niedziela, 18 maja 2014

Karteczka

-Saro, pora wstać.
-Tak, tak jeszcze 5 minut.
-Saro..trzeba wyruszyć na poszukiwania.
-Cholera.. znowu nie spałeś w nocy?
-Tak jakoś wyszło.
-Kamil, ale tak nie można. Przecież nic by mi się nie stało, a tak to jesteś już od tylu godzin na nogach..

Wiem, że tak bardzo się o mnie martwiła, ale nie mogłem jej obudzić. Wyglądała na tak bardzo zmęczoną. Musiałem dać jej pospać. Od kilku dni liczba zombiaków znacznie się zmniejszyła. Nie wiadomo z jakich przyczyn. W nocy było bardzo spokojnie. Widziałem tylko kilku osobową grupę,  z jedną latarką, podróżującą  w stronę mieszkania naszych rodziców. W oddali słychać było kilka strzałów, krzyków, ale to w czasach apokalipsy nie jest niczym  specjalnym. Co noc ktoś zabija szwendacza z broni (jeśli ją posiada), a tym bardziej kobiety krzyczą kiedy nie potrafią sobie poradzić (wybaczcie drogie panie).
-Myślisz, że  jeszcze tam są?
-Mam taką nadzieję. Ciężko w dzisiejszych czasach o dobrych ludzi, a w dwójkę będzie nam trudniej.
-Ale damy radę!

Moja siostra jak zwykle pełna odwagi, ale coś  z nią ostatnio było nie tak. Zauważyłem, że się zmieniła, ale na dobrą sprawę, kto  nie?
Kiedy uciekaliśmy od siwego i krótkiego etap jaki pokonaliśmy wydawał się bardzo mały, ale obecnie droga strasznie nam się dłużyła. Na drogach pozostawione były samochody, w tak dziwny sposób, że nawet jeśli ktoś ma swój nie ma szans na przejechanie. W niektórych jeszcze charczą zombiaki, większość jednak już dawno nie ma w sobie nawet kropelki benzyny. Obecnie jest warta więcej niż pieniądze. Jedyną zaletą czasów szwendaczy, jest brak zastanawiania się nad wartością pieniądza. Chwilowo nie jest warty nic, ale czy tak będzie zawsze?
-Widzisz to?
-Co takiego?
Pod pobliskim sklepem siedział człowiek, który musiał być nieźle wstawiony, bo bardzo ochoczo rozmawiał z zombiakami.
-Myślisz, że trzeba mu pomóc?
-Myślę, że już nic nie da się zrobić.
Mężczyzna był cały we krwi. Jego ubrania były postrzępione, a lewa nogawka spodni była urwana zaraz pod kolanem. Musiał stoczyć walkę, ale  skąd miał alkohol i dlaczego chciał, żeby zjadły go szwendacze, pozostanie dla nas zagadką do końca życia.
Dzisiejsza pogoda sprzyja do pieszych wędrówek. Nie jest ani za ciepło, ani za zimno. Lekki wiaterek muskał moją twarz i dostawał się pod ubranie i delikatnie chłodził spocone ciało. Nie braliśmy kąpieli od kilku dobrych dni, nie wiem czy nawet nie tygodni. Od naszego rozdzielenia z Lidią minął drugi dzień. Myślę, że jest mała szansa, że jeszcze ich odnajdziemy, ale wiem, że sobie poradzą.

***
-Myślisz, że możemy zostawić im kartkę?
-Lidio, kochanie, nie wiem czy będą na tyle zdesperowani, żeby zaglądać do każdego mieszkania i nas szukać. Również ktoś inny może trafić na Twoją wiadomość i co wtedy? Może ją wyrzucić, zanim Kamil z Sarą zdążą tu dotrzeć.
-Dziś minął drugi dzień i trochę tracę nadzieję..
Jak to jest, że kiedy opuściła mnie moja poprzednia grupa, aż tak tego nie przeżywałam. Tych ludzi tak bardzo polubiłam, ale niestety los okazał się bardzo przewrotny. W czasie apokalipsy nic nie można planować,  a tym bardziej przywiązywać się do ludzi. Najgorsze jednak jest to, że chyba zakochiwałam się w Marcinie, albo inaczej.. wreszcie zrozumiałam, że czułam to od zawsze.
-O czym tak myślisz?
-Myślę nad tym, że nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę się  w kimś zakochać. Wiesz jak to jest, młoda studentka robiąca karierę w ważnym laboratorium, nie ma czasu na miłości. Nawet jak szłam na studia to moja babcia mówiła, że chłopcy tylko przeszkadzają w nauce..
-Co masz na myśli?
-Że chyba się..
-Poczekaj, poczekaj!
-Czemu?
-Bo chce to zrobić pierwszy.
Wtedy przytulił mnie mocno do swojej wysportowanej piersi, pocałował w czoło i powiedział, że mnie kocha. To był bardzo szczęśliwy dzień w moim życiu. Nie wiem czy kiedyś stary świat powróci. Mam nadzieję, bo chciałabym ułożyć sobie życie z Marcinem u mego boku.
Po 20 minutach postanowiliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Najpierw musieliśmy odsunąć biurko, które broniło dostępu do naszego mieszkania. Kiedy Marcin otworzył drzwi do mieszkania wpadł martwy zombiak.
-Spójrz, ktoś go postrzelił, ma dziurę  w skroni
-Ale gdyby go tak po prostu postrzelił to nie byłby oparty o nasze drzwi. Ktoś  musiał to zrobić specjalnie..
-Weź plecak, musimy się tego dowiedzieć.

Na korytarzu było jasno, ale nigdzie nie było śladów po zombiakach, albo walce z ludźmi.
-Czy to możliwe, żebyśmy nie słyszeli jak za naszymi drzwiami, ktoś walczył o życie?
Marcin przecząco pokiwał głową. Coś było nie tak, nie wiedzieliśmy tylko co. Pozostałe dwa piętra były równie czyste jak wcześniejsze. Pozostało nam tylko wyjście na zewnątrz. Drzwi były otwarte na szeroko. Przed samymi drzwiami grupa szwendaczy zajadała się piątką młodych ludzi. Skąd wiem, że młodych?
Zawsze można to dostrzec po butach. Młode osoby przeważnie mają na sobie trampki, w różnych neonowych kolorach. Większość starszej młodzieży ma półbuty, a kobiety nawet niskie szpilki. Oczywiście są wyjątki, ale nie w tym przypadku.
Przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie krzyknąć. Wtem dwójka zombiaków przesunęła się do innego osobnika i zobaczyłam zakrwawioną twarz naszej Sylwii z grupy. Ją poznałabym wszędzie. Miała krótkie, blond włosy, ale bardzo mocno skręcone, niczym murzynka. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Złapałam Marcina za rękę i powoli zmierzaliśmy do drzwi. Obok Sylwii leżał Mariusz i Natalia.. Co robiła tutaj część naszej grupy? Ale na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Kiedy tylko wyszliśmy przed budynek, założono nam worki na głowę i wsadzono do samochodu. Tak mi się wydaje, bo słyszałam szum silnika. Następne co pamiętam to instrukcja od jakiegoś człowieka, który przypiął mi coś do paska i kazał mocno trzymać się liny.
*****
Podróż do osiedla, w którym mieszkali nasi rodzice minęła spokojnie. Spokojnie to znaczy, że żadna grupa zombiaków się na nas nie rzuciła. Wystarczyło zabić kilku upierdliwych szwendaczy i spokojnie dotarliśmy do celu. Kiedy myślę, nad zabijaniem szwendaczy to zawsze coś mi nie gra.. Przecież oni już nie żyją. Jak można zabić coś co nie żyje?
-Widzisz to?
-Co znowu?
Tym razem, to co zobaczyłem mało co nie było powodem zwrócenia szybkiego śniadania z przed godziny. Przed blokiem nr 10 siedziała sobie zgraja szwendaczy, która jak gdyby nigdy nic wcinała sobie młodych ludzi. Była tam blondynka z kręconymi włosami, obok niej jakiś chłopak w kurtce jeansowej. Ale robiły to w sposób bardzo paskudny. Nie dość, że zjadały im wnętrzności to kilku z nich pocierało sobie twarze mózgiem jednego chłopaka, z którego już nic więcej nie zostało. Zastanawialiście się jak zombiaki dostają się do czyjegoś mózgu? Myślałem, że tego nie potrafią, ale jak widać te umieją to bardzo dobrze.
-Sara chowaj się, szybko!
Ale ona stała wpatrzona jak w obrazek. Kiedy powiodłem za jej wzrokiem, zbladłem jeszcze bardziej. Przy drzwiach wejściowych do bloku leżał zeszyt.
-To musi być dziennik Lidii! Ale na razie musimy się schować, szybko!
Pobiegliśmy za najbliższy kosz na śmieci. Na szczęście szwendacze nie były nami zainteresowane. Kwestia tego jak długo będziemy musieli czekać w ukryciu.
****
-Czy domyślacie się gdzie jesteście?
-Nie bardzo, bo mam worek na twarzy!
-Lidia, jak zawsze bardzo drapieżna, a może Ty Marcin?
-Skąd znasz nasze imiona?!
-Chłopcy, proszę zdejmijcie naszym przyjaciołom worki.
Najgorsze uczucie jakiego można doświadczyć to przebywanie w ciemnym nieprzepuszczającym światła worku, a następnie zdjęcie go, co skutkuje dotarciem światła do oczu z każdej strony... Ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Znajdowaliśmy się tak jakby na balkonie, z drucianą siatką przy balustradzie, było wietrznie..
-Cholera czy to Pałac Kultury?
-Ależ panienka bystra, nie spodziewałem się.
-Grzeczniej proszę!
-Marcin uspokój się, wszystko ok.
-Zdobywacie dodatkowe punkty za przebiegłość, a teraz chyba pora żebym przedstawił wam osobę, która jest głównie odpowiedzialna za całe to uprowadzenie.
Wtedy na taras widokowy wszedł profesor JAN.

****
-One są jakieś nienajedzone... Ile można do cholery wpierdzielać ludzkie mięso?
-Jak widać bardzo długo. Nie denerwuj się.
Ale miała rację. Siedzieliśmy w ukryciu dobre kilka godzin, ale nie było innej szansy na to, żeby dostać się po dziennik. Musieliśmy poczekać, aż skończą konsumować. Robiło się zbyt cicho i zerwał się porywisty wiatr. Drzewa szumiały, a w powietrzu czuć było kurz i brud. Nad lasem zaczęło się błyskać, a już po chwili zaczął kropić deszcz. Najpierw bardzo delikatny, przeplatany  coraz mocniejszymi grzmotami przechodził w ulewę. Myślałem, że już nie uda nam się uratować dziennika przed zamoczeniem, ale część zombiaków (tych nacierających się mózgami) nagle przestała konsumować ludzi i oddaliła się w stronę lasu. Jakby burza ich przyciągała do wody. Wisła wzywa.. Złapałem Sarę za rękę, podbiegliśmy pod drzwi, wziąłem zeszyt i wbiegliśmy na ostatnie piętro. Jedyne mieszkanie jakie posiadało drzwi mieściło się na końcu korytarza. Na środku pokoju stało biurko i pościel na łóżku była bardzo zużyta.
-Pomóż mi zastawić drzwi. Jakiś czas będziemy musieli tutaj spędzić.
-Myślisz, że Lidia z Marcinem tutaj byli?
Kiedy zabezpieczyliśmy wejście, na parapecie dostrzegłem długopis- ulubiony długopis Lidii. Możecie myśleć, że to mógł być przypadkowy długopis, ale widniały na nim jej inicjały i "molecular".
-Cholera, byli tu.. Zobacz..
Pokazałem Sarze długopis. Wzięła go do ręki, zamyślona podeszła do okna..
-Szkoda, że nie zostawili nam żadnej kartki- wyszeptała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz