niedziela, 27 kwietnia 2014

Oni żyją..

-Hej.. czy mogę wiedzieć co robicie w salonie moich rodziców? Gdzie jest Kamil? Kamil!

Dziewczyna była bardzo wzburzona i zdenerwowana. Wcale się nie dziwię, skoro dwójka obcych dla niej ludzi siedzi u niej w salonie, a jej brata nie ma.

-Spokojnie. Jestem Marcin, a to jest Lidia. Twój brat nas wpuścił dziś w nocy. Nie chciał Cię budzić, bo byłaś przemęczona.
-Gdzie on jest teraz?

Mimo spokojnie przespanej nocy, dziewczyna nie wyglądała na wypoczętą. Z tego co mówił Kamil, była świadkiem śmierci swoich rodziców. Oboje widzieli to czego widzieć nie powinni..

-Wyszedł do sklepu za rogiem. Podobno znał właściciela..
-Chojewski.. Przecież on nie żyje. Dlaczego poszedł sam?

Momentalnie zaczęła pakować rzeczy do plecaka. Z szafek w kuchni wyjęła dwie puszki kukurydzy i jedną tyrolską. Chodziła po pokoju jak szalona i wcale nie chciała nas słuchać. Była zła, za to że puściliśmy go samego. Z szuflad przy telewizorze wyjęła dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało rodziców, a drugie było zrobione prawdopodobnie na ślubie Kamila.
-Myślę, że warto je zabrać. Nie może o nich zapomnieć.
Mówiła sama do siebie. Rozliczała się z przeszłością. Nagle stanęła na przeciwko nas i zapytała:
-Idziecie ze mną czy zostajecie?

Oczywiście zerwaliśmy się na równe nogi, złapaliśmy swoje rzeczy i wybiegliśmy za Sarą. Może was to zdziwić, ale dziewczyna chwyciła klucze i zamknęła drzwi na zamek.
-Mam zamiar tu kiedyś wrócić
Spojrzałam na Marcina, ale on był gdzieś w odległym świecie swoich myśli. Po ostatnich wydarzeniach nie mógł dojść do siebie. Cały czas był nie obecny i nie mogłam przebić się przez ścianę muru jaką wokół siebie zbudował.
-Wiesz gdzie jest ten sklep? - zapytał
-Tak, tuż za rogiem. Tak jak powiedział wam Kamil.

Korytarze w bloku mimo wczesnej pory były bardzo ciemne. Małe okna wcale nie dawały światła, wręcz przeciwnie. W dzisiejszych czasach cisza to pojęcie względne. Mimo, że nie cierpię charczących zombie, potrafię ich nie dostrzegać. Tak jakby mój mózg przystosował się do ciągłego szumu, aż w końcu przestał go dostrzegać. Najbezpieczniej jest podróżować środkiem korytarza. Nawet jeśli szwendacz znajduje się przy drzwiach jest możliwość uskoczenia, albo całkowitego pominięcia go. Do drzwi było już nie daleko, kiedy dziewczyna się zatrzymała.
-Słyszycie?
-Co takiego?
-Rozmowę..

Kiedy przystanęłam, słyszałam jedynie jęki szwendaczy przemieszczających się wzdłuż bloku, możliwe, że część z nich znajdowała się na wyższych piętrach, albo w mieszkaniach obok. Niestety nie słyszałam żadnego dźwięku, który choć trochę mógł przypominać rozmowę człowieka. Marcin szepnął, że nic nie słyszy, a ja nie zdążyłam powiedzieć słowa, bo Sara ruszyła dalej. Drzwi wejściowe były otwarte. Wychodzenie bez uprzedniego sprawdzenia drugiej strony mogło się źle skończyć, ale Sara się tym nie przejmowała. W tylnej kieszeni miała składany nóż. Usłyszałam ciche pstryknięcie i za chwilę wybiegła za drzwi. Marcin jakby oblany wrzątkiem rzucił się za dziewczyną. Nie pozostawili mi wyboru. Również pobiegłam za nimi. Ogarnęło mnie ogromne zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że oboje leżą na ziemi. Jednakże żadnego zombiaka nie było w pobliżu. Było bardzo cicho, jak to mówią w filmach akcji.. za cicho. Pomogłam im wstać i czym prędzej poszliśmy do sklepu pana Chojewskiego. Po drodze spotkaliśmy jedną zombiaszczą mamę. Dlaczego mamę? Bo była w ciąży. Ewidentnie miała ciążowy brzuch, który przeszkadzał jej chodzić. Próbowała dostać się do kiosku z gazetami. Może coś tam wyczuła? Jakiegoś kota lub inne stworzenie. Wtedy jeszcze nie pomyślałam, że dziecko w jej ciele może nadal być zdrowe.

-To tam. Widzicie? Biały budynek z wybitymi szybami
-Myślisz, że Kamil jest w środku?
-Mam taką nadzieję

Skradanie podczas apokalipsy jest ćwiczone codziennie. Po pewnym czasie robisz to bez zastanowienia. Tak samo było tym razem. Im bardziej się zbliżaliśmy tym mocniej biło mi serce. Bałam się, że zastaniemy Kamila w postaci szwendacza, albo jako posiłek dla wygłodniałych zombie. Krew pulsowała mi w skroniach jak szalona. Nie chciałam zastać Kamila w żadnej z tych sytuacji. Dopiero go poznałam, ale nie chciałam stracić tak jak moją poprzednią grupę..

Na chwilę przed wejściem, usłyszeliśmy harmider w środku budynku. We trójkę zatrzymaliśmy się jak na komendę. Sara spojrzała na nas i zrobiła pierwszy krok, ale w tym momencie przez pozostałości po szybie wyleciał zmasakrowany zombiak. Podbiegliśmy do środka i wybuchnęliśmy śmiechem. Kamil  stał przed szybą i rzucał wyzwiska w stronę wyrzuconego przez siebie zombiaka.
-Niech mi to będzie ostatni raz, chyba nie wiedziałeś z kim zadarłeś!
-Mój bohater!
Sara rzuciła mu się na szyję, o mało co go nie przewróciła. Widać, że kocha swojego brata, bez względu na wszystko. Okazało się, że w sklepie zostało trochę puszek, konserw i małych pasztetów z kurczaczkiem na opakowaniu. Byliśmy zadowoleni. Sara chętnie przyjęła nas do grupy. A my nadal milczeliśmy na temat naszej przeszłości. Nikt nie pytał, a nam jak najbardziej to pasowało. Nie mogłam pozwolić, żeby znowu grupa się rozpadła z mojego powodu. Wiem, że po pewnym czasie zaczną pytać o cel naszej podróży, tym bardziej, że Kamil wie jaki jest nasz zawód. Miejmy nadzieję, że uda nam się trochę dłużej utrzymać wszystko w sekrecie. Zabraliśmy konserwy i ruszyliśmy na dalsze poszukiwania. Kamil stwierdził, że sklepy spożywcze i jeden market są rozmieszczone na kwadracie i może uda nam się coś znaleźć.

Większość po południa przeminęła właśnie w taki sposób. Poszukiwania były owocne. Wszystkie plecaki zapełniliśmy jedzeniem i mogliśmy wracać do mieszkania rodziców naszych nowych przyjaciół. Następnego dnia moglibyśmy z Marcinem zastanowić się co dalej..
-Co tak zwolniłeś?
-Lidio, myślę, że musimy porozmawiać. Kamil, idźcie do mieszkania my niedługo dotrzemy
-Dobrze, daj mi plecak, ale spieszcie się, bo zaczyna się ściemniać.

Kamil na drugie ramię zarzucił plecak Marcina, a Sara wzięła plecak ode mnie. Puściła do mnie oczko i poszli razem do mieszkania. Dziwiło mnie to, że wszędzie są pojedyncze sztuki zombiaków, ale podczas apokalipsy takie zdarzenia bardzo cieszą. Pomiędzy blokami znajdował się plac zabaw dla dzieci. Czerwona zjeżdżalnia i niebieska karuzela. Zwierzątka na sprężynach, które umożliwiają bujanie się w przód i w tył. Zapewne kiedyś było świetnym miejscem do zabaw. Zaraz obok była ławka, na której kochane matki, a może i ojcowie pilnowali swoich maluchów, aby nie zrobiły sobie krzywdy.
-Marcin, o czym chcesz porozmawiać? Wiesz, że to niebezpieczne.
-Wiem, ale muszę to z siebie wyrzucić bo nie wytrzymam..
-Marcin?
-Proszę, daj mi mówić.
Mój przyjaciel, był tak zdenerwowany, że go nie poznawałam. Byłam pewna, że chce mi powiedzieć, że to już czas na niego, że musi odnaleźć naszą grupę, że nie może nas ochraniać, że ma tego dość..Wszystkiego się spodziewałam tylko nie tego..

-Jak tylko pojawiłaś się w pracy, od razu wiedziałem, że jesteś bardzo inteligentną osobą. Czułem, że nie będziesz mnie traktowała tak jak ja Ciebie. Od razu się w Tobie zakochałem..
-Ale..
-Cicho, proszę, daj mi powiedzieć. Myślisz, że po co wtedy wróciłem na dół do laboratorium? Ja nie miałem zmiany tego dnia..
-Cholera.. to prawda..
-Wróciłem, bo miałem nadzieję, że jeszcze żyjesz, że uda mi się Ciebie uratować..
-Ale, poczekaj, bo ja nic nie rozumiem..
-To wszystko moja wina.. To ja rozpyliłem wirusa.. To nie ten chłopak z domu obok.. Inaczej.. ja mu to zleciłem. Byłem wściekły na Jana, że tak nas traktuje, że nie słucha. On chciał wypuścić szczepionkę do sprzedaży. Pewnie większość poszła wcześniej do firm, zanim jeszcze skończyły się testy laboratoryjne..
-Marcin.. co Ty mówisz?
-Że to ja rozpyliłem wirusa. Nieświadomie.. Byłem u Jana w gabinecie, kiedy to wszystko wybuchło. Powiedział, że kilka królików doświadczalnych wypuścił na zewnątrz, żeby zajęli się zarażaniem..
-To Jan czy Ty.. zdecyduj się!
-On.. ja chciałem dobrze.. pracowaliśmy nad antidotum. Jedyną szansą było rozpylenie adenowirusa przez nasze wiatraki.. Zrobiłem to.. ale chyba nie zadziałał, albo zmutował jeszcze bardziej
-Przecież antidotum było w fazie przygotowań.. Marcin..

Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Mój współpracownik jest w pełni odpowiedzialny za to co dzieje się obecnie na świecie. Wstałam i ze łzami w oczach uderzyłam go w twarz. W tym samym momencie usłyszeliśmy ogromny huk.. Na naszych oczach blok, w którym czekał na nas Kamil z Sarą zaczął się  zawalać. Chwilę później ulicą przejechał czołg. Ten sam co wczoraj wygonił nas z mieszkania..
-Kamil i Sara..
-Na razie musimy się schować, tylko pytanie czy mi ufasz?

Co mogłam mu odpowiedzieć?
-Tak... Uciekajmy


****
Tymczasem wewnątrz czołgu..
-Profesorze, wysadziliśmy blok przy którym ostatnio widzieliśmy Marcina i Lidie, ale ewidentnie nie ma ich pod gruzami.. Tak.. Tak.. przyjąłem.. Wracamy do bazy...







-------------------------------------
Kochani mam do was małą prośbę, a w sumie dwie:
1. Jeśli macie jakieś inspiracje dla mnie odnośnie opowiadań, chętnie je przeczytam w komentarzach, a może nawet utworzę specjalnego maila do kontaktu ze mną, ale to musicie mi dać znać, czy jest sens, czy komentarze wam wystarczą :)
2. Jeśli ktoś udostępnia moje opowiadania, gdzieś w internecie, proszę dajcie mi znać. Bo pojawiają mi się źródła ruchu, skąd ktoś do mnie przychodzi i cóż dla mnie to miłe ;) nawet jak znalazłam się na sadisticu ;) Jest to dla mnie jak najbardziej komplement :)

Ps: Mam pytanko czy ktoś  z was używa translatora do moich opowiadań?  Dajcie znać
 If any of you use a translator to my stories, let me know! I would like to know you ! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz