sobota, 17 maja 2014

Posiłek treScIWY, ale bardzo KRÓTKI

-Gdzie oni mogą teraz być? Nikogo tutaj nie ma. Cholera Marcin co robimy?
-Kamil!, Sara! Cholera gdzie oni są. Nie damy rady przejrzeć tych wszystkich gruzów. Z drugiej strony nie możemy ich tak zostawić..
-Uważaj na szwendaczy, właśnie się zbliżają

Tak to już jest, kiedy cicho- zombie żyją swoim powolnym życiem. Może zastanawiają się kim są, albo co zjedzą za chwilę. Kiedy blok się zawalił, skutkując ogromnym hukiem, większość z nich zaczęła powracać. W mniejszej ilości niż zwykle, ale zawsze jest ich więcej niż nas. Większa grupka zbliżała się do nas powoli, ale my nie ustępowaliśmy. Musieliśmy się dowiedzieć czy zginęli czy nie. Nie mogę odejść stąd póki się tego nie dowiemy.
-Lidia, chodź tutaj!
Marcin znajdował się kilka metrów ode mnie, ale dojście do niego nie było wcale takie łatwe. Wszędzie walały się resztki ściany budynku, jakieś sprzęty AGD, szafy. Istne pobojowisko. Nie wiem co odbiło tym ludziom, ale w ten sposób nie uratują świata, ani obecnego ani starego. Nawet jeśli świat wróciłby do normy, to nie ma na razie sposobu na zneutralizowanie ciał. Uzyskanie mocnego kwasu siarkowego nie jest łatwe bez odpowiednich odczynników i sterylnego laboratorium.
-Co znalazłeś?
Spodziewałam się najgorszego. Marcin trzymał w ręku swój plecak.
-Przeszukaj go może zostawili jakąś kartkę.
-Zwariowałaś? Jeśli znaleźliśmy nasz plecak to jest duże prawdopodobieństwo, że oni też gdzieś tutaj są.
-Daj mi ten plecak!

Ręce trzęsły mi się niczym przeciętnemu alkoholikowi na głodzie, ale musiałam sprawdzić. Kobieca intuicja rzadko zawodzi. Tak też było w tym przypadku. Wewnątrz plecaka znajdował się mój dziennik (jak dobrze, że przełożyłam go do plecaka Marcina), oraz mała kartka z pochyłym pismem, ewidentnie pisanym w pośpiechu.

Mamy nadzieję, że nic wam się nie stało. Po drodze dostrzegliśmy czołg, dlatego na wszelki wypadek schowaliśmy się do sąsiedniego bloku. Plecak zostawiamy w widocznym miejscu. Do zobaczenia! 

-Sąsiedni blok? Czyli który? Które mieszkanie?
-Zostało ich tutaj jeszcze kilka. Nie ułatwili nam zadania, tym bardziej, że nie odpowiadali na nasze krzyki. Cholera to będzie trudniejsze niż myśleliśmy.
-Marcin musimy się schować. Szwendacze nadciągają 

Może się wydawać, że nasza rozmowa trwała wiecznie i już dawno powinniśmy mieć spotkanie bliskiego stopnia ze szwendaczami, ale one naprawdę wolno chodzą, a do tego wszystko je interesuje. Najmniejszy wiaterek lub szelest liści. Wzięliśmy nasz plecak i czym prędzej ruszyliśmy do najbliższego bloku. Na szczęście wszystkie ocalałe budynki nie liczą więcej niż 2 piętra. Sprawdzenie 36 mieszkań nie powinno zająć nam dużo czasu, jeśli dwójka naszych znajomych nie ruszy w dalszą drogę bez nas. Rozdzielanie się podczas takich poszukiwań nie jest dobrym pomysłem, w każdym z mieszkań mogą znajdować się zarówno zombiaki jak i żywi ludzie, którzy nie życzą sobie aby im przeszkadzać. Mieszkania na parterze nikomu się nie opłacają bo łatwo można się do nich dostać z zewnątrz. Każde z nich nie posiadało drzwi, a w środku było wyjątkowo pusto. Nie licząc przewalonych mebli i zniszczonych telewizorów. Na piętrze słychać było głosy ludzi. Nie chcieliśmy mieć z nimi nic wspólnego, dlatego najciszej jak się dało przeszliśmy do sprawdzania pozostałych mieszkań, które były puste. Sytuacja powtarzała się na drugim, oraz na trzecim piętrze. Ewidentnie mieszkania te służyły komuś za nocleg, ponieważ w żadnym z nich nie było szwendacza, ani nawet żadnej części jego ciała. Pozostało nam jeszcze 5 bloków, a  na zewnątrz powoli zaczynało się ściemniać.
****

-Kamil?
-Co jest siostra?
-Myślisz, że znajdą plecak? Nie mamy pewności, że nie został przysypany przez blok. Mogliśmy go zostawić gdzieś bliżej nich, albo wrócić się do nich.
-Dobrze wiesz, że człowiek w takich momentach nie myśli racjonalnie. Napisaliśmy kartkę, że poszliśmy do bloku obok i miejmy nadzieję, że nas znajdą
-Blok obok? Kamil, przecież jesteśmy trzy ulice dalej od mieszkania naszych rodziców..
-Cholera.. mieliśmy iść blok dalej, ale:

-Hej wy! Co macie w tych swoich plecaczkach? Może się podzielicie z nami?
Dwóch facetów  w skórzanych kurtkach, widocznie nawet podczas apokalipsy trzeba wyglądać stylowo. Nie mogę dopuścić, żeby skrzywdzili moją siostrę. Jak im wyperswadować, chęć zaglądania do plecaków? 
-Siwy coś do was powiedział, a wy co? Mówić nie umiecie?
-Krótki, nie zdradzaj naszych pseudonimów. Nigdy nie wiadomo kiedy stary świat wróci do łask
-Właśnie zrobiłeś to samo idioto!
-Dobra luz, nie wyglądają na takich, którzy skarżą policji, kiedy jest po wszystkim. Prawda?
-Jasne- odpowiedziała Sara
-W dwóch plecakach mamy nasze ciuchy, a w jednym trochę jedzenia z tego zawalonego bloku
-Siwy, możemy im wierzyć? 
-Myślę, że nie robią nas w balona, ale niestety moi drodzy musicie oddać nam jeden plecak..
-Nie ma mowy!
-Uu, jaka zadziorna. Lubię takie..
Wiedziałem, że tak to się skończy. Ten obleśny typ zbliżał się do mojej siostry, zdolny zrobić tylko to co mu w życiu wychodzi. Sara patrzyła na mnie spokojnie. Wiem, że chciała zachować oba plecaki, ale jej życie było dla mnie ważniejsze.
-Dobra, tylko się odsuń koleś
-Koleś!
Obaj wybuchnęli śmiechem. Ich śmiech przypominał bardziej rechot świni, ale czego od nich wymagać. Wziąłem plecak, który należał do Lidii, pamiętam, że miał ostatnie sztuki jedzenia ze sklepu. Była szansa, że uda nam się zatrzymać większą część. Kiedy już miało dojść do transmisji, z klatki schodowej wyszła grupa czterech zombiaków. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a już konsumowali Siwego i Krótkiego. Czym prędzej zaczęliśmy uciekać. Niczym na komendę, większość "uśpionych" zombie tak jakby na zapach krwi zaczęło się do nas zbliżać, ale udało nam się uciec. Tylko, że podczas ucieczki przebiegliśmy trzy ulice dalej, dla bezpieczeństwa, gdyby nasi znajomi mięli mieć jeszcze jakieś towarzystwo..

*** 
-Poczekaj
-Na co?
Marcin nie odpowiedział tylko wskazał palcem na grupę zombiaków wcinającą smaczny posiłek. Nie byle jaki. Jedyne co z nich pozostało to skórzane kurki i łańcuchy przy spodniach. Twarze mieli zjedzone do tego stopnia, że ich własna matka by ich nie rozpoznała. 
-Został nam jeszcze jeden blok. 
-Myślisz, że tam są?
-Wątpię, gdyby gdzieś tu byli Kamil by czuwał, żeby nas zawołać. Nie wiem tylko, czy zrobili to specjalnie, czy po prostu poszli dalej, albo coś im się stało
-Nie kracz. Może po prostu znaleźli jakieś mieszkanie i tam się chowają. Jakby nie patrzył weszli na czyjś teren. Wiesz jak to teraz jest..
-Tak, Lidio, ale to nie zmienia faktu, że nigdzie ich nie ma. A my tracimy czas na zbędne poszukiwania!
-Chyba żartujesz?! Oni nam pomogli, podzielili się swoim schronieniem i jedzeniem, a Ty teraz tego nie widzisz?
-Nasza poprzednia grupa, też nas lubiła póki się nie dowiedzieli kim jesteśmy. Dobrze, że wtedy nie przyznałem się, że jestem za to współodpowiedzialny..
-No tak, bo wtedy wszystko poszło na mnie. Może już w centrum wiszą moje zdjęcia, że nie można mi ufać. Ty też mi nie ufasz! Możesz sobie iść w cholerę. Zabierz plecak i droga wolna. Zostaw mi tylko mój dziennik
-Myślisz, że ktoś go kiedyś przeczyta? Prędzej umrzesz!
-I dobrze.. Może komuś to pomoże. A jak nie to chociaż nikt nie zapomni jak to kiedyś było na świecie! 

Miałam ochotę go uderzyć.. znowu. Wiedziałam, że bez niego nie dam rady podróżować po Warszawie. Jest dla mnie zbyt przerażająca w obecnym stanie, ale nie mogłam słuchać jego użalania się nad sobą. Zrobił co uważał, za słuszne. Nikt nie mógł przewidzieć, że adenowirus nie będzie dobrym wektorem do przenoszenia antidotum. 

Krzyki.. nie pomagają podczas apokalipsy, mówiłam o tym nie raz. Tym razem też nie pomogły, bo grupa zombiaków przestała interesować się jedzeniem i zaczęła zbliżać się  w naszą stronę. Nie miałam żadnego swojego narzędzia, wszystko zostawiłam w plecaku, który miał Kamil z Sarą. Mogłam polegać tylko na Marcinie, ale po zaistniałej wymianie zdań na pomoc nie miałam co liczyć.
-Trzymaj, nie potrzebne mi dwa śrubokręty
Z gwiazdkowym śrubokrętem czułam się dużo bezpieczniej. Mogłam podejść do szwendacza, kopnąć go w klatkę piersiową, wtedy większość z nich upada i szybkim ruchem zadać odpowiedni cios w czaszkę. Muszę przyznać, że czaszki szwendaczy z miesiąca na miesiąc stawały się  bardziej miękkie. Tak jakby ich rozkład postępował. Może kiedyś będzie na takim momencie, że przestaną żyć?

-Idziemy do tego bloku. Jeśli ich tam nie będzie musimy iść w stronę laboratoriów.
-Myślałam ostatnio nad laboratoriami patologów
-Przy szpitalu niedaleko centrum?
-Tak, na Woli. Mięli tam najlepsze centrum patologii w Warszawie. Może uda nam się do nich dostać. 

****
-Myślę, że powinniśmy wrócić
-Jak to?
-A jak oni nasz szukają?
-Saro, możemy się minąć i będziemy się szukać w nieskończoność. Zaraz będzie ciemno, dosłownie za kilka minut, wtedy się już nie odnajdziemy.
-Ale musimy. Strasznie ich polubiłam. Mimo tego, że rozmawiałam z nimi dosłownie kilka  minut
-Są ok, ale musimy poczekać do rana. Oni też pewnie zaprzestaną poszukiwań. Jak tylko wstanie słońce wrócimy pod blok naszych rodziców
Sara odpowiedziała mi skinieniem głowy. Była przemęczona, nie wiem czy nie bardziej ode mnie. Mimo tego, że przespała wczorajszą noc. Cała ta sytuacja jest dla niej bardzo stresująca. Ja niestety zachowuje się jak typowy mężczyzna, ale całkiem zapomniałem o mojej rodzinie. Ciekawe czy moja Klaudia jeszcze chodzi po lesie z Anią. 
-Saro..
-Tak?
-Mam nadzieję, że ktoś potrafił ulżyć cierpieniom Klaudii i Ani
-Ja też mam taką nadzieję. Dobranoc 
-Dobranoc
Kiedy Sara zamknęła oczy sięgnąłem do naszych plecaków. Chciałem się zorientować jakie jedzenie mamy w jakich ilościach i włożyć do każdego plecaka po równo, żeby zrównoważyć ciężar. Wtem dostrzegłem cztery latarki na dnie mojego plecaka..
-Cholera, nie mają latarki...

*****
-Marcin, to ostatnie mieszkanie. Wątpię, żeby tu byli, ale sprawdźmy.
Niestety ostatnie mieszkanie również okazało się puste. Kiedy weszliśmy do ostatniego bloku na zewnątrz było już ciemno, a w naszym plecaku nie było latarki. Wróciliśmy się do obiadu restauracyjnego szwendaczy. Mieliśmy nadzieję, że jeden z nich miał przy sobie latarkę. Jak się okazało obaj mięli. Muszę przyznać, że kamień spadł mi z serca. Nie wyobrażam sobie, w ciemnościach czekać na świt.
-Co robimy?
-Chyba musimy się przespać. Oboje jesteśmy przemęczeni. Jutro skoro świt ruszymy dalej. Nie mogli odejść daleko
-Dobrze. Marcin?
-Tak?
-Ufam Ci.. Wiem, że chciałeś dobrze i cała wina jest w działaniach Jana. Kiedy już trochę się z tym oswoję to poproszę Cię, żebyś opowiedział mi tę historię jeszcze raz, ale to nie teraz.
-Dobrze, jak sobie życzysz

Kiedy dwoje ludzi walczy o przetrwanie, wiele rzeczy może się wydarzyć. Nawet coś tak pospolitego jak seks. Po wszystkim zastawiliśmy drzwi do naszego nowego mieszkania i w objęciach zasnęliśmy. Nie słyszeliśmy nic. Ani drapiących w drzwi szwendaczy, ani krzyków na ulicy. Rano przed blokiem czekała na nas niemiła niespodzianka...


=======================
Moi drodzy zbliżam się powoli do zakończenia pierwszej części historii BIOZOMBIES. W najbliższym czasie, prawdopodobnie (niedziela, może poniedziałek, środa) będą pojawiały się notki wyjaśniające kilka zaistniałych sytuacji. A co będzie dalej dowiecie się z moich notek. Do przeczytania! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz