniśmy mieć spotkanie bliskiego stopnia ze szwendaczami, ale one naprawdę wolno chodzą, a do tego wszystko je interesuje. Najmniejszy wiaterek lub szelest liści. Wzięliśmy nasz plecak i czym prędzej ruszyliśmy do najbliższego bloku. Na szczęście wszystkie ocalałe budynki nie liczą więcej niż 2 piętra. Sprawdzenie 36 mieszkań nie powinno zająć nam dużo czasu, jeśli dwójka naszych znajomych nie ruszy w dalszą drogę bez nas. Rozdzielanie się podczas takich poszukiwań nie jest dobrym pomysłem, w każdym z mieszkań mogą znajdować się zarówno zombiaki jak i żywi ludzie, którzy nie życzą sobie aby im przeszkadzać. Mieszkania na parterze nikomu się nie opłacają bo łatwo można się do nich dostać z zewnątrz. Każde z nich nie posiadało drzwi, a w środku było wyjątkowo pusto. Nie licząc przewalonych mebli i zniszczonych telewizorów. Na piętrze słychać było głosy ludzi. Nie chcieliśmy mieć z nimi nic wspólnego, dlatego najciszej jak się dało przeszliśmy do sprawdzania pozostałych mieszkań, które były puste. Sytuacja powtarzała się na drugim, oraz na trzecim piętrze. Ewidentnie mieszkania te służyły komuś za nocleg, ponieważ w żadnym z nich nie było szwendacza, ani nawet żadnej części jego ciała. Pozostało nam jeszcze 5 bloków, a  na zewnątrz powoli zaczynało się ściemniać.
****

-Kamil?
-Co jest siostra?
-Myślisz, że znajdą plecak? Nie mamy pewności, że nie został przysypany przez blok. Mogliśmy go zostawić gdzieś bliżej nich, albo wrócić się do nich.
-Dobrze wiesz, że człowiek w takich momentach nie myśli racjonalnie. Napisaliśmy kartkę, że poszliśmy do bloku obok i miejmy nadzieję, że nas znajdą
-Blok obok? Kamil, przecież jesteśmy trzy ulice dalej od mieszkania naszych rodziców..
-Cholera.. mieliśmy iść blok dalej, ale:

-Hej wy! Co macie w tych swoich plecaczkach? Może się podzielicie z nami?
Dwóch facetów  w skórzanych kurtkach, widocznie nawet podczas apokalipsy trzeba wyglądać stylowo. Nie mogę dopuścić, żeby skrzywdzili moją siostrę. Jak im wyperswadować, chęć zaglądania do plecaków? 
-Siwy coś do was powiedział, a wy co? Mówić nie umiecie?
-Krótki, nie zdradzaj naszych pseudonimów. Nigdy nie wiadomo kiedy stary świat wróci do łask
-Właśnie zrobiłeś to samo idioto!
-Dobra luz, nie wyglądają na takich, którzy skarżą policji, kiedy jest po wszystkim. Prawda?
-Jasne- odpowiedziała Sara
-W dwóch plecakach mamy nasze ciuchy, a w jednym trochę jedzenia z tego zawalonego bloku
-Siwy, możemy im wierzyć? 
-Myślę, że nie robią nas w balona, ale niestety moi drodzy musicie oddać nam jeden plecak..
-Nie ma mowy!
-Uu, jaka zadziorna. Lubię takie..
Wiedziałem, że tak to się skończy. Ten obleśny typ zbliżał się do mojej siostry, zdolny zrobić tylko to co mu w życiu wychodzi. Sara patrzyła na mnie spokojnie. Wiem, że chciała zachować oba plecaki, ale jej życie było dla mnie ważniejsze.
-Dobra, tylko się odsuń koleś
-Koleś!
Obaj wybuchnęli śmiechem. Ich śmiech przypominał bardziej rechot świni, ale czego od nich wymagać. Wziąłem plecak, który należał do Lidii, pamiętam, że miał ostatnie sztuki jedzenia ze sklepu. Była szansa, że uda nam się zatrzymać większą część. Kiedy już miało dojść do transmisji, z klatki schodowej wyszła grupa czterech zombiaków. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a już konsumowali Siwego i Krótkiego. Czym prędzej zaczęliśmy uciekać. Niczym na komendę, większość "uśpionych" zombie tak jakby na zapach krwi zaczęło się do nas zbliżać, ale udało nam się uciec. Tylko, że podczas ucieczki przebiegliśmy trzy ulice dalej, dla bezpieczeństwa, gdyby nasi znajomi mięli mieć jeszcze jakieś towarzystwo..

*** 
-Poczekaj
-Na co?
Marcin nie odpowiedział tylko wskazał palcem na grupę zombiaków wcinającą smaczny posiłek. Nie byle jaki. Jedyne co z nich pozostało to skórzane kurki i łańcuchy przy spodniach. Twarze mieli zjedzone do tego stopnia, że ich własna matka by ich nie rozpoznała. 
-Został nam jeszcze jeden blok. 
-Myślisz, że tam są?
-Wątpię, gdyby gdzieś tu byli Kamil by czuwał, żeby nas zawołać. Nie wiem tylko, czy zrobili to specjalnie, czy po prostu poszli dalej, albo coś im się stało
-Nie kracz. Może po prostu znaleźli jakieś mieszkanie i tam się chowają. Jakby nie patrzył weszli na czyjś teren. Wiesz jak to teraz jest..
-Tak, Lidio, ale to nie zmienia faktu, że nigdzie ich nie ma. A my tracimy czas na zbędne poszukiwania!
-Chyba żartujesz?! Oni nam pomogli, podzielili się swoim schronieniem i jedzeniem, a Ty teraz tego nie widzisz?
-Nasza poprzednia grupa, też nas lubiła póki się nie dowiedzieli kim jesteśmy. Dobrze, że wtedy nie przyznałem się, że jestem za to współodpowiedzialny..
-No tak, bo wtedy wszystko poszło na mnie. Może już w centrum wiszą moje zdjęcia, że nie można mi ufać. Ty też mi nie ufasz! Możesz sobie iść w cholerę. Zabierz plecak i droga wolna. Zostaw mi tylko mój dziennik
-Myślisz, że ktoś go kiedyś przeczyta? Prędzej umrzesz!
-I dobrze.. Może komuś to pomoże. A jak nie to chociaż nikt nie zapomni jak to kiedyś było na świecie! 

Miałam ochotę go uderzyć.. znowu. Wiedziałam, że bez niego nie dam rady podróżować po Warszawie. Jest dla mnie zbyt przerażająca w obecnym stanie, ale nie mogłam słuchać jego użalania się nad sobą. Zrobił co uważał, za słuszne. Nikt nie mógł przewidzieć, że adenowirus nie będzie dobrym wektorem do przenoszenia antidotum. 

Krzyki.. nie pomagają podczas apokalipsy, mówiłam o tym nie raz. Tym razem też nie pomogły, bo grupa zombiaków przestała interesować się jedzeniem i zaczęła zbliżać się  w naszą stronę. Nie miałam żadnego swojego narzędzia, wszystko zostawiłam w plecaku, który miał Kamil z Sarą. Mogłam polegać tylko na Marcinie, ale po zaistniałej wymianie zdań na pomoc nie miałam co liczyć.
-Trzymaj, nie potrzebne mi dwa śrubokręty
Z gwiazdkowym śrubokrętem czułam się dużo bezpieczniej. Mogłam podejść do szwendacza, kopnąć go w klatkę piersiową, wtedy większość z nich upada i szybkim ruchem zadać odpowiedni cios w czaszkę. Muszę przyznać, że czaszki szwendaczy z miesiąca na miesiąc stawały się  bardziej miękkie. Tak jakby ich rozkład postępował. Może kiedyś będzie na takim momencie, że przestaną żyć?

-Idziemy do tego bloku. Jeśli ich tam nie będzie musimy iść w stronę laboratoriów.
-Myślałam ostatnio nad laboratoriami patologów
-Przy szpitalu niedaleko centrum?
-Tak, na Woli. Mięli tam najlepsze centrum patologii w Warszawie. Może uda nam się do nich dostać. 

****
-Myślę, że powinniśmy wrócić
-Jak to?
-A jak oni nasz szukają?
-Saro, możemy się minąć i będziemy się szukać w nieskończoność. Zaraz będzie ciemno, dosłownie za kilka minut, wtedy się już nie odnajdziemy.
-Ale musimy. Strasznie ich polubiłam. Mimo tego, że rozmawiałam z nimi dosłownie kilka  minut
-Są ok, ale musimy poczekać do rana. Oni też pewnie zaprzestaną poszukiwań. Jak tylko wstanie słońce wrócimy pod blok naszych rodziców
Sara odpowiedziała mi skinieniem głowy. Była przemęczona, nie wiem czy nie bardziej ode mnie. Mimo tego, że przespała wczorajszą noc. Cała ta sytuacja jest dla niej bardzo stresująca. Ja niestety zachowuje się jak typowy mężczyzna, ale całkiem zapomniałem o mojej rodzinie. Ciekawe czy moja Klaudia jeszcze chodzi po lesie z Anią. 
-Saro..
-Tak?
-Mam nadzieję, że ktoś potrafił ulżyć cierpieniom Klaudii i Ani
-Ja też mam taką nadzieję. Dobranoc 
-Dobranoc
Kiedy Sara zamknęła oczy sięgnąłem do naszych plecaków. Chciałem się zorientować jakie jedzenie mamy w jakich ilościach i włożyć do każdego plecaka po równo, żeby zrównoważyć ciężar. Wtem dostrzegłem cztery latarki na dnie mojego plecaka..
-Cholera, nie mają latarki...

*****
-Marcin, to ostatnie mieszkanie. Wątpię, żeby tu byli, ale sprawdźmy.
Niestety ostatnie mieszkanie również okazało się puste. Kiedy weszliśmy do ostatniego bloku na zewnątrz było już ciemno, a w naszym plecaku nie było latarki. Wróciliśmy się do obiadu restauracyjnego szwendaczy. Mieliśmy nadzieję, że jeden z nich miał przy sobie latarkę. Jak się okazało obaj mięli. Muszę przyznać, że kamień spadł mi z serca. Nie wyobrażam sobie, w ciemnościach czekać na świt.
-Co robimy?
-Chyba musimy się przespać. Oboje jesteśmy przemęczeni. Jutro skoro świt ruszymy dalej. Nie mogli odejść daleko
-Dobrze. Marcin?
-Tak?
-Ufam Ci.. Wiem, że chciałeś dobrze i cała wina jest w działaniach Jana. Kiedy już trochę się z tym oswoję to poproszę Cię, żebyś opowiedział mi tę historię jeszcze raz, ale to nie teraz.
-Dobrze, jak sobie życzysz

Kiedy dwoje ludzi walczy o przetrwanie, wiele rzeczy może się wydarzyć. Nawet coś tak pospolitego jak seks. Po wszystkim zastawiliśmy drzwi do naszego nowego mieszkania i w objęciach zasnęliśmy. Nie słyszeliśmy nic. Ani drapiących w drzwi szwendaczy, ani krzyków na ulicy. Rano przed blokiem czekała na nas niemiła niespodzianka...


=======================
Moi drodzy zbliżam się powoli do zakończenia pierwszej części historii BIOZOMBIES. W najbliższym czasie, prawdopodobnie (niedziela, może poniedziałek, środa) będą pojawiały się notki wyjaśniające kilka zaistniałych sytuacji. A co będzie dalej dowiecie się z moich notek. Do przeczytania! 

czwartek, 8 maja 2014

Kuru

Na wstępie chciałabym przeprosić za brak notki w zeszłym tygodniu, oraz za kilka literówek lub nie spójnych zdań w poprzednim opowiadaniu.

 If any of you use a translator to my stories, let me know! I would like to know you ! :)

Nadal czekam na wasze pomysły do opowiadań :) 




****


-Jak to mamy Ci przynieść zombiaka? Czy Ty do końca zwariowałaś? Ja rozumiem, że trzy dni w zamknięciu mogą powodować omamy ale takie?
-Tomek! Uspokój się. Przecież mamy do czynienia ze śmiercią cały czas. Przez te wszystkie lata po studiach, zdążyliśmy oswoić się ze śmiercią. Może nie taką, która chodzi, ale jesteśmy bardziej przygotowani niż inni.
-Dobrze, już dobrze. Powiedz mi tylko co Ty chcesz zrobić z tym zombiakiem? Przecież one nie mają wnętrzności w dobrym stanie, tak jak zwykłe zwłoki.
-Tego właśnie chce się dowiedzieć. 

Tomek razem z moim mężem ubrali się  w nasze zapasowe kurtki do najcięższych przypadków. Zaopatrzyli się  w możliwe narzędzia, gdyby trzeba było kogoś zaatakować. 
-Nie musicie iść daleko. Myślę, że na dziedzińcu znajdziecie kilka spokojnych szwendaczy
-Spokojnych? Agnieszka, czy Ty jesteś jakaś nie normalna?
-Tomek! Przestań się wściekać na moją żonę. Zajdziemy jakiegoś od tyłu, zarzucimy mu worek na twarz i przyciągniemy tutaj. Powinno się udać. 
-Żeby się udało, idźcie na balkon i sprawdźcie orientacyjnie gdzie macie się kierować
-Moja żona jak zawsze przytomna  i zorganizowana.

Kiedy poszli na balkon obgadać szczegóły akcji, ja skierowałam się do pokoju pielęgniarek. Urządziliśmy sobie w nim nasze schronienie,. Był największy, a co najważniejsze znajdowała się w nim lodówka, która obecnie do niczego nam nie była potrzebna, kiedy nie ma prądu, ale póki był spełniała swoje funkcje. Na środku stały dwie czerwone kanapy, które rozkładaliśmy co wieczór. Zawsze mogliśmy zostawiać je rozłożone, ale rutyna wolnego człowieka pozostaje w nim jeszcze przez długi czas. Myślę, że jak przestaniemy to robić to stracimy nadzieję, że poprzednie życie powróci. Pod ścianą stały dwa stoły. Na jednym z nich kładliśmy nasze jedzenie w puszkach, a na drugim cięższy sprzęt do walki. Znajdowały się tam dwie siekiery, łom i wszelkie urządzenia do przecinania ciał podczas autopsji, które obecnie miały inne zastosowanie. Kiedy weszłam do środka, zobaczyłam, że mój kochany Franek śpi na kolanach Kasi. Ela siedziała kawałek dalej i była bardzo zamyślona.
-Kochane, gdzie jest Mariusz? 
-Uparł się, żeby pójść do kostnicy i sprawdzić czy nie ma tam czegoś co mogłoby się nam przydać
-To miłe z jego strony, ale przecież robiliśmy już rozeznanie. Czego może tam szukać?
Wtedy do pokoju wszedł Mariusz, z oberwanym rękawem u koszuli i lekko zaplamionymi spodniami. 
-Jezu, co Ci się stało?
Obstąpiłyśmy, go razem z Elą, żeby sprawdzić czy wszystko z nim dobrze. Jak się okazało zszedł do kostnicy nr 5, o której muszę przyznać wszyscy zapomnieliśmy bo od dawna nie była używana. W lodówkach znajdowały się ciała, które czekały na werdykt ze strony wyników badań, jaka była przyczyna ich zgonu. Badania kompleksowe tkanek ciała, trwają czasem bardzo długo. Lokatorzy kostnicy numer 5 czekali już na swoje wyniki ponad miesiąc. Całkiem  o nich zapomniałam. Ponad dwa miesiące temu zostali do nas przywiezieni z laboratorium, w którym prowadzono badana nad szczepionką na raka. Coś poszło nie tak, ponieważ pięciu pacjentów zmarło. Jednakże podstawowe badania autopsyjne nie wykazały nic, co mogłoby sugerować przyczynę zgonu. Osobiście przystawałam nad opcją zakażenia od szczepionki, albo zbyt dużą ilością adiuwantu, ale oczywiście nikt nie chciał mi powiedzieć jaki był skład danej szczepionki, dlatego badania trwały tak długo. 
-Poszedłem do kostnicy numer 5 i to co tam zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wszystkie lodówki były otwarte, a na podłodze leżała dwójka zmarłych. Niby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pozostała trójka ich konsumowała jak gdyby nigdy nic. Jak zmarli ludzie mogą jeść innych zmarłych?
-Mariusz, a jak zmarli ludzie mogą chodzić?
-Masz rację,.. głupie pytanie. Ale to nie wszystko.. Ta trójka, która konsumowała pozostała dwójkę, nazwijmy ich już szwendaczami, skupiała się jedynie na wnętrznościach, czyli standardowo: jelita, żołądek, dwunastnica, wątroba i tak dalej
-Co w tym dziwnego?
-Elka, nie przerywaj
-Kiedy dochodziły do mózgu, najpierw go wąchały, a potem dotykały do swoich zielonych twarzy i pocierały
-Co Ty chcesz nam powiedzieć? Zacznijmy od tego, że one są tam od miesiąca, nie wiemy kiedy zaczęły się konsumować
-Pewnie na długo im wystarcza zjedzenie jednego narządu,bo robiły to bardzo powoli. Czy zwróciłyście uwagę, że niektóre zombie jedzą powoli i wolno atakują innych? A pozostałe rzucają się na swoje ofiary i bardzo szybko chłoną jedzenie?
-Mariusz, masz rację. Ostatnio jak obserwowałam z balkonu, była jedna grupa wolnych i szybkich, ale myślałam, że jest to związane z długością trwania apokalipsy. 

Opowieści Mariusza uciszyły nas na chwilę. Każda z nas analizowała prawdziwość jego słów i zapewne zastanawiała się co z tym zrobić. Pierwsza odezwała się Kasia, kiedy odłożyła mojego Franka na łóżko. Podłożyła mu poduszkę pod głowę. Podeszła do nas i powiedziała:
-Wiem, o czym mówisz Mariusz.. Ostatnio po naszej wspólnej kolacji, kiedy każdy z was odpoczywał albo starał się trochę umyć, poszłam na balkon i widziałam całe zdarzenie bardzo dobrze. Akurat nasz dziedziniec był oświetlony przez pełnię księżyca. Dwójka szwendaczy wycierała się mózgiem trzeciego.. Przypomina wam to coś? Agnieszka?
-Tak... Pamiętam dokładnie, był tak lud..
-Dziewczyny, już wiemy jak złapiemy szwendacza. Kwestia tego czy chcecie męskiego czy żeńskiego osobnika?
-Myślę, że mężczyzna wystarczy. Damy radę na nim pracować. 

Mariusz dołączył do grupy naszych bohaterów, a ja mogłam dalej dokończyć historię.
-Każda z nas podczas zajęć na uczelni, miała do omówienia różne choroby tropikalnych krajów, czy po prostu ludów. Mi przypadło Kuru, inaczej nazywane było śmiejącą się śmiercią. Była to choroba zakaźna wywoływana przez priony, która uszkadzała tkanki nerwowe. Choroba odkryta u ludzi bardzo szybko w latach 60 XX wieku przeniosła się na szympansy. Po pewnym czasie choroba ustała i już od dłuższego czasu o niej nie słyszałam.
-Ale co to ma wspólnego z naszymi zombiakami? Bo chyba nie nazwa?
-Do zakażenia kuru dochodziło u ludów plemienia FORE, którzy zamieszkiwali Góry Wschodnie Papui Nowej Gwinei. Po śmierci osobnika z ich ludu po prostu go zjadano. 
-Taki kanibalizm?
-Tak, najzwyklejszy kanibalizm. Tylko oni robili to trochę w inny sposób, ponieważ rytualnie nacierali twarz mózgami swoich zmarłych. 
-Patogeny przenikały przez skórę i kilka lat później powodowały śmiertelną chorobę..
-Myślisz, że teraz jest tak samo? Ale skąd tutaj kuru? Trochę nam daleko do Nowej Gwinei.. 
-To może być jakaś odmiana, albo wirus, który został stworzony na podobieństwo  kuru..

Żadna z nas nie mogła wydusić słowa. Jeśli jest to przejaw kuru, to nie mamy szans na wyzdrowienie, bo każdy dotyk szwendacza może być zabójczy. Oby okazało się, że to tylko przypadek, albo chociaż nie przenosi się poprzez dotyk.. Po godzinie wrócili nasi bohaterowie z dwoma zombiakami. Jeden był mężczyzną, a drugi kobietą. Niby nic dziwnego, ale kobieta była w ciąży. Od razu zabraliśmy się do roboty. Na stołach położyliśmy oba zombiaki. Najgorsze było to, że nie mogliśmy ich zabić. Musiałam pracować na ich "działającym" mózgu i układzie krwionośnym. Przywiązaliśmy im ręce, tak aby żaden nie mógł nas zadrapać albo chwycić. Również zakneblowano im usta. 
-To co panie i panowie? Do dzieła!

Pracowaliśmy najpierw nad mężczyzną, braliśmy próbki do badań. Wszystko było utrudnione ze względu na szlam, zieloną krew mieszająca się z tą poprawną.
-One są w środku zgniłe..
-Ale jaka bakteria, wirus, cokolwiek powoduje tak szybkie gnicie? Apokalipsa zaczęła się 4 dni temu. A ich wnętrzności są takie jakby leżeli w wodzie od dobrych dwóch miesięcy, ale bez zjawiska pęcznienia ciała. 

Po trzech godzinach, mieliśmy próbki ze wszystkich możliwych miejsc ciała mężczyzny. Niestety w tym czasie pacjent zmarł. Ponownie  zmarł, więc ponownie się odrodził, ale teraz jedynie syczał. Nie miał władzy w kończynach. Na zakończenie Sławek pozbawił go życia, wbijając mu nóż w głowę. 
-Dobrze, pora na kobietę. 

Dziewczyny chwyciły na narzędzia, chętne do rozerwania jej klatki piersiowej..
-Stop! Poczekajcie
-Agnieszka co jest?
-Dajcie mi stetoskop
Ela podała mi stetoskop. Szybko włożyłam oliwki do uszu i przyłożyłam głowicę do jej brzucha. 
-Agnieszka, co Ty robisz?
-Kochanie, martwi mnie to, że się uśmiechasz teraz. Mów szybko co jest!

Zdjęłam stetoskop, odłożyłam go na szafkę obok. I z uśmiechem na ustach powiedziałam:

-Dziecko żyje, musimy odebrać poród.






*****
Chciałabym podziękować Karolinie, za inspirację ludem FORE. :)