czwartek, 24 kwietnia 2014

Porządki

Nigdy nie sądziłam, że w czasach apokalipsy będzie potrzebny mi zeszyt. Na szczęście tego ludzie mają pod dostatkiem. Zeszyty zawsze nie są zabierane z domów, mieszkań. Bo w sumie po co komu zeszyt? Chyba tylko ja wpadłam na pomysł, żeby to wszystko zapisywać. Może kiedyś życie wróci do normy i ktoś będzie chciał dowiedzieć się jak to było wcześniej? Podczas apokalipsy zombie? 

Myślałam, że mój cały świat runął, kiedy Marcin przytulił się do mnie i powiedział, że wszyscy nas opuścili, bo nie chcą mieć w grupie kogoś kto jest odpowiedzialny za całą apokalipsę. Proponowałam Marcinowi, żeby poszedł z nimi. Nie musi trzymać mojej strony, jak najbardziej może iść. Przecież teraz ważne jest tylko przeżycie nic więcej. Plan był prosty, musimy zmienić miejsce tymczasowego zamieszkania. Najpierw jednak trzeba było zadbać o zapasy. Wszystko się skończyło, a podróż mogła być długa. Choć może się wam wydawać, że znalezienie lokum w Warszawie to pikuś.. Niby tak, ale musicie zrozumieć, że obecnie trzeba bać się żywych i umarłych. Powiedziałabym, że żywych bardziej. Nadal większość nie rozumie co się dzieje, że zabicie swoich najbliższych będących zombie nie wróci im życia, jedynie skończy cierpienia. Cierpienia w naszym rozumowaniu, jak dla mnie ich już nie ma i nic z tego nie rozumieją. Zachowują się trochę jak psy. W mózgu pojawiają się podstawowe pragnienia, które trzeba ukoić. Jedzenie jest najważniejszym z nich. Zastanawiałam się przez dłuższy czas, po co im tyle jedzenia. Jedynym wnioskiem jaki przyszedł mi do głowy jest zapewnienie odpowiedniej ilości glukozy, minerałów do funkcjonowania organizmu, przeprowadzania procesów odpowiedzialnych za wytwarzanie energii.. Ale czemu jedzą innych ludzi? Chociaż często widzę jak szwendacze polują w grupie na zwierzynę z pobliskiego lasu, która się zabłąkała. Co ciekawe, las nie jest dobrym miejscem dla zombiaków. Wcześniej wprost uwielbiały chować się za drzewami i nie ogarniać którędy do jedzenia. Coś im się ostatnio stało, że nie wchodzą do lasów. Omijają je szerokim łukiem. Nie chce was straszyć, ale mam wrażenie, że one mutują.. Pojawiają się mutacje z dnia na dzień. Mutacje punktowe, albo całkowite delecje chromosomów. Mam wrażenie, że są głupsze niż wcześniej. Tak jakby długość ich zombiaszczego życia wpływała na ich materiał genetyczny...

****

Świat z dnia na dzień staje się brudniejszy. Wszędzie walają się zwłoki zombie. Pozostałe mimo, że głodne nie potrafią przejeść takiej sumy darmowego jedzenia. Wzięliśmy z Marcinem najpotrzebniejsze rzeczy. Nie było mowy o zabraniu wszystkich ubrań, które udało nam się zgromadzić. Nie posiadamy samochodu, więc musieliśmy zdecydować co zabrać. Skoro winter is coming wypadałoby zaopatrzyć się w cieplejsze ubrania, ale nie wyobrażam sobie chodzenia w zimowej kurtce we wrześniu. Poszłam do naszego małego mieszkania. Na laptopie zostawiłam kartkę dla przyszłych lokatorów. Życzyłam im powodzenia i poinformowałam o ubraniach w szafie i innych schowanych przedmiotach, które nam się nie przydadzą a dla nich mogą mieć zbawienne znaczenie. 
-Jaki jest plan?
-Nie wiem.. Marcin musimy gdzieś się zadomowić. Gdzieś gdzie okoliczne sklepy nie zostały do końca wykorzystane. Może uda nam się przyłączyć do jakiejś grupy..
-To jest oczywiste. Musimy przetrwać, ale ja pytałem o nasze dalsze plany. Nie możemy uciekać do końca życia, a tym bardziej zamieszkać w jednym mieszkaniu. Sama widzisz, że to nie zdaje rezultatów.. 
-To co proponujesz ?

Chyba wiedziałam do czego zmierza. Zgadzałam się  z nim w 100%, ale nie miałam zielonego pojęcia co można zrobić. Gdzie się udać? To nie Ameryka.. 
-Są dwie możliwości.. albo zorganizujemy własne laboratorium, albo udamy się do laboratorium medycyny doświadczalnej i klinicznej..
-Obie opcje wydają mi się  nie osiągalne..
-Dlaczego?
-Zorganizowanie sprawnego laboratorium graniczy z cudem, sam dobrze wiesz jaki sprzęt znaleźliśmy w bielańskim.. Pomyśl nad medycyną doświadczalną, tam może być pełno zombie i to nie tylko lekarzy, ale też wszelkich "królików" doświadczalnych, którzy przed całą apokalipsą zgłosili się na płatne badania kliniczne.. 
-Cholera, nie pomyślałem o tym.. Ale musimy kierować się w stronę szpitali Banacha. Wiem, że to koszmar.. Będzie tam ogrom szwendaczy, ale może jest tam ktoś kto ich bada i kto będzie potrzebował dwóch biologów molekularnych.
-Obyś miał rację..

Kiedy człowiek choć na chwilę zazna spokoju, później jest mu ciężko wyjść na ulicę i walczyć. Doznaliśmy ogromnego szoku, kiedy przed naszym budynkiem wędrowała horda szwendaczy. Te jęki, charczenia.. Obłęd w oczach i bezradność na dwóch nogach. 
-Gdzie oni idą?
-Nie mam zielonego pojęcia. Zawsze było tutaj tak spokojnie..

Wtedy to usłyszeliśmy. Przeraźliwie głośny wystrzał. Zdążyliśmy uskoczyć i schować się za śmietnikami pod blokiem. Samym środkiem drogi wlókł się ciężki, zielony czołg. Pewnie większość z was zaczęłaby teraz krzyczeć i prosić o pomoc, ale my tego nie zrobiliśmy. Staraliśmy się być niewidoczni. Nigdy nie wiadomo kto jest w środku i jakie ma zamiary. Tym bardziej, że strzelał na oślep. "Wysadził" już trzy pobliskie bloki.
-Musimy stąd uciekać! Jeśli tu zostaniemy to zginiemy
-Marcin, ale gdzie.. wszędzie nas zobaczą

Wyjście z tej sytuacji było tylko jedno. W momencie kiedy zombie otoczyły czołg, czym prędzej przycisnęliśmy się do naszego bloku. Musieliśmy okrążyć od strony lasu. Wtedy była szansa, że uda nam się uciec, albo przynajmniej przeczekać całą tą sytuację. Od lasu dzieliło nas 200m. 
-Choćby nie wiem co się działo, masz biec przed siebie i się nie oglądać!
-Marcin, co Ty do mnie mówisz?
-Mówię, że w razie czego odwrócę ich uwagę i gdzieś Cię znajdę. A Ty masz biec!
-Nie ma mowy!
-Cholera nie kłóć się ze mną!
Wtedy złapał mnie w pasie i pocałował. Moje serce w tym momencie prawie wyszło z klatki piersiowej. Nie dość, że byliśmy zagrożeni ze strony czołgu, zombiaków to on mnie jeszcze całuje?! Cholera, czekałam na to odkąd zaczęłam staż w laboratorium, ale podczas apokalipsy starałam się o tym nie myśleć. 
-Po tym, co zrobiłeś nie ma mowy, żebym biegła bez Ciebie
-Uparta.. Takie lubię. 

Złapał mnie za rękę i czym prędzej zaczęliśmy biec w stronę lasu. Nie wiem czy wspominałam wam wcześniej, ale zaraz przy lesie był przystanek tramwajowy, a jak to często bywa podczas apokalipsy tramwaje się "wykolejają" i leżą, zasłaniając wszystko co jest za nimi. Tramwaj kolorystycznie charakterystyczny dla Warszawy, czyli czerwono żółty, już bez szyb leżał i czekał na lepsze dni.
-Myślę, że możemy się schować za tym tramwajem..
-Pomyśl dobrze, Marcin.. Ktoś tam ma czołg i strzela do wszystkiego. Jaka jest szansa, że nie strzeli właśnie w nas?
-Dość spora, bo tramwaj nie zawiera takiej ilości zombiaków, jaką mogą zawierać bloki. 
-Masz rację. 

Powoli zaczynało się ściemniać, a my z za czerwonego tramwaju podziwialiśmy wszystko co działo się po drugiej stronie ulicy. Czołg przesuwał się w ślimaczym tempie, rozjeżdżając po kolei spragnione pożywienia zombiaki. Nawet gruzy blokowisk w niczym mu nie przeszkadzały. Zniszczeniu uległy cztery bloki, w tym nasz, który do niedawna był naszym domem. Nie wiem czy był w tym jakiś większy cel. Dlaczego akurat te cztery bloki? Na około pozostało jeszcze kilka innych, ale te zostały pozostawione sobie. Jeśli w budynkach znajdowały się jakieś zombiaki to już na pewno nie żyją. Po godzinie czołg odjechał i cała okolica momentalnie ucichła.
-Co to miało znaczyć?
-Nie wiem Lidio, ale nie podoba mi się to. Może wiedzieli, że byliśmy, w którymś z tych bloków i dlatego je zburzyli?
-Marcin, co Ty mówisz? Skąd mogli wiedzieć? Przecież nikt z naszego laboratorium nie przeżył..
-Tego nie wiesz. Może ktoś z wyższych "poziomów" przeżył i dalej pracują nad szczepionką, albo nad pokonaniem tego. 
-Mam nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności. Bo wcale mi się to nie podoba. 

Byliśmy oboje przemęczeni, głównie ze stresu. Cała sytuacja z czołgiem wywróciła nasz spokój do góry nogami. Postanowiliśmy zmierzać w stronę centrum, choć tam najwięcej szwendaczy, ale może w szpitalach na Banacha coś uda nam się zaradzić. Przemieszczaliśmy się powoli i delikatnie, aby nie przywołać szwendaczy. Wszystkie wywędrowały w stronę zburzonych blokowisk, ale najmniejszy hałas mógł ich przywołać w naszą stronę. Szukaliśmy dobrego lokum na spędzenie pozostałej nocy. Bez elektryczności i pełni księżyca podróżowanie w nocy jest bardzo niebezpieczne. Kiedy tak szliśmy zmęczeni, Marcin zaproponował jeden z bloków po prawej stronie. Zawsze staraliśmy się wybierać czteropiętrowe budynki, bo im wyższe tym trudniej o ucieczkę. 
-Poczekaj.. stój..
-Czemu szepczesz?
-Słyszysz?
-Marcin, ktoś nuci?

W środku nocy, usłyszeć jak ktoś nuci jest równe zeru, ale jednak nas to spotkało. Na parapecie pobliskiego bloku siedział młody mężczyzna, wyposażony  w latarkę i nucił. Ewidentnie nie miał talentu, bo nie mogłam skojarzyć tego utworu. Postanowiliśmy się powoli zbliżyć.
-Ej, wy stać!
-Spokojnie, spokojnie. Jesteśmy zdrowi, nikt nas nie ugryzł. Ja jestem Marcin a to jest Lidia.
-Gdzie wasza grupa?
-Nie ma, podróżujemy sami. 
Nie wiem czy kłamanie na wstępie nowej znajomości to dobry pomysł, ale teraz najważniejszy był nocleg. 
-Podejdźcie bliżej. 

Zeskoczył z parapetu niczym super bohater, brakowało mu tylko peleryny. Muszę przyznać, że w świetle latarki widać było, że jest dobrze zadbany. Jego ubranie nadal pozostawało czyste. Może poza małymi fragmentami na nogawkach, ale  czy to ważne w czasach apokalipsy? Przyglądał nam się dłuższą chwilę.
-Macie jakąś broń?
-Nie 
-Gdzie zmierzacie?
-Do szpitali na Banacha..
-Czemu akurat tam?
-Bo jesteśmy biologami molekularnymi i chcemy dowiedzieć się jak to opanować, póki jeszcze jest na to szansa.
-Ciekawy plan, zapraszam do środka. 

Na szczęście nie kazał nam wchodzić przez okno. Sam w ten sposób wskoczył by otworzyć nam drzwi. Mieszkanie wyglądało na bardzo zadbane. W kuchni meble wyczyszczone, jakby dopiero co straciły właścicielkę. Mieszkanie dwupokojowe.. Marzenie.. 
-Jesteś sam?
-Nie, jest tu jeszcze moja siostra - Sara. 
-Czy możemy się do was przyłączyć?
-Nie wiem co na to moja siostra, ale myślę, że nie macie wyjścia. 

****
Sara przyszła do nas rano. Wyglądała na bardzo przestraszoną. Zapewne dlatego, że przespała całą noc i dwójka obcych dla niej ludzi siedziała w jej salonie. 
-Hej jestem Lidia, a to jest Marcin... 



*****
10 lat później

"Wyjrzyj za okno, co widzisz ?


Mam nadzieje, że nie to co ja. Zniszczone budynki, bród, krew, śmierć. Nie.. to nie krajobraz po 3  wojnie światowej. A po lekarstwie na raka. Będzie dobre mówili, pomoże wielu ludziom..


Nie pomogło..


Jest 2016 rok .2 lata po aplikacji szczepionki. Wszyscy, którzy ją otrzymali dawno nie żyją.


Ale są nowi, Ci co wcześniej byli zdrowi. Nie wiedzą o sobie nic, interesuje ich tylko jedno – jedzenie.


Co jedzą ?


Ludzi… Tych zdrowych, nie zarażonych. Tacy smakują najbardziej."

-Co to?
-Nie wiem, ale chyba jakiś dziennik..
-Myślisz, że ktoś zapisywał swoje historie?
-Nie wiem.. Ale spójrz na datę..
-2016.. czy to?
-Tak, to wtedy to wszystko się zaczęło...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz