-Hej.. czy mogę wiedzieć co robicie w salonie moich rodziców? Gdzie jest Kamil? Kamil!
Dziewczyna była bardzo wzburzona i zdenerwowana. Wcale się nie dziwię, skoro dwójka obcych dla niej ludzi siedzi u niej w salonie, a jej brata nie ma.
-Spokojnie. Jestem Marcin, a to jest Lidia. Twój brat nas wpuścił dziś w nocy. Nie chciał Cię budzić, bo byłaś przemęczona.
-Gdzie on jest teraz?
Mimo spokojnie przespanej nocy, dziewczyna nie wyglądała na wypoczętą. Z tego co mówił Kamil, była świadkiem śmierci swoich rodziców. Oboje widzieli to czego widzieć nie powinni..
-Wyszedł do sklepu za rogiem. Podobno znał właściciela..
-Chojewski.. Przecież on nie żyje. Dlaczego poszedł sam?
Momentalnie zaczęła pakować rzeczy do plecaka. Z szafek w kuchni wyjęła dwie puszki kukurydzy i jedną tyrolską. Chodziła po pokoju jak szalona i wcale nie chciała nas słuchać. Była zła, za to że puściliśmy go samego. Z szuflad przy telewizorze wyjęła dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało rodziców, a drugie było zrobione prawdopodobnie na ślubie Kamila.
-Myślę, że warto je zabrać. Nie może o nich zapomnieć.
Mówiła sama do siebie. Rozliczała się z przeszłością. Nagle stanęła na przeciwko nas i zapytała:
-Idziecie ze mną czy zostajecie?
Oczywiście zerwaliśmy się na równe nogi, złapaliśmy swoje rzeczy i wybiegliśmy za Sarą. Może was to zdziwić, ale dziewczyna chwyciła klucze i zamknęła drzwi na zamek.
-Mam zamiar tu kiedyś wrócić
Spojrzałam na Marcina, ale on był gdzieś w odległym świecie swoich myśli. Po ostatnich wydarzeniach nie mógł dojść do siebie. Cały czas był nie obecny i nie mogłam przebić się przez ścianę muru jaką wokół siebie zbudował.
-Wiesz gdzie jest ten sklep? - zapytał
-Tak, tuż za rogiem. Tak jak powiedział wam Kamil.
Korytarze w bloku mimo wczesnej pory były bardzo ciemne. Małe okna wcale nie dawały światła, wręcz przeciwnie. W dzisiejszych czasach cisza to pojęcie względne. Mimo, że nie cierpię charczących zombie, potrafię ich nie dostrzegać. Tak jakby mój mózg przystosował się do ciągłego szumu, aż w końcu przestał go dostrzegać. Najbezpieczniej jest podróżować środkiem korytarza. Nawet jeśli szwendacz znajduje się przy drzwiach jest możliwość uskoczenia, albo całkowitego pominięcia go. Do drzwi było już nie daleko, kiedy dziewczyna się zatrzymała.
-Słyszycie?
-Co takiego?
-Rozmowę..
Kiedy przystanęłam, słyszałam jedynie jęki szwendaczy przemieszczających się wzdłuż bloku, możliwe, że część z nich znajdowała się na wyższych piętrach, albo w mieszkaniach obok. Niestety nie słyszałam żadnego dźwięku, który choć trochę mógł przypominać rozmowę człowieka. Marcin szepnął, że nic nie słyszy, a ja nie zdążyłam powiedzieć słowa, bo Sara ruszyła dalej. Drzwi wejściowe były otwarte. Wychodzenie bez uprzedniego sprawdzenia drugiej strony mogło się źle skończyć, ale Sara się tym nie przejmowała. W tylnej kieszeni miała składany nóż. Usłyszałam ciche pstryknięcie i za chwilę wybiegła za drzwi. Marcin jakby oblany wrzątkiem rzucił się za dziewczyną. Nie pozostawili mi wyboru. Również pobiegłam za nimi. Ogarnęło mnie ogromne zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że oboje leżą na ziemi. Jednakże żadnego zombiaka nie było w pobliżu. Było bardzo cicho, jak to mówią w filmach akcji.. za cicho. Pomogłam im wstać i czym prędzej poszliśmy do sklepu pana Chojewskiego. Po drodze spotkaliśmy jedną zombiaszczą mamę. Dlaczego mamę? Bo była w ciąży. Ewidentnie miała ciążowy brzuch, który przeszkadzał jej chodzić. Próbowała dostać się do kiosku z gazetami. Może coś tam wyczuła? Jakiegoś kota lub inne stworzenie. Wtedy jeszcze nie pomyślałam, że dziecko w jej ciele może nadal być zdrowe.
-To tam. Widzicie? Biały budynek z wybitymi szybami
-Myślisz, że Kamil jest w środku?
-Mam taką nadzieję
Skradanie podczas apokalipsy jest ćwiczone codziennie. Po pewnym czasie robisz to bez zastanowienia. Tak samo było tym razem. Im bardziej się zbliżaliśmy tym mocniej biło mi serce. Bałam się, że zastaniemy Kamila w postaci szwendacza, albo jako posiłek dla wygłodniałych zombie. Krew pulsowała mi w skroniach jak szalona. Nie chciałam zastać Kamila w żadnej z tych sytuacji. Dopiero go poznałam, ale nie chciałam stracić tak jak moją poprzednią grupę..
Na chwilę przed wejściem, usłyszeliśmy harmider w środku budynku. We trójkę zatrzymaliśmy się jak na komendę. Sara spojrzała na nas i zrobiła pierwszy krok, ale w tym momencie przez pozostałości po szybie wyleciał zmasakrowany zombiak. Podbiegliśmy do środka i wybuchnęliśmy śmiechem. Kamil stał przed szybą i rzucał wyzwiska w stronę wyrzuconego przez siebie zombiaka.
-Niech mi to będzie ostatni raz, chyba nie wiedziałeś z kim zadarłeś!
-Mój bohater!
Sara rzuciła mu się na szyję, o mało co go nie przewróciła. Widać, że kocha swojego brata, bez względu na wszystko. Okazało się, że w sklepie zostało trochę puszek, konserw i małych pasztetów z kurczaczkiem na opakowaniu. Byliśmy zadowoleni. Sara chętnie przyjęła nas do grupy. A my nadal milczeliśmy na temat naszej przeszłości. Nikt nie pytał, a nam jak najbardziej to pasowało. Nie mogłam pozwolić, żeby znowu grupa się rozpadła z mojego powodu. Wiem, że po pewnym czasie zaczną pytać o cel naszej podróży, tym bardziej, że Kamil wie jaki jest nasz zawód. Miejmy nadzieję, że uda nam się trochę dłużej utrzymać wszystko w sekrecie. Zabraliśmy konserwy i ruszyliśmy na dalsze poszukiwania. Kamil stwierdził, że sklepy spożywcze i jeden market są rozmieszczone na kwadracie i może uda nam się coś znaleźć.
Większość po południa przeminęła właśnie w taki sposób. Poszukiwania były owocne. Wszystkie plecaki zapełniliśmy jedzeniem i mogliśmy wracać do mieszkania rodziców naszych nowych przyjaciół. Następnego dnia moglibyśmy z Marcinem zastanowić się co dalej..
-Co tak zwolniłeś?
-Lidio, myślę, że musimy porozmawiać. Kamil, idźcie do mieszkania my niedługo dotrzemy
-Dobrze, daj mi plecak, ale spieszcie się, bo zaczyna się ściemniać.
Kamil na drugie ramię zarzucił plecak Marcina, a Sara wzięła plecak ode mnie. Puściła do mnie oczko i poszli razem do mieszkania. Dziwiło mnie to, że wszędzie są pojedyncze sztuki zombiaków, ale podczas apokalipsy takie zdarzenia bardzo cieszą. Pomiędzy blokami znajdował się plac zabaw dla dzieci. Czerwona zjeżdżalnia i niebieska karuzela. Zwierzątka na sprężynach, które umożliwiają bujanie się w przód i w tył. Zapewne kiedyś było świetnym miejscem do zabaw. Zaraz obok była ławka, na której kochane matki, a może i ojcowie pilnowali swoich maluchów, aby nie zrobiły sobie krzywdy.
-Marcin, o czym chcesz porozmawiać? Wiesz, że to niebezpieczne.
-Wiem, ale muszę to z siebie wyrzucić bo nie wytrzymam..
-Marcin?
-Proszę, daj mi mówić.
Mój przyjaciel, był tak zdenerwowany, że go nie poznawałam. Byłam pewna, że chce mi powiedzieć, że to już czas na niego, że musi odnaleźć naszą grupę, że nie może nas ochraniać, że ma tego dość..Wszystkiego się spodziewałam tylko nie tego..
-Jak tylko pojawiłaś się w pracy, od razu wiedziałem, że jesteś bardzo inteligentną osobą. Czułem, że nie będziesz mnie traktowała tak jak ja Ciebie. Od razu się w Tobie zakochałem..
-Ale..
-Cicho, proszę, daj mi powiedzieć. Myślisz, że po co wtedy wróciłem na dół do laboratorium? Ja nie miałem zmiany tego dnia..
-Cholera.. to prawda..
-Wróciłem, bo miałem nadzieję, że jeszcze żyjesz, że uda mi się Ciebie uratować..
-Ale, poczekaj, bo ja nic nie rozumiem..
-To wszystko moja wina.. To ja rozpyliłem wirusa.. To nie ten chłopak z domu obok.. Inaczej.. ja mu to zleciłem. Byłem wściekły na Jana, że tak nas traktuje, że nie słucha. On chciał wypuścić szczepionkę do sprzedaży. Pewnie większość poszła wcześniej do firm, zanim jeszcze skończyły się testy laboratoryjne..
-Marcin.. co Ty mówisz?
-Że to ja rozpyliłem wirusa. Nieświadomie.. Byłem u Jana w gabinecie, kiedy to wszystko wybuchło. Powiedział, że kilka królików doświadczalnych wypuścił na zewnątrz, żeby zajęli się zarażaniem..
-To Jan czy Ty.. zdecyduj się!
-On.. ja chciałem dobrze.. pracowaliśmy nad antidotum. Jedyną szansą było rozpylenie adenowirusa przez nasze wiatraki.. Zrobiłem to.. ale chyba nie zadziałał, albo zmutował jeszcze bardziej
-Przecież antidotum było w fazie przygotowań.. Marcin..
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Mój współpracownik jest w pełni odpowiedzialny za to co dzieje się obecnie na świecie. Wstałam i ze łzami w oczach uderzyłam go w twarz. W tym samym momencie usłyszeliśmy ogromny huk.. Na naszych oczach blok, w którym czekał na nas Kamil z Sarą zaczął się zawalać. Chwilę później ulicą przejechał czołg. Ten sam co wczoraj wygonił nas z mieszkania..
-Kamil i Sara..
-Na razie musimy się schować, tylko pytanie czy mi ufasz?
Co mogłam mu odpowiedzieć?
-Tak... Uciekajmy
****
Tymczasem wewnątrz czołgu..
-Profesorze, wysadziliśmy blok przy którym ostatnio widzieliśmy Marcina i Lidie, ale ewidentnie nie ma ich pod gruzami.. Tak.. Tak.. przyjąłem.. Wracamy do bazy...
-------------------------------------
Kochani mam do was małą prośbę, a w sumie dwie:
1. Jeśli macie jakieś inspiracje dla mnie odnośnie opowiadań, chętnie je przeczytam w komentarzach, a może nawet utworzę specjalnego maila do kontaktu ze mną, ale to musicie mi dać znać, czy jest sens, czy komentarze wam wystarczą :)
2. Jeśli ktoś udostępnia moje opowiadania, gdzieś w internecie, proszę dajcie mi znać. Bo pojawiają mi się źródła ruchu, skąd ktoś do mnie przychodzi i cóż dla mnie to miłe ;) nawet jak znalazłam się na sadisticu ;) Jest to dla mnie jak najbardziej komplement :)
Ps: Mam pytanko czy ktoś z was używa translatora do moich opowiadań? Dajcie znać
If any of you use a translator to my stories, let me know! I would like to know you ! :)
niedziela, 27 kwietnia 2014
czwartek, 24 kwietnia 2014
Porządki
Nigdy nie sądziłam, że w czasach apokalipsy będzie potrzebny mi zeszyt. Na szczęście tego ludzie mają pod dostatkiem. Zeszyty zawsze nie są zabierane z domów, mieszkań. Bo w sumie po co komu zeszyt? Chyba tylko ja wpadłam na pomysł, żeby to wszystko zapisywać. Może kiedyś życie wróci do normy i ktoś będzie chciał dowiedzieć się jak to było wcześniej? Podczas apokalipsy zombie?
Myślałam, że mój cały świat runął, kiedy Marcin przytulił się do mnie i powiedział, że wszyscy nas opuścili, bo nie chcą mieć w grupie kogoś kto jest odpowiedzialny za całą apokalipsę. Proponowałam Marcinowi, żeby poszedł z nimi. Nie musi trzymać mojej strony, jak najbardziej może iść. Przecież teraz ważne jest tylko przeżycie nic więcej. Plan był prosty, musimy zmienić miejsce tymczasowego zamieszkania. Najpierw jednak trzeba było zadbać o zapasy. Wszystko się skończyło, a podróż mogła być długa. Choć może się wam wydawać, że znalezienie lokum w Warszawie to pikuś.. Niby tak, ale musicie zrozumieć, że obecnie trzeba bać się żywych i umarłych. Powiedziałabym, że żywych bardziej. Nadal większość nie rozumie co się dzieje, że zabicie swoich najbliższych będących zombie nie wróci im życia, jedynie skończy cierpienia. Cierpienia w naszym rozumowaniu, jak dla mnie ich już nie ma i nic z tego nie rozumieją. Zachowują się trochę jak psy. W mózgu pojawiają się podstawowe pragnienia, które trzeba ukoić. Jedzenie jest najważniejszym z nich. Zastanawiałam się przez dłuższy czas, po co im tyle jedzenia. Jedynym wnioskiem jaki przyszedł mi do głowy jest zapewnienie odpowiedniej ilości glukozy, minerałów do funkcjonowania organizmu, przeprowadzania procesów odpowiedzialnych za wytwarzanie energii.. Ale czemu jedzą innych ludzi? Chociaż często widzę jak szwendacze polują w grupie na zwierzynę z pobliskiego lasu, która się zabłąkała. Co ciekawe, las nie jest dobrym miejscem dla zombiaków. Wcześniej wprost uwielbiały chować się za drzewami i nie ogarniać którędy do jedzenia. Coś im się ostatnio stało, że nie wchodzą do lasów. Omijają je szerokim łukiem. Nie chce was straszyć, ale mam wrażenie, że one mutują.. Pojawiają się mutacje z dnia na dzień. Mutacje punktowe, albo całkowite delecje chromosomów. Mam wrażenie, że są głupsze niż wcześniej. Tak jakby długość ich zombiaszczego życia wpływała na ich materiał genetyczny...
****
Świat z dnia na dzień staje się brudniejszy. Wszędzie walają się zwłoki zombie. Pozostałe mimo, że głodne nie potrafią przejeść takiej sumy darmowego jedzenia. Wzięliśmy z Marcinem najpotrzebniejsze rzeczy. Nie było mowy o zabraniu wszystkich ubrań, które udało nam się zgromadzić. Nie posiadamy samochodu, więc musieliśmy zdecydować co zabrać. Skoro winter is coming wypadałoby zaopatrzyć się w cieplejsze ubrania, ale nie wyobrażam sobie chodzenia w zimowej kurtce we wrześniu. Poszłam do naszego małego mieszkania. Na laptopie zostawiłam kartkę dla przyszłych lokatorów. Życzyłam im powodzenia i poinformowałam o ubraniach w szafie i innych schowanych przedmiotach, które nam się nie przydadzą a dla nich mogą mieć zbawienne znaczenie.
-Jaki jest plan?
-Nie wiem.. Marcin musimy gdzieś się zadomowić. Gdzieś gdzie okoliczne sklepy nie zostały do końca wykorzystane. Może uda nam się przyłączyć do jakiejś grupy..
-To jest oczywiste. Musimy przetrwać, ale ja pytałem o nasze dalsze plany. Nie możemy uciekać do końca życia, a tym bardziej zamieszkać w jednym mieszkaniu. Sama widzisz, że to nie zdaje rezultatów..
-To co proponujesz ?
Chyba wiedziałam do czego zmierza. Zgadzałam się z nim w 100%, ale nie miałam zielonego pojęcia co można zrobić. Gdzie się udać? To nie Ameryka..
-Są dwie możliwości.. albo zorganizujemy własne laboratorium, albo udamy się do laboratorium medycyny doświadczalnej i klinicznej..
-Obie opcje wydają mi się nie osiągalne..
-Dlaczego?
-Zorganizowanie sprawnego laboratorium graniczy z cudem, sam dobrze wiesz jaki sprzęt znaleźliśmy w bielańskim.. Pomyśl nad medycyną doświadczalną, tam może być pełno zombie i to nie tylko lekarzy, ale też wszelkich "królików" doświadczalnych, którzy przed całą apokalipsą zgłosili się na płatne badania kliniczne..
-Cholera, nie pomyślałem o tym.. Ale musimy kierować się w stronę szpitali Banacha. Wiem, że to koszmar.. Będzie tam ogrom szwendaczy, ale może jest tam ktoś kto ich bada i kto będzie potrzebował dwóch biologów molekularnych.
-Obyś miał rację..
Kiedy człowiek choć na chwilę zazna spokoju, później jest mu ciężko wyjść na ulicę i walczyć. Doznaliśmy ogromnego szoku, kiedy przed naszym budynkiem wędrowała horda szwendaczy. Te jęki, charczenia.. Obłęd w oczach i bezradność na dwóch nogach.
-Gdzie oni idą?
-Nie mam zielonego pojęcia. Zawsze było tutaj tak spokojnie..
Wtedy to usłyszeliśmy. Przeraźliwie głośny wystrzał. Zdążyliśmy uskoczyć i schować się za śmietnikami pod blokiem. Samym środkiem drogi wlókł się ciężki, zielony czołg. Pewnie większość z was zaczęłaby teraz krzyczeć i prosić o pomoc, ale my tego nie zrobiliśmy. Staraliśmy się być niewidoczni. Nigdy nie wiadomo kto jest w środku i jakie ma zamiary. Tym bardziej, że strzelał na oślep. "Wysadził" już trzy pobliskie bloki.
-Musimy stąd uciekać! Jeśli tu zostaniemy to zginiemy
-Marcin, ale gdzie.. wszędzie nas zobaczą
Wyjście z tej sytuacji było tylko jedno. W momencie kiedy zombie otoczyły czołg, czym prędzej przycisnęliśmy się do naszego bloku. Musieliśmy okrążyć od strony lasu. Wtedy była szansa, że uda nam się uciec, albo przynajmniej przeczekać całą tą sytuację. Od lasu dzieliło nas 200m.
-Choćby nie wiem co się działo, masz biec przed siebie i się nie oglądać!
-Marcin, co Ty do mnie mówisz?
-Mówię, że w razie czego odwrócę ich uwagę i gdzieś Cię znajdę. A Ty masz biec!
-Nie ma mowy!
-Cholera nie kłóć się ze mną!
Wtedy złapał mnie w pasie i pocałował. Moje serce w tym momencie prawie wyszło z klatki piersiowej. Nie dość, że byliśmy zagrożeni ze strony czołgu, zombiaków to on mnie jeszcze całuje?! Cholera, czekałam na to odkąd zaczęłam staż w laboratorium, ale podczas apokalipsy starałam się o tym nie myśleć.
-Po tym, co zrobiłeś nie ma mowy, żebym biegła bez Ciebie
-Uparta.. Takie lubię.
Złapał mnie za rękę i czym prędzej zaczęliśmy biec w stronę lasu. Nie wiem czy wspominałam wam wcześniej, ale zaraz przy lesie był przystanek tramwajowy, a jak to często bywa podczas apokalipsy tramwaje się "wykolejają" i leżą, zasłaniając wszystko co jest za nimi. Tramwaj kolorystycznie charakterystyczny dla Warszawy, czyli czerwono żółty, już bez szyb leżał i czekał na lepsze dni.
-Myślę, że możemy się schować za tym tramwajem..
-Pomyśl dobrze, Marcin.. Ktoś tam ma czołg i strzela do wszystkiego. Jaka jest szansa, że nie strzeli właśnie w nas?
-Dość spora, bo tramwaj nie zawiera takiej ilości zombiaków, jaką mogą zawierać bloki.
-Masz rację.
Powoli zaczynało się ściemniać, a my z za czerwonego tramwaju podziwialiśmy wszystko co działo się po drugiej stronie ulicy. Czołg przesuwał się w ślimaczym tempie, rozjeżdżając po kolei spragnione pożywienia zombiaki. Nawet gruzy blokowisk w niczym mu nie przeszkadzały. Zniszczeniu uległy cztery bloki, w tym nasz, który do niedawna był naszym domem. Nie wiem czy był w tym jakiś większy cel. Dlaczego akurat te cztery bloki? Na około pozostało jeszcze kilka innych, ale te zostały pozostawione sobie. Jeśli w budynkach znajdowały się jakieś zombiaki to już na pewno nie żyją. Po godzinie czołg odjechał i cała okolica momentalnie ucichła.
-Co to miało znaczyć?
-Nie wiem Lidio, ale nie podoba mi się to. Może wiedzieli, że byliśmy, w którymś z tych bloków i dlatego je zburzyli?
-Marcin, co Ty mówisz? Skąd mogli wiedzieć? Przecież nikt z naszego laboratorium nie przeżył..
-Tego nie wiesz. Może ktoś z wyższych "poziomów" przeżył i dalej pracują nad szczepionką, albo nad pokonaniem tego.
-Mam nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności. Bo wcale mi się to nie podoba.
Byliśmy oboje przemęczeni, głównie ze stresu. Cała sytuacja z czołgiem wywróciła nasz spokój do góry nogami. Postanowiliśmy zmierzać w stronę centrum, choć tam najwięcej szwendaczy, ale może w szpitalach na Banacha coś uda nam się zaradzić. Przemieszczaliśmy się powoli i delikatnie, aby nie przywołać szwendaczy. Wszystkie wywędrowały w stronę zburzonych blokowisk, ale najmniejszy hałas mógł ich przywołać w naszą stronę. Szukaliśmy dobrego lokum na spędzenie pozostałej nocy. Bez elektryczności i pełni księżyca podróżowanie w nocy jest bardzo niebezpieczne. Kiedy tak szliśmy zmęczeni, Marcin zaproponował jeden z bloków po prawej stronie. Zawsze staraliśmy się wybierać czteropiętrowe budynki, bo im wyższe tym trudniej o ucieczkę.
-Poczekaj.. stój..
-Czemu szepczesz?
-Słyszysz?
-Marcin, ktoś nuci?
W środku nocy, usłyszeć jak ktoś nuci jest równe zeru, ale jednak nas to spotkało. Na parapecie pobliskiego bloku siedział młody mężczyzna, wyposażony w latarkę i nucił. Ewidentnie nie miał talentu, bo nie mogłam skojarzyć tego utworu. Postanowiliśmy się powoli zbliżyć.
-Ej, wy stać!
-Spokojnie, spokojnie. Jesteśmy zdrowi, nikt nas nie ugryzł. Ja jestem Marcin a to jest Lidia.
-Gdzie wasza grupa?
-Nie ma, podróżujemy sami.
Nie wiem czy kłamanie na wstępie nowej znajomości to dobry pomysł, ale teraz najważniejszy był nocleg.
-Podejdźcie bliżej.
Zeskoczył z parapetu niczym super bohater, brakowało mu tylko peleryny. Muszę przyznać, że w świetle latarki widać było, że jest dobrze zadbany. Jego ubranie nadal pozostawało czyste. Może poza małymi fragmentami na nogawkach, ale czy to ważne w czasach apokalipsy? Przyglądał nam się dłuższą chwilę.
-Macie jakąś broń?
-Nie
-Gdzie zmierzacie?
-Do szpitali na Banacha..
-Czemu akurat tam?
-Bo jesteśmy biologami molekularnymi i chcemy dowiedzieć się jak to opanować, póki jeszcze jest na to szansa.
-Ciekawy plan, zapraszam do środka.
Na szczęście nie kazał nam wchodzić przez okno. Sam w ten sposób wskoczył by otworzyć nam drzwi. Mieszkanie wyglądało na bardzo zadbane. W kuchni meble wyczyszczone, jakby dopiero co straciły właścicielkę. Mieszkanie dwupokojowe.. Marzenie..
-Jesteś sam?
-Nie, jest tu jeszcze moja siostra - Sara.
-Czy możemy się do was przyłączyć?
-Nie wiem co na to moja siostra, ale myślę, że nie macie wyjścia.
****
Sara przyszła do nas rano. Wyglądała na bardzo przestraszoną. Zapewne dlatego, że przespała całą noc i dwójka obcych dla niej ludzi siedziała w jej salonie.
-Hej jestem Lidia, a to jest Marcin...
*****
10 lat później
"Wyjrzyj za okno, co widzisz ?
Mam nadzieje, że nie to co ja. Zniszczone budynki, bród, krew, śmierć. Nie.. to nie krajobraz po 3 wojnie światowej. A po lekarstwie na raka. Będzie dobre mówili, pomoże wielu ludziom..
Nie pomogło..
Jest 2016 rok .2 lata po aplikacji szczepionki. Wszyscy, którzy ją otrzymali dawno nie żyją.
Ale są nowi, Ci co wcześniej byli zdrowi. Nie wiedzą o sobie nic, interesuje ich tylko jedno – jedzenie.
Co jedzą ?
Ludzi… Tych zdrowych, nie zarażonych. Tacy smakują najbardziej."
-Co to?
-Nie wiem, ale chyba jakiś dziennik..
-Myślisz, że ktoś zapisywał swoje historie?
-Nie wiem.. Ale spójrz na datę..
-2016.. czy to?
-Tak, to wtedy to wszystko się zaczęło...
sobota, 19 kwietnia 2014
Zombie egg
Moi drodzy, dziękuję, że jesteście ze mną. Opowiadanie powinno pojawić się dziś wieczorem. Jeśli przygotowania do jutrzejszego śniadania się przedłużą ;) to wybaczcie mi brak notki w tym tygodniu.
Tymczasem, chciałabym wam życzyć, zdrowych i spokojnych świąt, spędzonych w miłej atmosferze!
Ale pamiętajcie, zombie nigdy nie śpią ;)
Tymczasem, chciałabym wam życzyć, zdrowych i spokojnych świąt, spędzonych w miłej atmosferze!
Ale pamiętajcie, zombie nigdy nie śpią ;)
![]() |
źródło: http://kwejk.pl/obrazek/2045812/pisanki-zombi.html |
niedziela, 13 kwietnia 2014
Chodząca śmierć.
Zanim to wszystko się zaczęło, każdego dnia spotykałam śmierć. Dosłownie... Byłam patologiem sądowym. Wiele razy dostarczano mi zwłoki. Musiałam wyjaśnić jak doszło do ich śmierci i czy osoby trzecie nie brały w tym udziału. Czasem przypadki były bardzo proste, a czasem zachodziłam w głowę dlaczego ktoś o tak zdrowym ciele leży u mnie na stole. Wszystkie tkanki pokazują, że organizm był jak najbardziej zdrowy, ale jak widać już nie żyje.
Moja praca była czasem bardzo monotonna. Musiałam zakładać na siebie dwa, a w skrajnych wypadkach trzy, a nawet cztery fartuchy. Na dłonie trzy pary rękawiczek. Rękawiczki musiały być dopasowane, bo praca w za dużych rękawiczkach nie wchodziła w grę. Do tego biały czepek na głowę. Niczym pani w szkolnej stołówce. Możecie się śmiać, ale czepek umożliwiał moim włosom nie przesiąkanie smrodem niektórych zwłok. Mimo wszystko po tylu latach pracy zapach nie był dla mnie niczym specyficznym, wręcz nie wyczuwałam odoru. Po prostu się przyzwyczaiłam. Jedynie po nowych studentach, albo stażystach wiedziałam, że jednak dzisiejszy pacjent nie pachnie kwiatami. Zawsze nazywałam ich kwiatami i zawsze starałam się z nimi rozmawiać. W ten sposób szybciej rozwiązywałam zagadki.
Kilka lat temu, dostałam zgłoszenie o człowieku, którego znaleziono w stawie. Nikt nie wiedział, skąd tam się wziął, ani co było przyczyną zgonu. Nie wiem czy wiecie, ale ludzkie ciało kiedy pływa sobie jakiś czas w wodzie to niestety pęcznieje.. Po śmierci człowieka w jego organizmie enzymy zaczynają trawić go od środka. Dochodzi do tak zwanej autolizy, szczególnie nasilonej w narządach, które te enzymy wytwarzają np. w śledzionie czy trzustce (enzymy trawienne). Natomiast z przewodu pokarmowego zaczynają wydobywać się bakterie, które powodują powstawanie gazów gnilnych. Niestety jak organizm jest w stanie zaawansowanego rozkładu to ciężko jaką kolwiek tkankę rozpoznać pod mikroskopem. Wszystko wygląda jak jedna wielka breja. Do tego ten zapach...
Z samego rana naszym powozem (stołem na kołach) wjeżdża mój pacjent, przykryty białym obrusem, szmatką, płótnem, co tam akurat mają pod ręką. Na całe szczęście dziś jestem sama, w sensie bez studentów. Jestem pewna, że tego zapachu by nie wytrzymali. Połączenie gazów gnilnych i napęcznienia ciała nie jest czymś co lubią młode studentki. Jeszcze jest jedna taka fajna ciekawostka dotycząca ludzkiej skóry. Jeśli zwłoki przebywają długo w wodzie, to ludzka skóra odłącza się od pozostałych tkanek i można ją zdjąć lekkim pociągnięciem jak rękawiczkę. Dlatego zanim zacznę sprawdzać pozostałe tkanki, wypadałoby zebrać odciski palców. Autopsja nie trwa wcale długo. Muszę rozciąć skórę na klatce piersiowej i brzuchu. Jak już rozetnę klatkę piersiową, zaczynam przecinać żebra, aby obejrzeć płuca i serce. Pamiętam, że kiedy nacięłam brzuch z ciała mojego martwego pacjenta zaczęły ulatniać się gazy... Ah zapomniałam wspomnieć, że ciało wyjęte z wody często jest zielone, przez te wszystkie gazy i enzymy. W tym przypadku mój pacjent był alkoholikiem i to sprowadziło go do stawu. Pewnie chciał się odlać czy poszedł na dwójeczkę, ale niestety bliskość stawu w żadnym przypadku nie była dla niego łaskawa.
Podczas całej swojej pracy miałam wiele różnych przypadków, ale to co stało się obecnie na świecie, najbardziej mnie przeraża. Kiedy wybuchła apokalipsa, byłam w swojej kostnicy. Akurat była godzina drugiego śniadania. Mogłam na spokojnie zadzwonić do mojego męża. To dzięki niemu dowiedziałam się, że coś takiego się stało. Obiecał jak najprędzej przyjechać do domu po naszego synka i wrócić do mnie. Byłam cała roztrzęsiona mimo, że ze śmiercią miałam do czynienia każdego dnia. Poinformowałam całe swoje laboratorium o zaistniałej sytuacji. Myślicie, że mi uwierzyli? Oczywiście, że nie. Większość z nich wyszła na zewnątrz i chwilę później była pochłonięta przez nienajedzone zombiaki. Reszta, która się ogarnęła, zeszła ze mną do podziemi. Tam byliśmy najbezpieczniejsi. Ciekawe prawda? Żywi najbezpieczniejsi wśród umarłych. Chyba muszę sobie to gdzieś zapisać. Telefony działały jeszcze przez godzinę. Dzięki Bogu mojemu mężowi udało się do nas dotrzeć, razem z naszym synem. Zamknęłam całe laboratorium od zewnątrz. Byłam tak jakby dowódcą... Nie wiem dlaczego świętej pamięci Karol, szef naszego instytutu pomyślał o zabezpieczeniu przed światem zewnętrznym, ale to był jego najlepszy pomysł. Jeden guzik umożliwił poprzez kraty i drewniane rolety odsunięcie nas od świata zombie.
Naszym miejscem spotkań początkowo była kostnica. Do pewnego czasu.. Na początku nikt nie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę się wydarzyło. Mój mąż (Sławek) opowiadał moim współpracownikom co dzieje się po drugiej stronie drzwi. Jestem z niego ogromnie dumna! Ale to nie zmieniało faktu, że nie wiedziałam co robić dalej. Próbowałam połączyć się z pałacem prezydenckim, ale na próżno. Telefony przestały działać. Weszliśmy wszyscy na trzecie piętro naszego laboratorium, tam znajdowały się balkony. Musieliśmy zorientować się co się dzieje. Pamiętam jakby to wszystko działo się w zwolnionym tempie. Po ulicach szły hordy, tłumy martwych ludzi.. Jedyne co ich interesowało to inny człowiek, ale tylko ten, który jeszcze żył. Chodziły bardzo powoli i gryzły wszystkich napotkanych. Reagowały na dźwięk, bo jednej z moich koleżanek wypadło 5zł z kieszeni na blaszaną dachówkę naszej recepcji... Wtedy nagle wszystkie zombiaki zwróciły swoje twarze w naszym kierunku i zaczęły przeraźliwie charczeć, sapać.. Schowaliśmy się do środka i oniemieliśmy. Po korytarzu krążyła trójka naszych nowych pacjentów. Stałam jak sparaliżowana. Na szczęście mój mąż chwycił gaśnicę i uderzył ich prosto w czaszki. Wszystkie upadły, ale mój mąż stracił kawałek rękawa od koszuli. Zapewne jeden z nich chwycił go w ostatniej chwili. Opatrzyłam mu ranę i byłam szczęśliwa, że nie było zadrapania. Nigdy nie wiadomo co takiego rozprzestrzeniają...
Każdy z nas chwycił co miał pod ręką i zaczęliśmy oczyszczać nasze laboratorium. Nie mogliśmy dopuścić do śmierci każdego z nas. Kiedy wszystko się uspokoiło, Kasia stwierdziła, że musi zejść do kostnicy, po swoje rzeczy. Po zdjęcia męża, do którego nie mogła się do dzwonić (jak jeszcze działały telefony). Po prosiłam Mariusza, żeby zszedł z nią. Nie mogliśmy się za bardzo rozdzielać.
Człowiek myśli sobie, że wszystko już widział, a każdy horror, który ma miejsce w kostnicy musi kończyć się tak samo.. I wiecie co.. tutaj prawie się tak skończył. Kasia z Mariuszem poszli do kostnicy kiedy nagle usłyszeli delikatne stukanie w lodówkach. Jak tylko mi to opowiadali miałam gęsią skórkę na plecach. Jako, że Mariusz bohaterem jest to otworzył jedną lodówkę, jak się okazało była pusta. Kolejne dwie także. Zostały dwie. Otworzył jedną i zobaczył poruszający się worek.. gdy go rozsunął była tam kobieta.. ale nikt nie mógł już jej pomóc. Jedynie uderzenie w głowę. Kiedy myśleli, że już po wszystkim usłyszeli ponowne skrobanie w drzwi lodówki. Została ostatnia.. Tym razem to Kasia otworzyła drzwi lodówki. To było jej codzienne miejsce pracy, ale całkiem zapomniała, że w ostatniej lodówce znajdowało się ciało 5 letniego chłopca, który zakrztusił się cukierkiem. Ujrzenie chłopca jako szwendacza zapamięta już do końca życia. Nie potrafiła zadać mu ostatniego ciosu, dlatego Mariusz zrobił to za nią.
Minęły dwa dni. Na zewnątrz bywało różnie.. Raz głośniej raz ciszej. Nie mogłam wytrzymać tego sapania, jęku. Człowiek, który nagle traci zdolność mowy jest czymś okropnym dla człowieka w pełni zdrowego, a tutaj moi pacjenci chodzili, jak gdyby śmierć nigdy nie istniała.
-Musimy zastanowić się dlaczego nasi pacjenci wstali, skoro nikt ich nie ugryzł. Jak na razie rozumiem, że zarażenie może odbywać się drogą kropelkową przez ugryzienie.. Nie wiem jak to jest w przypadku połączenia krwi. Kasia, Ela, Tomek, ile mamy rękawiczek, fartuchów i mikroskopów ustawianych lusterkiem?
-Rękawiczek koło 10 opakowań, fartuchów 50, a mikroskopów pewnie koło 5, ale nie wiem czy wszystkie nadal działają. Większość z nich jest w piwnicy, nie używana od bardzo dawna. Ale czemu pytasz?
-Pora kogoś zbadać. Przynieście mi jednego szwendacza...
Moja praca była czasem bardzo monotonna. Musiałam zakładać na siebie dwa, a w skrajnych wypadkach trzy, a nawet cztery fartuchy. Na dłonie trzy pary rękawiczek. Rękawiczki musiały być dopasowane, bo praca w za dużych rękawiczkach nie wchodziła w grę. Do tego biały czepek na głowę. Niczym pani w szkolnej stołówce. Możecie się śmiać, ale czepek umożliwiał moim włosom nie przesiąkanie smrodem niektórych zwłok. Mimo wszystko po tylu latach pracy zapach nie był dla mnie niczym specyficznym, wręcz nie wyczuwałam odoru. Po prostu się przyzwyczaiłam. Jedynie po nowych studentach, albo stażystach wiedziałam, że jednak dzisiejszy pacjent nie pachnie kwiatami. Zawsze nazywałam ich kwiatami i zawsze starałam się z nimi rozmawiać. W ten sposób szybciej rozwiązywałam zagadki.
Kilka lat temu, dostałam zgłoszenie o człowieku, którego znaleziono w stawie. Nikt nie wiedział, skąd tam się wziął, ani co było przyczyną zgonu. Nie wiem czy wiecie, ale ludzkie ciało kiedy pływa sobie jakiś czas w wodzie to niestety pęcznieje.. Po śmierci człowieka w jego organizmie enzymy zaczynają trawić go od środka. Dochodzi do tak zwanej autolizy, szczególnie nasilonej w narządach, które te enzymy wytwarzają np. w śledzionie czy trzustce (enzymy trawienne). Natomiast z przewodu pokarmowego zaczynają wydobywać się bakterie, które powodują powstawanie gazów gnilnych. Niestety jak organizm jest w stanie zaawansowanego rozkładu to ciężko jaką kolwiek tkankę rozpoznać pod mikroskopem. Wszystko wygląda jak jedna wielka breja. Do tego ten zapach...
Z samego rana naszym powozem (stołem na kołach) wjeżdża mój pacjent, przykryty białym obrusem, szmatką, płótnem, co tam akurat mają pod ręką. Na całe szczęście dziś jestem sama, w sensie bez studentów. Jestem pewna, że tego zapachu by nie wytrzymali. Połączenie gazów gnilnych i napęcznienia ciała nie jest czymś co lubią młode studentki. Jeszcze jest jedna taka fajna ciekawostka dotycząca ludzkiej skóry. Jeśli zwłoki przebywają długo w wodzie, to ludzka skóra odłącza się od pozostałych tkanek i można ją zdjąć lekkim pociągnięciem jak rękawiczkę. Dlatego zanim zacznę sprawdzać pozostałe tkanki, wypadałoby zebrać odciski palców. Autopsja nie trwa wcale długo. Muszę rozciąć skórę na klatce piersiowej i brzuchu. Jak już rozetnę klatkę piersiową, zaczynam przecinać żebra, aby obejrzeć płuca i serce. Pamiętam, że kiedy nacięłam brzuch z ciała mojego martwego pacjenta zaczęły ulatniać się gazy... Ah zapomniałam wspomnieć, że ciało wyjęte z wody często jest zielone, przez te wszystkie gazy i enzymy. W tym przypadku mój pacjent był alkoholikiem i to sprowadziło go do stawu. Pewnie chciał się odlać czy poszedł na dwójeczkę, ale niestety bliskość stawu w żadnym przypadku nie była dla niego łaskawa.
Podczas całej swojej pracy miałam wiele różnych przypadków, ale to co stało się obecnie na świecie, najbardziej mnie przeraża. Kiedy wybuchła apokalipsa, byłam w swojej kostnicy. Akurat była godzina drugiego śniadania. Mogłam na spokojnie zadzwonić do mojego męża. To dzięki niemu dowiedziałam się, że coś takiego się stało. Obiecał jak najprędzej przyjechać do domu po naszego synka i wrócić do mnie. Byłam cała roztrzęsiona mimo, że ze śmiercią miałam do czynienia każdego dnia. Poinformowałam całe swoje laboratorium o zaistniałej sytuacji. Myślicie, że mi uwierzyli? Oczywiście, że nie. Większość z nich wyszła na zewnątrz i chwilę później była pochłonięta przez nienajedzone zombiaki. Reszta, która się ogarnęła, zeszła ze mną do podziemi. Tam byliśmy najbezpieczniejsi. Ciekawe prawda? Żywi najbezpieczniejsi wśród umarłych. Chyba muszę sobie to gdzieś zapisać. Telefony działały jeszcze przez godzinę. Dzięki Bogu mojemu mężowi udało się do nas dotrzeć, razem z naszym synem. Zamknęłam całe laboratorium od zewnątrz. Byłam tak jakby dowódcą... Nie wiem dlaczego świętej pamięci Karol, szef naszego instytutu pomyślał o zabezpieczeniu przed światem zewnętrznym, ale to był jego najlepszy pomysł. Jeden guzik umożliwił poprzez kraty i drewniane rolety odsunięcie nas od świata zombie.
Naszym miejscem spotkań początkowo była kostnica. Do pewnego czasu.. Na początku nikt nie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę się wydarzyło. Mój mąż (Sławek) opowiadał moim współpracownikom co dzieje się po drugiej stronie drzwi. Jestem z niego ogromnie dumna! Ale to nie zmieniało faktu, że nie wiedziałam co robić dalej. Próbowałam połączyć się z pałacem prezydenckim, ale na próżno. Telefony przestały działać. Weszliśmy wszyscy na trzecie piętro naszego laboratorium, tam znajdowały się balkony. Musieliśmy zorientować się co się dzieje. Pamiętam jakby to wszystko działo się w zwolnionym tempie. Po ulicach szły hordy, tłumy martwych ludzi.. Jedyne co ich interesowało to inny człowiek, ale tylko ten, który jeszcze żył. Chodziły bardzo powoli i gryzły wszystkich napotkanych. Reagowały na dźwięk, bo jednej z moich koleżanek wypadło 5zł z kieszeni na blaszaną dachówkę naszej recepcji... Wtedy nagle wszystkie zombiaki zwróciły swoje twarze w naszym kierunku i zaczęły przeraźliwie charczeć, sapać.. Schowaliśmy się do środka i oniemieliśmy. Po korytarzu krążyła trójka naszych nowych pacjentów. Stałam jak sparaliżowana. Na szczęście mój mąż chwycił gaśnicę i uderzył ich prosto w czaszki. Wszystkie upadły, ale mój mąż stracił kawałek rękawa od koszuli. Zapewne jeden z nich chwycił go w ostatniej chwili. Opatrzyłam mu ranę i byłam szczęśliwa, że nie było zadrapania. Nigdy nie wiadomo co takiego rozprzestrzeniają...
Każdy z nas chwycił co miał pod ręką i zaczęliśmy oczyszczać nasze laboratorium. Nie mogliśmy dopuścić do śmierci każdego z nas. Kiedy wszystko się uspokoiło, Kasia stwierdziła, że musi zejść do kostnicy, po swoje rzeczy. Po zdjęcia męża, do którego nie mogła się do dzwonić (jak jeszcze działały telefony). Po prosiłam Mariusza, żeby zszedł z nią. Nie mogliśmy się za bardzo rozdzielać.
Człowiek myśli sobie, że wszystko już widział, a każdy horror, który ma miejsce w kostnicy musi kończyć się tak samo.. I wiecie co.. tutaj prawie się tak skończył. Kasia z Mariuszem poszli do kostnicy kiedy nagle usłyszeli delikatne stukanie w lodówkach. Jak tylko mi to opowiadali miałam gęsią skórkę na plecach. Jako, że Mariusz bohaterem jest to otworzył jedną lodówkę, jak się okazało była pusta. Kolejne dwie także. Zostały dwie. Otworzył jedną i zobaczył poruszający się worek.. gdy go rozsunął była tam kobieta.. ale nikt nie mógł już jej pomóc. Jedynie uderzenie w głowę. Kiedy myśleli, że już po wszystkim usłyszeli ponowne skrobanie w drzwi lodówki. Została ostatnia.. Tym razem to Kasia otworzyła drzwi lodówki. To było jej codzienne miejsce pracy, ale całkiem zapomniała, że w ostatniej lodówce znajdowało się ciało 5 letniego chłopca, który zakrztusił się cukierkiem. Ujrzenie chłopca jako szwendacza zapamięta już do końca życia. Nie potrafiła zadać mu ostatniego ciosu, dlatego Mariusz zrobił to za nią.
Minęły dwa dni. Na zewnątrz bywało różnie.. Raz głośniej raz ciszej. Nie mogłam wytrzymać tego sapania, jęku. Człowiek, który nagle traci zdolność mowy jest czymś okropnym dla człowieka w pełni zdrowego, a tutaj moi pacjenci chodzili, jak gdyby śmierć nigdy nie istniała.
-Musimy zastanowić się dlaczego nasi pacjenci wstali, skoro nikt ich nie ugryzł. Jak na razie rozumiem, że zarażenie może odbywać się drogą kropelkową przez ugryzienie.. Nie wiem jak to jest w przypadku połączenia krwi. Kasia, Ela, Tomek, ile mamy rękawiczek, fartuchów i mikroskopów ustawianych lusterkiem?
-Rękawiczek koło 10 opakowań, fartuchów 50, a mikroskopów pewnie koło 5, ale nie wiem czy wszystkie nadal działają. Większość z nich jest w piwnicy, nie używana od bardzo dawna. Ale czemu pytasz?
-Pora kogoś zbadać. Przynieście mi jednego szwendacza...
![]() |
źródło: http://i.wp.pl/a/f/jpeg/28663/7.jpeg |
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
Zagubiony
Przyciemnione światła, zasłonięte szyby. Pomieszczenie wielkości studenckiej kawalerki. Kilka krzeseł ustawionych w kole. Obcy mi ludzie.. Mimo wszystko te spotkania powinny pomagać. Takie jest ich założenie. Niektórzy nawet twierdzą, że dzięki nam wszystkim tutaj zgromadzonym ułożyli sobie życie. Zakochali się i już nigdy nie myśleli o tym co robili wcześniej. Szczerze w to wątpię. Ale jak tak się dłużej zastanowić to teraz mogą to robić na okrągło. Każdy jest dobrym celem. Powiedzcie mi tylko dlaczego to niby jest złe? Co komu przeszkadza moje zachowanie ? To nie ich problem, to moja głowa. Mój mózg podpowiada mi co robić... A apokalipsa tylko mi w tym pomogła!
-Hej wszystkim, mam na imię Rafał
-Cześć Rafał!
-Jestem tutaj z wami od początku i chciałbym powiedzieć jaki jest mój problem, bo w sumie powinienem jakoś sobie z tym radzić. TO nie dotyczyło mnie wcześniej, przyszło do mnie z wiekiem. Miałem już 30 lat i myślałem, że nigdy nie spotkam kobiety mojego życia. Nie będę miał dzieci. Umrę samotnie, tak jak mój ojciec. Tak się składa, że zostawił mi niezły spadek - milion polskich złotych. Kto by pomyślał, że mój ojciec tyle zachował. W testamencie zapisał pieniądze moim dzieciom, ale gdybym do tego czasu się nie ożenił, to będą dla mnie.. Także są moje. Postanowiłem pozwiedzać trochę świata. Podróże kształcą.. tak przynajmniej przeczytałem w broszurce biura podróży. Ogromna palma na bezludnej wyspie otoczona przez błękitną wodę.. Marzenie, chciałoby się powiedzieć. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdybym nie przekroczył progu tego biura podróży. Za czerwonym biurkiem, siedziała wystrojona blondynka. Muszę przyznać, że kostiumy "biurowe" świetnie podkreślają kobiece piersi i kształty. Nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy. Niebieskie oczy, lekko zadarty nos i pomalowane szminką usta. Pełne usta, które mogłyby zdziałać cuda..
-Dzień dobry, witamy w Helio, czym mogę panu pomóc.
Niestety to moja piękna blondynka się odezwała, tylko jej dużo starsza koleżanka. Chciałem zrezygnować z jej usług, ale na dobrą sprawę tak nie wypadało robić... Kiedy już wybrałem wycieczkę marzeń, moja blondynka poderwała się z krzesła. Stwierdziła, że jest głodna i idzie na lunch. Wróci za pół godziny. Czym prędzej wybiegłem za nią.. Była chętna na kawę. Nawet nie zauważyłem, że była tak napalona. Szliśmy wzdłuż starego miasta, kiedy skręciła za budynek, przyciągnęła mnie do siebie i zaczęła całować. Szminka jej się rozmazała.. Ale to prawda, jej usta były tak smakowite. Nie mogłem się oprzeć jej ciału..
Wydawać by się mogło, że to tylko przelotny romans. Czasem robiliśmy to w jej pracy na zapleczu, kiedy koleżanka wychodziła na lunch. Częściej wieczorami w moim domu. Była tak napalona.. Myślałem, że wygrałem los na loterii, która kobieta w dzisiejszych czasach sama rozpina facetowi spodnie i pragnie seksu? Pół roku później wzięliśmy ślub i żyliśmy zgodnie do 2013 roku. Niestety nie mogliśmy mieć dzieci. Nie wiem z czyjego powodu, ale to nie jest wcale ważne.. Może starczy tej ckliwej opowieści. Pora na konkrety
-Rafale, mów tak jak Ci wygodnie. My chętnie posłuchamy całej historii
-Konkrety. W 2013 roku moja żona zachorowała na raka szyjki macicy. Może to przez to nie mogła mieć dzieci? Nie wiem. Walczyła dzielnie, ale niestety odeszła pod koniec roku. W tym momencie zaczyna się moja dziwna historia. Pewnego ranka odrzuciłem swoja satynową kołdrę. Natalia była odwrócona plecami, często tak lubiła spać. Mówiła, że jej tak wygodnie. Wiadomo jak to z rana, najlepszy byłby mały seksik. Wróciłem do łóżka. Zacząłem ją dotykać po pośladkach, plecach. Płynnie przechodząc do jej jędrnych piersi. Nic nie zwróciło mojej uwagi. Często na początku nie ruszała się, aby podniecić się jeszcze bardziej. Jednakże była strasznie zimna.. to zaczęło mnie zastanawiać.
-Natalko.. nie drocz się ze mną.. Kochajmy się!
Ale ona nic nie odpowiadała. Przerzuciłem ją na plecy, oczy skierowane były w jeden punkt. Musiała się przebudzić przed śmiercią. Była martwa.. zimna.. jak lód. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Zacząłem krzyczeć. Nie zawiadomiłem lekarza..
Najpierw musiałem się z nią należycie pożegnać. Nic mi nie przeszkadzało, ani jej chłód ciała, ani sztywne kończyny. Zacząłem całować jej usta, mimo chłodu nadal były cudowne. Rękami błądziłem po jej ciele.. Piersi nadal były jędrne.. Nie mogłem uwierzyć w to co zrobiłem. Kochałem się z moją żoną po jej śmierci, a mimo to nadal mi się to podobało. Nie mogłem znieść myśli, że ją stracę, dlatego nie dzwoniłem na pogotowie, a sąsiadom mówiłem, że niestety coraz z nią gorzej i musi leżeć w łóżku. Każdego dnia kochałem się z moją martwą żoną. Niestety już w kolejnych dniach jej cipka była zbyt ciasna, ale to nie przeszkadzało mi w zabawianiu się z nią. Wiecie jak cuchną zwłoki po tygodniu? Ogromnie.. cała woda z jej ciała wsiąkła w nasze łózko. Nie mogłem już w nim spać. Musiałem wietrzyć pokój, bo nie dało się wytrzymać. Myślałem, że już po mnie.. że policja mnie aresztuje. Nawet zima za oknem, nie pomagała w dalszej konserwacji. Nie miałem wyboru, musiałem uciec z mieszkania. Spakowałem najważniejsze rzeczy, postarałem się o fałszywe dokumenty i uciekłem. Mój fetysz strasznie się zaostrzył. Brak kobiety, brak możliwości zaspokojenia swoich ambicji sprawił, że szukałem wszelkich możliwych uciech.
Kobiety w burdelu nie pomagały. No może jedna z nich..
-Też była blondynką ?
-Nie.. ta była ruda. Kolor włosów nic dla mnie nie znaczył. Wynająłem ją na cały weekend. Zapłaciłem ekstra i zaprosiła mnie do siebie. Była świetna w łóżku. Nadal roztaczała pożądanie, mimo wykonywanego "zawodu". Możecie uznać mnie za wariata, ale zważając, że każdy z was ma taki problem, to jak już raz zasmakuje się seksu z trupem, ten z żywym nie ma znaczenia. To już nie to samo. Tracisz chęć do zadowalania kobiety. Jak bzykasz się z trupem to myślisz tylko o swojej przyjemności. Czujesz się panem świata, jesteś wyzwolony.
Powiedziała, że idzie się przebrać dla mnie. Poszedłem do jej kuchni. Muszę przyznać, że była nieźle urządzona. Białe kafelki i brązowe meble z żółtymi blatami. Pojedynczy zlew.. a obok.. stojak na noże. Wziąłem największy zakończony ząbkami. Pewnie służył do krojenia chleba. Wystarczyło zadać jeden cios i po wszystkim. Zdążyłem podejść do drzwi łazienki, kiedy wychodziła. Zamachnąłem się i wbiłem jej nóż prosto w serce. Jej oczy skupiły się na moich. Wydało mi się to jeszcze bardziej pociągające. Zaczęła krwawić, ale co to dla mnie ? Zacząłem ją rozbierać. Wszedłem w nią bez żadnych skrupułów.. Dotykałem jej piersi, przez co moje ręce były całe we krwi. Po stosunku, wyjąłem z niej nóż, obmyłem dłonie, założyłem kurtkę i wyszedłem. Po 10 przypadku z kolei stwierdziłem, że trzeba mi pomóc dlatego jestem tutaj. Na spotkaniu dla anonimowych nekrofilów. Ładnie brzmi.
-Rafale, my nie oceniamy ludzi. Każdy z nas ma problem z trupami. Podniecają nas! Ale byli wśród nas Ci, którym się udało i wierzymy, że nam też może..
Tak było przed wybuchem całej tej apokalipsy. Policja nie miała na mnie dowodów, bo zawsze starannie myłem zwłoki po stosunku, a do używałem prezerwatyw. Kiedy znaleziono moją żonę, była w takim stanie rozkładu, że mojej spermy i odcisków palców nie znaleźli. Byłem w każdej gazecie jakiś miesiąc. Poszukiwali mnie, bo może czułem się zagubiony i uciekłem. Może trzeba mi pomóc. Brednie! Bawiłem się przednio. Co ważniejsze.. nie dałem się złapać.
Potem wybuchła ta cała apokalipsa. Byłem szczęśliwy bo prawo przestało istnieć. Zastanawiacie się pewnie jak się o tym dowiedziałem? Cóż.. przy zabójstwie kolejnej ofiary. Klaudia była brunetką. Kiedy się z nią kochałem, zaczęła sapać, charczeć. Ogromnie się przestraszyłem, bo chciała mnie zjeść? Nie wiem czy mogę tak to nazwać. Czym prędzej się podniosłem i roztrzaskałem jej głowę..
Apokalipsa dała mi nowe możliwości, teraz nie musiałem nikogo zabijać. Oni wszyscy byli martwi. Wystarczyło tylko zablokować im ręce i usta, czasem też nogi. W zależności jak waleczny był zombiak. Bzykałem się z młodymi, ze staruszkami, wszystkim co się rusza. Apokalipsa stała się dla mnie rajem. Nie musiałem bać się policji i mogłem zaspokajać swoje żądze kiedy tylko chciałem. Ale samym bzykaniem nie da się żyć. Wszystkie puszki, zupki w proszku, konserwy zjadłem w przeciągu pół roku (to się nazywa zaopatrzenie- ale jak szuka Cię policja to często nie wychodziłem z domu po miesiąc). Niestety z miesiąca na miesiąc zombiaki przestały mnie fascynować. Spotykałem czasem samotne kobiety, które potrzebowały pomocy. Cieszyły się, że już nie będą same. Większość szukała swoich mężów, którzy wyszli do pracy w dniu aplikacji szczepionki i próbują się odnaleźć. Niestety zabijanie było dla mnie bardziej podniecające. Każda napotkana żywa kobieta, stawała się dla mnie celem. Młotek, nóż, śrubokręt, wystarczały do zabicia moich obiektów. Potem wiele seksu, bo przecież trupa nie boli głowa. Po jakimś czasie przemieniały się w szwendaczki, więc miałem podwójną radość. Zauważyłem, że jedne szybciej się przemieniały od drugich. Wiedziałem, że jeśli wyceluje w głowę to nie przemieni się dla mnie. A do tego nie mogłem dopuścić. Często po wszystkim zostawiałem szwendaczkę i wychodziłem w poszukiwaniu nowej. W między czasie nauczyłem się ucinać im ręce i żuchwę. Czego to się człowiek nie uczy, żeby tylko przeżyć.
Nie mogłem niestety podróżować sam, bo z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok zombiaków było coraz więcej. Musiałem poszukać grupy, ale swój sekret zachowam dla siebie. Nie muszą wiedzieć, co lubię robić w wolnych chwilach. Raz miałem taką grupę, nawet okazało się, że lubią w wolnych chwilach robić to co ja. Chodziliśmy po Bemowie w poszukiwaniu jedzenia, kiedy na salonie optycznym dostrzegliśmy bardzo ładną kobietkę. Jej historia nie skończyła się za ciekawie, bo troszkę ją oszukaliśmy i zajęły się nią zombiaki. Jej koleżaneczka trochę bluźniła przez pierwszą chwilę. Nawoływanie Iwony, a potem rzucanie mięsem pośród szwendaczy to zły pomysł. W odpowiednim momencie uciekliśmy, ale ona nie miała tego szczęścia. Po wszystkim udało nam się wziąć ich ciała. Trochę straciły wnętrzności, szwendacze głównie interesują się jelitami. Mieliśmy wtedy świetną orgię z chłopakami. Każdy robił z nimi co chciał. To mnie wkurzyło.. bzykanie nie należało tylko do mnie. Dlatego w nocy podczas warty zabiłem ich wszystkich, pozwalając im się przemienić. Musiałem poszukać nowej grupy.
-Była taka okropna sytuacja, w której straciłem całą swoją grupę. Czuję się tak okropnie zagubiony. Nie zdziwię się, jeśli nie będziecie chcieli mnie przyjąć do siebie..
Ona była bardzo ładną kobietą. Brudne obranie tylko dodawało jej seksapilu. Jemu chyba nie można ufać. Cwaniaczek, elegancik. Nawet podczas apokalipsy. Odeszli kawałek dalej, żeby ugadać, co ze mną zrobić, ale i tak wiedziałem, że mnie przyjmą. To są tego typu ludzie, którzy biorą nowych, nawet jeśli nie wiedzą o nich nic.
-Jak myślisz Kamil, możemy mu ufać?
***
-Hej wszystkim, mam na imię Rafał
-Cześć Rafał!
-Jestem tutaj z wami od początku i chciałbym powiedzieć jaki jest mój problem, bo w sumie powinienem jakoś sobie z tym radzić. TO nie dotyczyło mnie wcześniej, przyszło do mnie z wiekiem. Miałem już 30 lat i myślałem, że nigdy nie spotkam kobiety mojego życia. Nie będę miał dzieci. Umrę samotnie, tak jak mój ojciec. Tak się składa, że zostawił mi niezły spadek - milion polskich złotych. Kto by pomyślał, że mój ojciec tyle zachował. W testamencie zapisał pieniądze moim dzieciom, ale gdybym do tego czasu się nie ożenił, to będą dla mnie.. Także są moje. Postanowiłem pozwiedzać trochę świata. Podróże kształcą.. tak przynajmniej przeczytałem w broszurce biura podróży. Ogromna palma na bezludnej wyspie otoczona przez błękitną wodę.. Marzenie, chciałoby się powiedzieć. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdybym nie przekroczył progu tego biura podróży. Za czerwonym biurkiem, siedziała wystrojona blondynka. Muszę przyznać, że kostiumy "biurowe" świetnie podkreślają kobiece piersi i kształty. Nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy. Niebieskie oczy, lekko zadarty nos i pomalowane szminką usta. Pełne usta, które mogłyby zdziałać cuda..
-Dzień dobry, witamy w Helio, czym mogę panu pomóc.
Niestety to moja piękna blondynka się odezwała, tylko jej dużo starsza koleżanka. Chciałem zrezygnować z jej usług, ale na dobrą sprawę tak nie wypadało robić... Kiedy już wybrałem wycieczkę marzeń, moja blondynka poderwała się z krzesła. Stwierdziła, że jest głodna i idzie na lunch. Wróci za pół godziny. Czym prędzej wybiegłem za nią.. Była chętna na kawę. Nawet nie zauważyłem, że była tak napalona. Szliśmy wzdłuż starego miasta, kiedy skręciła za budynek, przyciągnęła mnie do siebie i zaczęła całować. Szminka jej się rozmazała.. Ale to prawda, jej usta były tak smakowite. Nie mogłem się oprzeć jej ciału..
Wydawać by się mogło, że to tylko przelotny romans. Czasem robiliśmy to w jej pracy na zapleczu, kiedy koleżanka wychodziła na lunch. Częściej wieczorami w moim domu. Była tak napalona.. Myślałem, że wygrałem los na loterii, która kobieta w dzisiejszych czasach sama rozpina facetowi spodnie i pragnie seksu? Pół roku później wzięliśmy ślub i żyliśmy zgodnie do 2013 roku. Niestety nie mogliśmy mieć dzieci. Nie wiem z czyjego powodu, ale to nie jest wcale ważne.. Może starczy tej ckliwej opowieści. Pora na konkrety
-Rafale, mów tak jak Ci wygodnie. My chętnie posłuchamy całej historii
-Konkrety. W 2013 roku moja żona zachorowała na raka szyjki macicy. Może to przez to nie mogła mieć dzieci? Nie wiem. Walczyła dzielnie, ale niestety odeszła pod koniec roku. W tym momencie zaczyna się moja dziwna historia. Pewnego ranka odrzuciłem swoja satynową kołdrę. Natalia była odwrócona plecami, często tak lubiła spać. Mówiła, że jej tak wygodnie. Wiadomo jak to z rana, najlepszy byłby mały seksik. Wróciłem do łóżka. Zacząłem ją dotykać po pośladkach, plecach. Płynnie przechodząc do jej jędrnych piersi. Nic nie zwróciło mojej uwagi. Często na początku nie ruszała się, aby podniecić się jeszcze bardziej. Jednakże była strasznie zimna.. to zaczęło mnie zastanawiać.
-Natalko.. nie drocz się ze mną.. Kochajmy się!
Ale ona nic nie odpowiadała. Przerzuciłem ją na plecy, oczy skierowane były w jeden punkt. Musiała się przebudzić przed śmiercią. Była martwa.. zimna.. jak lód. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Zacząłem krzyczeć. Nie zawiadomiłem lekarza..
Najpierw musiałem się z nią należycie pożegnać. Nic mi nie przeszkadzało, ani jej chłód ciała, ani sztywne kończyny. Zacząłem całować jej usta, mimo chłodu nadal były cudowne. Rękami błądziłem po jej ciele.. Piersi nadal były jędrne.. Nie mogłem uwierzyć w to co zrobiłem. Kochałem się z moją żoną po jej śmierci, a mimo to nadal mi się to podobało. Nie mogłem znieść myśli, że ją stracę, dlatego nie dzwoniłem na pogotowie, a sąsiadom mówiłem, że niestety coraz z nią gorzej i musi leżeć w łóżku. Każdego dnia kochałem się z moją martwą żoną. Niestety już w kolejnych dniach jej cipka była zbyt ciasna, ale to nie przeszkadzało mi w zabawianiu się z nią. Wiecie jak cuchną zwłoki po tygodniu? Ogromnie.. cała woda z jej ciała wsiąkła w nasze łózko. Nie mogłem już w nim spać. Musiałem wietrzyć pokój, bo nie dało się wytrzymać. Myślałem, że już po mnie.. że policja mnie aresztuje. Nawet zima za oknem, nie pomagała w dalszej konserwacji. Nie miałem wyboru, musiałem uciec z mieszkania. Spakowałem najważniejsze rzeczy, postarałem się o fałszywe dokumenty i uciekłem. Mój fetysz strasznie się zaostrzył. Brak kobiety, brak możliwości zaspokojenia swoich ambicji sprawił, że szukałem wszelkich możliwych uciech.
Kobiety w burdelu nie pomagały. No może jedna z nich..
-Też była blondynką ?
-Nie.. ta była ruda. Kolor włosów nic dla mnie nie znaczył. Wynająłem ją na cały weekend. Zapłaciłem ekstra i zaprosiła mnie do siebie. Była świetna w łóżku. Nadal roztaczała pożądanie, mimo wykonywanego "zawodu". Możecie uznać mnie za wariata, ale zważając, że każdy z was ma taki problem, to jak już raz zasmakuje się seksu z trupem, ten z żywym nie ma znaczenia. To już nie to samo. Tracisz chęć do zadowalania kobiety. Jak bzykasz się z trupem to myślisz tylko o swojej przyjemności. Czujesz się panem świata, jesteś wyzwolony.
Powiedziała, że idzie się przebrać dla mnie. Poszedłem do jej kuchni. Muszę przyznać, że była nieźle urządzona. Białe kafelki i brązowe meble z żółtymi blatami. Pojedynczy zlew.. a obok.. stojak na noże. Wziąłem największy zakończony ząbkami. Pewnie służył do krojenia chleba. Wystarczyło zadać jeden cios i po wszystkim. Zdążyłem podejść do drzwi łazienki, kiedy wychodziła. Zamachnąłem się i wbiłem jej nóż prosto w serce. Jej oczy skupiły się na moich. Wydało mi się to jeszcze bardziej pociągające. Zaczęła krwawić, ale co to dla mnie ? Zacząłem ją rozbierać. Wszedłem w nią bez żadnych skrupułów.. Dotykałem jej piersi, przez co moje ręce były całe we krwi. Po stosunku, wyjąłem z niej nóż, obmyłem dłonie, założyłem kurtkę i wyszedłem. Po 10 przypadku z kolei stwierdziłem, że trzeba mi pomóc dlatego jestem tutaj. Na spotkaniu dla anonimowych nekrofilów. Ładnie brzmi.
-Rafale, my nie oceniamy ludzi. Każdy z nas ma problem z trupami. Podniecają nas! Ale byli wśród nas Ci, którym się udało i wierzymy, że nam też może..
***
Tak było przed wybuchem całej tej apokalipsy. Policja nie miała na mnie dowodów, bo zawsze starannie myłem zwłoki po stosunku, a do używałem prezerwatyw. Kiedy znaleziono moją żonę, była w takim stanie rozkładu, że mojej spermy i odcisków palców nie znaleźli. Byłem w każdej gazecie jakiś miesiąc. Poszukiwali mnie, bo może czułem się zagubiony i uciekłem. Może trzeba mi pomóc. Brednie! Bawiłem się przednio. Co ważniejsze.. nie dałem się złapać.
Potem wybuchła ta cała apokalipsa. Byłem szczęśliwy bo prawo przestało istnieć. Zastanawiacie się pewnie jak się o tym dowiedziałem? Cóż.. przy zabójstwie kolejnej ofiary. Klaudia była brunetką. Kiedy się z nią kochałem, zaczęła sapać, charczeć. Ogromnie się przestraszyłem, bo chciała mnie zjeść? Nie wiem czy mogę tak to nazwać. Czym prędzej się podniosłem i roztrzaskałem jej głowę..
Apokalipsa dała mi nowe możliwości, teraz nie musiałem nikogo zabijać. Oni wszyscy byli martwi. Wystarczyło tylko zablokować im ręce i usta, czasem też nogi. W zależności jak waleczny był zombiak. Bzykałem się z młodymi, ze staruszkami, wszystkim co się rusza. Apokalipsa stała się dla mnie rajem. Nie musiałem bać się policji i mogłem zaspokajać swoje żądze kiedy tylko chciałem. Ale samym bzykaniem nie da się żyć. Wszystkie puszki, zupki w proszku, konserwy zjadłem w przeciągu pół roku (to się nazywa zaopatrzenie- ale jak szuka Cię policja to często nie wychodziłem z domu po miesiąc). Niestety z miesiąca na miesiąc zombiaki przestały mnie fascynować. Spotykałem czasem samotne kobiety, które potrzebowały pomocy. Cieszyły się, że już nie będą same. Większość szukała swoich mężów, którzy wyszli do pracy w dniu aplikacji szczepionki i próbują się odnaleźć. Niestety zabijanie było dla mnie bardziej podniecające. Każda napotkana żywa kobieta, stawała się dla mnie celem. Młotek, nóż, śrubokręt, wystarczały do zabicia moich obiektów. Potem wiele seksu, bo przecież trupa nie boli głowa. Po jakimś czasie przemieniały się w szwendaczki, więc miałem podwójną radość. Zauważyłem, że jedne szybciej się przemieniały od drugich. Wiedziałem, że jeśli wyceluje w głowę to nie przemieni się dla mnie. A do tego nie mogłem dopuścić. Często po wszystkim zostawiałem szwendaczkę i wychodziłem w poszukiwaniu nowej. W między czasie nauczyłem się ucinać im ręce i żuchwę. Czego to się człowiek nie uczy, żeby tylko przeżyć.
Nie mogłem niestety podróżować sam, bo z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok zombiaków było coraz więcej. Musiałem poszukać grupy, ale swój sekret zachowam dla siebie. Nie muszą wiedzieć, co lubię robić w wolnych chwilach. Raz miałem taką grupę, nawet okazało się, że lubią w wolnych chwilach robić to co ja. Chodziliśmy po Bemowie w poszukiwaniu jedzenia, kiedy na salonie optycznym dostrzegliśmy bardzo ładną kobietkę. Jej historia nie skończyła się za ciekawie, bo troszkę ją oszukaliśmy i zajęły się nią zombiaki. Jej koleżaneczka trochę bluźniła przez pierwszą chwilę. Nawoływanie Iwony, a potem rzucanie mięsem pośród szwendaczy to zły pomysł. W odpowiednim momencie uciekliśmy, ale ona nie miała tego szczęścia. Po wszystkim udało nam się wziąć ich ciała. Trochę straciły wnętrzności, szwendacze głównie interesują się jelitami. Mieliśmy wtedy świetną orgię z chłopakami. Każdy robił z nimi co chciał. To mnie wkurzyło.. bzykanie nie należało tylko do mnie. Dlatego w nocy podczas warty zabiłem ich wszystkich, pozwalając im się przemienić. Musiałem poszukać nowej grupy.
***
-Dlaczego jesteś sam?-Była taka okropna sytuacja, w której straciłem całą swoją grupę. Czuję się tak okropnie zagubiony. Nie zdziwię się, jeśli nie będziecie chcieli mnie przyjąć do siebie..
Ona była bardzo ładną kobietą. Brudne obranie tylko dodawało jej seksapilu. Jemu chyba nie można ufać. Cwaniaczek, elegancik. Nawet podczas apokalipsy. Odeszli kawałek dalej, żeby ugadać, co ze mną zrobić, ale i tak wiedziałem, że mnie przyjmą. To są tego typu ludzie, którzy biorą nowych, nawet jeśli nie wiedzą o nich nic.
***
-Jak myślisz Kamil, możemy mu ufać?
Subskrybuj:
Posty (Atom)